"Miłość to wszystko, co jest" - Tomasz Kieres

Jak ten czas leci... Co po tych latach mógłby powiedzieć o swoim życiu, gdyby spojrzał wstecz? Sukcesy czy błędy? Błędy czy sukcesy? Czy błędy popełnione na początku pozwalają użyć słowa "sukces" w dalszym życiu?"
Po bilansie 1:1, jeśli chodzi o moje poprzednie spotkanie z twórczością autora, byłam bardzo ciekawa co tym razem Tomasz Kieres ma mi do zaoferowania. Z jakim wynikiem zakończyłam lekturę jego najnowszej książki?

Ona, Sonia, jest dwudziestopięcioletnią absolwentką prawa. On, Łukasz, czterdziestoletnim dziennikarzem zajmującym się muzyką i filmem. Ona jest córką jego najbliższych znajomych. On razem z żoną mieszkają tuż obok jej rodziców. Ona jest młoda, na początku swojej drogi, cały czas niezdecydowana jak jej życie ma wyglądać. On dojrzały, dryfujący przez życie, ani nieszczęśliwy, ani specjalnie szczęśliwy, pozbawiony złudzeń, nieliczący specjalnie na wiele. Wpadają na siebie przypadkiem na koncercie rockowym. Z czasem poznają się lepiej, nawiązuje się między nimi nić porozumienia. To jest przyjaźń, tak to czują, tak chcą to widzieć.
Gdy uczucie zaczyna wymykać się im spod kontroli i przeradzać się w coś więcej, muszą zdecydować.
Czy odejść, każde w swoją stronę i nie niszczyć tego, co dotąd udało się im zbudować, czy walczyć o miłość.
Miłość jest do szczęścia niezbędna. Miłość to wszystko, co jest. Kiedy jej nie ma po prostu dryfujesz przez życie. Można się do tego przyzwyczaić. 
W książce "Miłość to wszystko, co jest" fabuła nie pędzi na łeb na szyję, jest trochę leniwa i w zasadzie niewiele się w niej dzieje. Patrząc w kontekście następujących po sobie wydarzeń, bo jeśli chodzi o to, czy książka jest wciągająca, to mnie wciągnęła. Mimo braku dynamiki, emocjonalność tej historii sprawiła, że nie mogłam się oderwać, aż do samego końca. Może to zabrzmi jak frazes i kolejne zdanie, które powtarzane jest w wielu opiniach, ale tak właśnie było w moim przypadku. Byłam ogromnie ciekawa tego, jaki finał autor przygotował dla opowieści o uczuciu żonatego mężczyzny po czterdziestce i dużo młodszej od niego kobiety.
Jeśli sięgając po tę książkę spodziewacie się słodkiej opowieści, to nie będzie słodko. Co więcej, gorycz jednak wysunie się na pierwszy plan. Trudno sobie wyobrazić, aby mogło być inaczej, skoro oto obserwujemy rozpadający się związek i zmagania z własnymi emocjami, dwójki uczuciowych rozbitków. Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłości, a taka ładna miłość - można byłoby rzec, parafrazując teksty znanych piosenek. I tak trochę jest w książce Tomasza Kieresa. Krok po kroku organizm, jakim w tym przypadku jest związek małżeński, ulega rozkładowi. Co ciekawe, czytelnik bliżej może poznać jednak emocje mężczyzny, co w zasadzie nie jest częste w przypadku książek obyczajowych skierowanych do kobiet. I za to plus. Za te emocje faceta, które przecież nie są mniej ważne, niż kobiece rozterki. Jedno co mnie gryzie to fakt, że czytając o relacji, jaka rodziła się na kartach tej historii pomiędzy dwójką głównych bohaterów, nie czułam niczego negatywnego. Miałam świadomość, że to nie jest do końca właściwe, że ktoś zostanie zraniony, jeśli emocje wezmą górę. A mimo to czekałam co się wydarzy i chyba po cichu im kibicowałam...
Podsumowując:

"Miłość to wszystko, co jest" to opowieść o rodzącym się uczuciu, które kiełkowało na gruzach innego. To historia osnuta dźwiękami muzyki, która stanowi ważne tło dla poszczególnych wydarzeń. Choć nie znajdziecie w niej dynamicznej fabuły, to myślę, że warto się nad nią pochylić. Być może w małżeństwie Agaty i Łukasza znajdziecie analogię do własnego związku? Kto wie? Sięgnijcie i spróbujcie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy miłość to wszystko, co jest i czy można pozwolić się jej rozgościć w naszym życiu, bez względu na okoliczności.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Filia.  

https://www.facebook.com/WydawnictwoFILIA/


 

Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana