„Wierzę, że wszystko w naszym życiu jest po coś i ma sens, nawet jeśli możemy go dostrzec dopiero z perspektywy" - wywiad z Marią Paszyńską

 

Dziś w ręce czytelników trafia trzeci tom serii „Wiatr ze wschodu”. Nie sposób nie spytać Cię o to, który z nich jest Twoim ulubionym?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. To trochę jak zapytać rodzica, które z dzieci jest jego ulubieńcem. Owszem, czasem z którymś członkiem rodziny ma się bardziej kompatybilny charakter czy podobne zainteresowania, ale nie da się jednoznacznie stwierdzić, kogo lubi się najbardziej. Każdy jest inny, każdy wyjątkowy, każdy wnosi coś niezwykłego do rodziny i bez niego ta wspólnota byłaby niepełna. Podobnie jest z tomami cyklu „Wiatru ze wschodu”. Trzy, które są już w rękach czytelników i czwarty, finałowy, który właśnie redaguję, są bardzo różne. Mają odmienny nastrój, opowiadają o innym momencie w historii Rosji, bohaterowie są w różnym wieku i sytuacji życiowej…Nie da się ich porównać.

Pierwsze słowo opisujące serię, które pojawia się w mojej głowie, to rozmach. Przyznaję, że czytając kolejne tomy, nie sposób nie dostrzec, że ich pisanie bardzo Cię wciągnęło. Co więcej, odnoszę wrażenie, że pisało Ci się tę serię bardzo łatwo. Czy mam rację, a może jednak jest odwrotnie i praca nad nią „zepsuła Ci trochę krwi”?

Praca nad większą częścią tej serii przypadła na niełatwy dla nas wszystkich czas pandemii. Niełatwy, bo inny, zaskakujący, pełen obaw, niezrozumiałych sytuacji i nieprzewidzianych okoliczności, jak choćby zamknięcie szkół, które większości rodziców znacznie utrudniło realizację zadań zawodowych. W ostatnim roku reguły rządzące naszym światem tak bardzo się zmieniły. Niektórzy porównują to nawet do doświadczenia wojny. Trudno mi oddzielić proces twórczy od czasu, na który przypadł. Jeśli więc coś „napsuło mi krwi” to uwarunkowania zewnętrzne, nie opowieść. Wszystkie te trudności były bowiem niczym wobec faktu, że ta historia płynęła we mnie wartkim strumieniem, powodując mnóstwo emocji. Przyznam szczerze, że praca nad tą serią była jednym z ciekawszych doświadczeń w moim życiu. Kto wie, może gdyby przypadła na inny czas nie pisałoby mi się tak dobrze? Nie czułabym tak głębokiej więzi z bohaterami, nie rozumiałabym ich? Wierzę, że wszystko w naszym życiu jest po coś i ma sens, nawet jeśli możemy go dostrzec dopiero z perspektywy. Być może ta historia po prostu miała zostać przeze mnie opowiedziana właśnie w tym czasie?

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że pomysł na napisanie serii „Wiatr ze wschodu” Cię „nawiedził”. Że tak naprawdę miałaś inne plany wydawnicze, ale ta historia pojawiła się w Twojej głowie, aby dopóty nie dać Ci spokoju, dopóki jej nie spiszesz. Brzmi to dosyć niesamowicie. Czy często zdarzają Ci się tego typu sytuacje?

Prawdę mówiąc, wydarzyło się to po raz pierwszy, ale nie miałabym nic przeciwko, żeby jeszcze kiedyś przeżyć coś podobnego. Freud zapewne stwierdziłby, że o żadnym mistycyzmie nie może być mowy i że to wszystko było wytworem mojej podświadomości i zapewne miałby rację, gdyż rewolucje początku XX wieku zajmują mnie od dawna. Np. jedną z moich prac magisterskich pisałam o rewolucji konstytucyjnej w Iranie. Tak czy owak, historia Anastazji i Kazimierza zawładnęła mną bez reszty. Nie mogłam spać, nie mogłam czytać, nie mogłam myśleć o niczym innym. Wszelkie próby skupienia się na projekcie, któremu miałam się w tamtym czasie poświęcić, spełzały na niczym, a wierz mi — dla perfekcjonistki nie jest to łatwe doświadczenie. Z początku próbowałam się zmusić do pracy, ale wreszcie postanowiłam się poddać. Napisałam do Książnicy i szczerze wyznałam, że dopóki nie wyleję z siebie opowieści o Kazimierzu, Anastazji, Tatianie, Kirsanowie, Serhiju, Rosji, Ukrainie i Polsce początku XX wieku nie zaznam spokoju. Gdy opowiedziałam w szczegółach o wszystkim, co mnie „dręczy” mój wydawca uznał, że jest to niezwykła opowieść i on zaufał tej opowieści. Poprzestawialiśmy plany wydawnicze i mogłam podążyć za tym irracjonalnym pragnieniem. Mam wrażenie, że w tej opowieści jest jakaś magia, a potwierdzają to niezwykle emocjonalne reakcje Czytelników, którzy także zakochują się bez pamięci w „Wietrze ze wschodu”.

Kiedy czytałam o uczuciu Kazy i Nuti, myślałam sobie, że dziś już „taka miłość się nie zdarza”. Czy pisząc o ich uczuciu, namiętnościach inspirowałaś się może jakąś prawdziwą historią? Czy to Twoja wyobraźnia i niezwykła emocjonalność sprawiły, że dziś możemy czytać o niej z wypiekami na twarzy?

Jeszcze w liceum jedna z koleżanek opowiedziała mi historię swoich dziadków, którzy poznali się przypadkiem, ona stała przy płocie, on przyjezdny z innej wsi szedł drogą. Wystarczyło jedno spojrzenie. Dwa tygodnie później wzięli ślub i byli zakochani przez siedemdziesiąt lat! Czy jest to kwestia mitycznego zakochania się, czy może codziennego wysiłku wkładanego w budowanie dobrej relacji to już całkiem osobny temat? Niemniej, znam dziesiątki podobnych opowieści o ludziach, którzy kochali raz, choć ich drogi nie zawsze były łatwe, a losy często niezwykle tragiczne. Zbieram je i kolekcjonuję w pamięci jako niewidzialne skarby i lubię sobie je przypominać. Wzruszają mnie i fascynują. Zapewne historia Anastazji i Kazimierza jest w jakiś nieuświadomiony sposób upleciona z tamtych opowieści, ale nie są to losy żadnej konkretnej pary.

Wiesz, że patrząc na głównych bohaterów i całą serię w ogóle, miałam skojarzenie z „Przeminęło z wiatrem”. Nie mam rzecz jasna na myśli podobieństwa do tamtej historii, ale tę niezwykłą obrazowość Twojej powieści i wspomniany wyżej rozmach. Kolejne wydarzenia przewijają się w głowie czytelnika niczym kadry z filmu i ja widziałabym ją na szklanym ekranie. A co Ty o tym myślisz? Gdyby tak zekranizować „Wiatr ze wschodu”?

Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zobaczyć „Wiatr ze wschodu” na ekranie. Zgadzam się, że ta historia jest wyjątkowo plastyczna. W mojej głowie kolejne sceny przewijały się jak ujęcia na taśmie filmowej. W zasadzie jest to gotowy scenariusz, wymagający jedynie obróbki technicznej, zmiany formy z powieści na scenopis. W przeciwieństwie do serii „Owoc granatu”, która ze względu na miejsca akcji byłaby produkcją szalenie kosztowną, „Wiatr ze wschodu” nie wymagałby aż takich nakładów finansowych, dlatego, jeśli nasz wywiad czyta jakiś producent poszukujący niezwykłej historii, zapraszam do kontaktu, bo warto.

W Twojej najnowszej powieści na pierwszy plan wysuwa się miłość w różnych jej odcieniach, a także to, ile jesteśmy w stanie w jej imię poświęcić. A czy Ty byłabyś gotowa zrobić wszystko dla miłości?

Gdy dziś zadajesz mi to pytanie, a ja odpowiadam na nie, siedząc na wygodnej kanapie w ciepłym domu po dobrym obiedzie, zdrowa, zadbana, bezpieczna, otoczona rodziną i przyjaciółmi, kochana i spełniona zawodowo i prywatnie wydaje mi się, że jedyną możliwą odpowiedzią jest bezwarunkowe tak. Jestem też historykiem i wiem, że nie jest to takie proste. Wielka historia nierzadko mocno weryfikowała myślenie jednostki o samej sobie i swojej zdolności do poświęceń, także dla tych, których nie wyobrażała sobie zdradzić. Dlatego odpowiem, że nie wiem, choć bardzo bym chciała w godzinie próby, która mam nadzieję, nigdy nie wybije, nie zawieść nie tylko moich ukochanych osób, ale i samej siebie.

„Szkarłatna łuna” to nie tylko dalsze losy Kazy i Nuti, ale także tło historyczne, które tylko pozornie odgrywa drugoplanową rolę. Nie ukrywam, że zaskoczyłaś mnie w najnowszym tomie pokazaniem działalności Borysa od kulis, mam na myśli jego kontakty ze Stalinem i walkę o schedę po Leninie, że tak to ogólnie określę, aby za wiele nie zdradzać tym, którzy lekturę mają dopiero przed sobą. Powiedz, dlaczego zdecydowałaś się opisać akurat ten element historii tamtego okresu?

Jestem typem pasjonaty. Jeden z moich ulubionych cytatów, który doskonale mnie opisuje, pochodzi z filmu „Wielki błękit” Luca Besson. Padają tam słowa: „Chcę wiedzieć wszystko. Wszystko o czym? Wszystko o wszystkim”. Gdy coś mnie zaciekawi, zwykle drążę, szukam, poznaję tak długo, aż poczuję się nasycona lub do chwili, gdy nie pochłonie mnie jakiś kolejny temat. Podobnie było i w tym przypadku. Od zawsze ciekawi mnie to, co w historii działo się za kulisami, nieco z boku głównego nurtu wydarzeń, a co nierzadko decydowało o zwycięstwie lub przegranej jakiejś idei. Czas zmian ustrojów, rządów, walki o władzę wybitnych jednostek jest szczególnym polem dla wyobraźni, choć tak jak już wspominałam, tym razem nie czuję, żebym to ja dokonywała wyboru. Ta historia po prostu musiała być opowiedziana właśnie w tych czasach.

W posłowiu piszesz, że praca w pandemii jest ciężkim „kawałkiem chleba”. Zdradź zatem, jak wyglądają Twoje przygotowania do pracy przy powieści, jak radzisz sobie z ograniczeniami przy zbieraniu materiałów? I przede wszystkim, jak udaje Ci się godzić pisanie z codziennymi obowiązkami domowymi?

Zmagam się z codziennością jak każdy inny człowiek. Każdego dnia my ludzie robimy dziesiątki rzeczy, na które wcale nie mamy ochoty, ale które muszą być zrobione, żebyśmy nie chodzili głodni, nie chorowali, mieli w co się ubrać itd. W naszym domu za wspólną sprawę odpowiedzialni są wszyscy. Prace domowe podzielone są pomiędzy wszystkich bez wyjątku członków rodziny. Ja gotuję, ale mój syn i mąż wszystko obierają, a potem sprzątają kuchnię. Wydaje mi się, że bardzo ważne jest, by od najmłodszych lat pokazywać dzieciom, że dom to wspólna radość, ale i wspólna odpowiedzialność. Wszyscy pracujemy, my zawodowo oni w szkole i każdy z nas po pracy najchętniej zaległby na kanapie, dlatego, jeśli za coś zabierzemy się razem, pójdzie nam o wiele szybciej. Jeśli chodzi o ograniczenia związane z pandemią, najtrudniejsza jest dla mnie niemożność buszowania po bibliotekach i archiwach, czyli ograniczony dostęp do materiałów źródłowych. Oczywiście ma to i ten plus, że coraz więcej materiałów jest dostępnych w sieci, powiększają się archiwa cyfrowe, ale to nie to samo. Może to tylko mój defekt, ale zupełnie inaczej pracuje mi się ze źródłami papierowymi, inaczej pobudzają moją wyobraźnię. Komputer i świadomość, że po przełączeniu karty mogę być natychmiast gdzieś indziej, nie sprzyja mojemu skupieniu.

Wiem, że pisząc swoje powieści, masz nadzieję, że po ich lekturze czytelnik zechce zgłębić wiedzę na temat wydarzeń, które przedstawiasz. Ze mną Ci się udało. A jak to wygląda z innymi czytelnikami? Czy dostajesz wiadomości, które potwierdzają, że tak właśnie się dzieje?

Tak. Dostaję mnóstwo listów elektronicznych i nie tylko, od czytelników, którzy po lekturze moich powieści czy to z cyklu „Wiatr ze wschodu” czy „Owoc granatu” rozpoczęli własne poszukiwania. Co ciekawe, te poszukiwania nierzadko prowadzą ich do rodzinnych historii, nagle odkrywają tajemnice swoich przodków. Listy, w których ktoś pisze, że w opisywanych przeze mnie historiach odnalazł kawałek własnej przeszłości, są dla mnie szczególnie ważne.

Kolejny tom serii w przygotowaniu. Czy zdradzisz nam, czy będzie to finałowa część i uchylisz rąbka tajemnicy, kiedy możemy się spodziewać premiery? Nie będę ukrywać, że czekam na niego niecierpliwie, zwłaszcza że w „Szkarłatnej łunie” zostawiasz czytelnika w bardzo dramatycznym momencie, co sprawia, że chciałoby się poznać dalsze losy bohaterów od razu!

W takich chwilach mam nieodparte wrażenie, że powinnam przeprosić! Wierzcie mi Państwo, autor nie zawsze sprawuje władzę absolutną nad wykreowanymi przez siebie postaciami. Przeciwnie, mam wrażenie, że choć pisarz wyznacza ramy, wewnątrz których poruszają się bohaterowie jego utworów, to oni rządzą nim.
Czwarty, finałowy, tom jest już w redakcji, więc mam nadzieję, że Czytelnicy nie będą musieli zbyt długo na niego czekać. 

Dziękuję za rozmowę!

Recenzja książki "Szkarłatna łuna"

Recenzja książki "Stalowe niebo"

Recenzja książki "Czas białych nocy"

We współpracy z Wydawnictwem Książnica.

https://www.facebook.com/Wydawnictwo-Ksi%C4%85%C5%BCnica-1712601658770030/

 

 

 

 

 

Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana