„Na pewno chcę pisać takie powieści" - wywiad z Magdaleną Majcher
Nie, raczej nie. Kiedy skończyłam pisać „Małe wielkie sekrety”, cieszyłam się, że udało mi się szczęśliwie zakończyć kolejny projekt. Zawsze po oddaniu książki jest we mnie taka lekkość bytu, która jednak nie trwa zbyt długo, bo szybko zaczynam myśleć o kolejnych bohaterach i ich historiach, i tym razem było podobnie, choć radość była większa, bo mówimy o całej serii, a w takim przypadku praca jest bardziej czasochłonna i wyczerpująca pod względem emocjonalnym. Nie piszę lekkich i przyjemnych książek, dlatego praca nad każdą powieścią sporo mnie kosztuje.
W przypadku cyklu nie sposób nie spytać autora o ulubiony tom. Zdradzisz, który jest Twoim faworytem?
Zdecydowanie „Prawda przychodzi nieproszona”. Praca nad nią sprawiała mi największą frajdę, bo bawiłam się ludzkimi wspomnieniami i zaglądałam do najmroczniejszych zakamarków duszy. Związałam się najbliżej właśnie z Magdaleną, bohaterką pierwszego tomu, bo… odbyłam w jej imieniu coś na kształt symulacji sesji psychoterapeutycznej. To był kluczowy moment, w którym Magdalena zagląda w głąb swojej podświadomości i zaczyna rozumieć, co naprawdę wydarzyło się w jej rodzinnym domu.
Na Osiedlu Pogodnym stoi w zasadzie pięć domów. Czy to oznacza, że zostawiasz sobie furtkę do ewentualnego zakwaterowania tego ostatniego i powrotu do serii w przyszłości?
Nie potwierdzam, nie zaprzeczam! (śmiech) Na pewno chcę pisać takie powieści – psychologiczne, obnażające ludzkie słabości i tajemnice, ale czy ich akcja będzie osadzona na Osiedlu Pogodnym? Czas pokaże, choć teraz w ogóle o tym nie myślę.
Jesteś autorką powieści obyczajowych, które są w zasadzie bardzo różne. Kiedy pojawił się pomysł na powstanie serii „Osiedle Pogodne”? Co Cię zainspirowało do jej napisania?
Inspiracją dla Osiedla Pogodnego było osiedle, które rzeczywiście znajduje się w Bielsku-Białej przy drodze ekspresowej S1 w kierunku Szczyrku, które również leży na wzniesieniu i z którego rozpościera się widok na miasto. Często jestem w tych okolicach i osiedle zawsze przyciągało mój wzrok, kiedy przejeżdżałam tą trasą. To osiedle jest o wiele większe niż książkowe Pogodne, ale samo miejsce mnie zainspirowało. Pomysł na tego typu serię pojawił się dość wcześnie, bo chwilę po premierze cyklu „Wszystkie pory uczuć”. Czytelnicy pokochali tę serię i chciałam stworzyć coś po trosze podobnego, ale całkiem innego. Wydaje mi się, że tematy podejmowane w cyklu „Osiedle Pogodne” są o wiele mocniejsze od tych poruszanych we „Wszystkich porach uczuć”. Taki był zamysł.
W „Małe wielkie sekrety” poruszasz wątek instynktu macierzyńskiego. Tym samym dotykasz problemu, który jest społecznie jak najbardziej aktualny. Wiele kobiet boryka się bowiem z niesprawiedliwym osądem, że brak oczywistych założeń dotyczących stworzenia rodziny w tradycyjnym modelu 2 + 1, oznacza swoistego rodzaju „życiową anomalię”. Czy zdradzisz, co było bodźcem do wzięcia na tapet tego właśnie tematu?
Inspiracją było jedno hasło, na które natrafiłam kiedyś w internecie – „żałuję, że urodziłam”. Od tych słów zaczęła się ta historia, właśnie takie krótkie hasło zapisałam sobie w moim zeszycie, w którym zbieram pomysły. To są zawsze krótkie, dwu-trzywyrazowe komunikaty, wokół których zaczynam snuć historię. Tak samo było tym razem.
Kluczowym wątkiem w Twojej najnowszej powieści jest również niepełnosprawność dziecka oraz codzienność z nią związana. Czy przygotowując się do napisania książki, miałaś okazję porozmawiać z rodzicami dzieci z ograniczeniami ruchowymi?
Tak, zawsze staram się rzetelnie przygotować do pisania i tym razem nie było inaczej. Przeprowadziłam kilka rozmów z rodzicami niepełnosprawnych dzieci i przeczytałam dwie książki ze wspomnieniami i doświadczeniami takich osób.
To, co mnie bardzo zaintrygowało, patrząc w kontekście „życiowej anomalii”, o której wspomniałam w pytaniu 5, jest zamiana ról w związku. Mam na myśli, że coraz częściej spotykamy się z modelem, w którym to kobieta jest tą silniejszą połową, więcej zarabia i poświęca czas przede wszystkim karierze. Natomiast mężczyzna jest bardziej uczuciowy i wrażliwy. Mam wrażenie, że ten nowy model, tak dalece odbiegający od utartego schematu, który obowiązywał jeszcze w pokoleniu naszych rodziców, jest nadal odbierany przez społeczeństwo negatywnie. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?
Dostrzegam mnóstwo pozytywnych stron odejścia od tego tradycyjnego podziału ról. Przede wszystkim, współcześnie bycie ojcem nie polega już tylko na byciu. Pojawiają się głosy, że mężczyźni z naszego pokolenia to najlepsi ojcowie, a ich czynna obecność w życiu dzieci z pewnością związana jest z tym, że ten podział ról się zaciera. W moim domu to mąż gotuje i nie ma z tym problemu. Przeciwnie, bardzo to lubi. W życiu kieruję się zasadą „żyj i daj żyć innym”, dlatego w żaden sposób nie ingeruję w to, jak inni ludzie organizują swoje codzienne życie. Bardzo chciałabym, żeby ta zasada obowiązywała w społeczeństwie. Co do negatywnego odbioru modelu rodziny innego niż tradycyjny – oczywiście, nadal zdarzają się przejawy braku tolerancji, ale wydaje mi się, że z roku na roku jest coraz lepiej.
W „Małe wielkie sekrety” poruszasz także temat dziedziczenia. Nie jest to jednak dziedziczenie pewnych cech, ale raczej podejmowanych decyzji, powielania niektórych zachowań naszych rodziców. Czy uważasz, że także te elementy można niejako „wyssać z mlekiem matki”?
Interesuję się psychogenealogią, czego wcześniej dałam upust w trzytomowej „Sadze nadmorskiej” czy powieści „W cieniu tamtych dni”. Uważam, że po naszych przodkach dziedziczymy nie tylko to, co widać gołym okiem. Niektórzy nazywają to schematem, inni traumą dziedziczoną, a jeszcze inni przekazem. Nieważne, jakiej nomenklatury używamy, istotne jest to, że powtarzamy pewne zachowania naszych przodków, nie tylko rodziców. Niewyjaśnione sprawy, niewybaczone krzywdy, niezabliźnione rany odbijają się na życiu kolejnych pokoleń, dlatego tak ważne jest, aby sobie to poukładać, zanim na świat przyjdą nasze dzieci, bo przekażemy im to dalej.
Kiedy skończyłam czytać Twoją najnowszą powieść naszła mnie refleksja, że są gdzieś obok nas, którzy nie zostali stworzeni do życia w jakiekolwiek relacji. Mam na myśli zarówno związek uczuciowy, jak i bycie rodzicem. Nie ukrywam, że jako osobie „stadnej”, jest mi ciężko wyobrazić sobie takie podejście do życia. Czy uważasz, że życie na takich właśnie zasadach może być, dla osób decydujących się na świadomą samotność, synonimem szczęścia?
Jeśli to jest świadomy wybór, to oczywiście, że tak. Szczęście nie ma jednej definicji. Ważne jest, aby nie ranić przy tym innych, na początku określić granice i konsekwentnie się ich trzymać. Szanuję takie osoby, które wiedząc, że nie nadają się do życia rodzinnego, nawet nie próbują zakładać rodziny. Niestety, zdarza się też tak, że takie osoby, czy to pod naciskiem innych, czy pod wpływem impulsu, a nawet świadomie, licząc, że coś się zmieni, tworzą rodzinę, mają dzieci i unieszczęśliwiają tym samym siebie i innych. O tym właśnie są „Małe wielkie sekrety”.
Czy uważasz, że istnieje usprawiedliwienie dla takich osób jak Monika – główna bohaterka Twojej książki, które postanawiają zacząć wszystko od nowa bez względu na okoliczności i na to, że decydując się na nowy start, przyczynią się do cierpienia najbliższych?
Wybaczenia czy usprawiedliwienia mogą szukać tylko u tych, których skrzywdzili. Uważam, że oceniać drugiego człowieka można tylko wówczas, kiedy włożyło się jego buty i przeszło w nich tę samą drogę, którą on pokonał. Życie nigdy nie jest czarno-białe, co staram się udowadniać w każdej mojej książce.
Dziękuję za rozmowę.
Recenzja „Prawda przychodzi nieproszona"
Recenzja „Życie oparte na kłamstwach"
Recenzja „Nie czas na tajemnice"
Recenzja „Małe wielkie sekrety"
We współpracy z Wydawnictwem PASCAL.
Komentarze
Prześlij komentarz