"Miłość na święta" - Christina Lauren
Zmiana może być dobra - powtarzam w myślach".
Jedno świąteczne życzenie, dwóch braci i mnóstwo nadziei.
Nadszedł
najpiękniejszy czas w roku - ale nie dla Maelyn Jones, która mieszka z
mamą, nienawidzi swojej pracy i właśnie popełniła wielki błąd natury
sercowej. A najgorsze ze wszystkiego jest to, że to już ostatnie
Boże Narodzenie, które Mae spędza z rodziną i przyjaciółmi w przytulnej
chatce w Utah, którą tak uwielbia. W drodze powrotnej ze świąt
dziewczyna cicho wypowiada życzenie adresowane do wszechświata, by
pokazał, co ją uszczęśliwi. Nagle wszystko znika, a kiedy Mae się
ocknie, będzie znów w drodze do Utah. Czy uda jej się znaleźć w sobie
odwagę do zmian i wyzwolić się z nieprawdopodobnej pętli czasu?
Pełna magicznej świątecznej atmosfery i ciepłego humoru książka o mocy życzeń, poszukiwaniu miłości i swojego miejsca w świecie.
Prawie każdy, chociaż raz w życiu, chciał zatrzymać czas. Zwłaszcza w Święta.
„Miłość na święta” była moim pierwszym spotkaniem z tym pisarskim duetem. Mogę powiedzieć, że całkiem udanym. To był właśnie taki moment, kiedy potrzebowałam lekkiej, humorystycznej historii z miłością w tle, która mnie mile zaskoczyła zbudowaną na koncepcji pomysłu z filmu „Dzień Świstaka” osią fabuły oraz wprowadziła w bożonarodzeniowy nastrój. Jeśli i wy potrzebujecie tego typu opowieści, to koniecznie przeczytajcie.
Tradycja jest pewną stałą, odtwarzaną, w przypadku Bożego Narodzenia, co roku. I o ile pewne zwyczaje i ich celebrowanie są ważne, to nigdy nie jest tak, że trzeba powielać je w identyczny sposób. W końcu życie pełne jest niespodzianek, a pewna doza spontaniczności dodaje mu tylko swoistego blasku. I to zdają się między innymi przekazywać autorki, które zaserwowały głównej bohaterce podróż w czasie. Maelyn kilkukrotnie budzi się 20 grudnia i odbywa tę samą podróż do chatki, która od lat jest miejscem spotkań członków jej rodziny i przyjaciół. Pewne wydarzenia skłaniają ją do rzucenia przeznaczeniu wyzwania, ale jak to mówią: trzeba uważać na to, o czym się marzy, bo może się spełnić. Czy jednak ciągłe déjà vu w realu jest naprawdę tym, o co chodziło Maelyn?
Muszę przyznać, że chociaż bohaterka powieści początkowo była sfrustrowana swoją podróżą w czasie, ja byłam nią zafascynowana. Z ciekawością śledziłam rozwój wydarzeń, chcąc odnaleźć clou tej historii. I choć dziewczynie nie zawsze było do śmiechu, ja czułam rozbawienie, kiedy wyobrażałam sobie wszystkie sytuacje opisane w książce, które z jednej strony, były nieco absurdalne (na pewno dla osób, które nie potrafiły zrozumieć jej zachowania) w pozytywnym tego słowa znaczeniu, a z drugiej, sprawiły, że nie była to kolejna powieść obyczajowa ze świętami w tle, ale coś, co wywoływało moje zaintrygowanie.
„Miłość na święta” to historia, która pokazuje, że tak naprawdę nie powinniśmy czekać na to, by zmienić swoje życie, nawet jeśli wiąże się to z „chwyceniem byka za rogi”. Znajdywanie wciąż tematów zastępczych, by nie stawić czoła swoim lękom, nie przynosi bowiem niczego dobrego, dlatego warto czasami zrobić to, na co zawsze mieliśmy ochotę. Oczywiście – istnieje ryzyko, że nasze oczekiwania miną się z rzeczywistością, ale bywa, że jest ono warte podjęcia, a nagroda, jaką jest nasze szczęście i poczucie spełnienia, często jest na wyciągnięcie ręki.
Podsumowując:
„Miłość na święta” to zabawna, ale jednocześnie refleksyjna opowieść z Bożym Narodzeniem w tle. Historia o sile przyjaźni, o miłości, która czasami jest tuż obok nas i chwila nieuwagi, albo strach przed tym, że możemy coś zepsuć w relacji z osobą, na której nam zależy, mogą zaprzepaścić naszą szansę na szczęście. Dlatego powinniśmy odważnie iść przez życie i walczyć o swoje marzenia, nawet jeśli to oznacza podjęcie ryzyka. Uroczy romans utrzymany w świątecznej konwencji, który na pewno poprawi wam humor. Idealna lektura na mroźne wieczory, która ogrzewa subtelną pikanterią oraz otula ciepłem, jakie płynie z bliskości ukochanych osób, których obecność od lat jest synonimem świątecznej magii.
Komentarze
Prześlij komentarz