"Biuro Ludzi Zagubionych" - Zuzanna Gajewska - patronat medialny [PRZEDPREMIEROWO]
– Mówią na mnie Biuro. Od Biura Ludzi Zagubionych. Nazywają mnie też kawiarnią lub lokalem. Lubię każde z tych imion i ksywek, chociaż lokal kojarzy się z lokajem. Nie mam z tym problemu, przecież służę. Pomocą, przestrzenią, kawą.
Klara prowadzi przytulną kawiarnię w Gdańsku. Każdego dnia aromatem kawy zwabia mieszkańców i turystów, a szumem ekspresu zagłusza tęsknotę za bratem bliźniakiem i więzią z matką.
Lokal mieści się przy urokliwej uliczce Kaletniczej i nosi nazwę Biuro Ludzi Zagubionych, bo kiedy kawiarnia była jeszcze pierogarnią, a Klara kelnerką, ciągle ktoś tu zachodził i pytał o drogę. Wtedy rysowała ludziom mapki na serwetkach, a w jej głowie powstawał pomysł na kawiarnię pod nowym szyldem.
To właśnie ten szyld przywiódł do niej staruszkę, która wiedziała o sobie tylko tyle, że się zgubiła. Tajemnicze odnalezienie się starszej pani zapoczątkowało podobne przypadki.
Czy jednak bliscy są gotowi na to, by odzyskać tych, których nie było? Czy na pewno ich szukali? Kto tu tak naprawdę jest zagubiony i jak w tym wszystkim odnajduje się Klara?
"Biuro Ludzi Zagubionych" to powieść z elementami realizmu magicznego, baśń dla dorosłych o poszukiwaniu bliskich, odzyskiwaniu utraconych relacji – i o tym, że najtrudniej odnaleźć samego siebie.
Czy jednak bliscy są gotowi na to, by odzyskać tych, których nie było? Czy na pewno ich szukali? Kto tu tak naprawdę jest zagubiony i jak w tym wszystkim odnajduje się Klara?
"Biuro Ludzi Zagubionych" to powieść z elementami realizmu magicznego, baśń dla dorosłych o poszukiwaniu bliskich, odzyskiwaniu utraconych relacji – i o tym, że najtrudniej odnaleźć samego siebie.
Czasami można się zgubić, ale zaraz się odnaleźć. Bywa, że owa „absencja” jest chwilowa, ale czasem czujemy się zagubieni przez całe życie i nie umiemy obrać właściwego kierunku, który pozwoli nam egzystować z poczuciem, że jesteśmy na swoim miejscu, we właściwym czasie. Że wiemy, co daje nam radość i potrafimy tę radość celebrować. Czasem można się też zgubić dosłownie. Pozostawić po sobie pustkę i tęsknotę żywą w sercach tych, którzy nas kochali. I chociaż oni nie porzucają nadziei, wierzą, że jeszcze kiedyś się spotkamy, to czasami taka szansa może się nigdy nie ziścić…
Mam to szczęście, że od czasu do czasu sięgam po książki, które, jak się okazuje zaledwie po kilku stronach, mnie urzekają. Jakby z rozmysłem trafiały na doskonały czas i miejsce; które wpisują się idealnie w mój gust i wrażliwość. I taką powieścią jest „Biuro Ludzi Zagubionych”, która mnie po prostu – oczarowała. Poszłam za zapachem kawy, za nęcącą obietnicą opowieści, która zapada w pamięć i była to dobra decyzja. Bo tytułowe Biuro to z pewnością miejsce wyjątkowe na literackiej mapie. Aż by się chciało, by istniało naprawdę w takim właśnie wydaniu…
Twórczość Zuzanny Gajewskiej była mi dotąd nieznana. I chociaż wiedziałam, jakie książki napisała, to można powiedzieć, że był to nasz pierwszy raz. Cieszę się ogromnie, że na siebie trafiłyśmy, bo było to spotkanie bardzo udane. Opowiedziana przez nią historia ujęła mnie ciepłem, wyjątkowym klimatem, jaki odnajdziemy w kawiarni. A także szczyptą magii, która z jednej strony czyni powieść wielowymiarową baśnią dla dorosłych, a z drugiej, pozwala dostrzec to, co widzi się tylko sercem…
„Biuro Ludzi Zagubionych” to oniryczna opowieść, która pod kawiarnianą otoczką skrywa historię o poszukiwaniu. I to zarówno osób, które zaginęły, jak również samego siebie. Zadajemy sobie zatem pytanie, które z poszukiwań jest trudniejsze i czy można je zestawić ze sobą? Jednak odpowiedź na nie nie jest łatwa. Zarówno jedno i drugie zagubienie może nastręczać wielu przeszkód, z którymi czasem nie jesteśmy w stanie poradzić sobie w pojedynkę. Dlatego tak ważna jest obecność i bliskość drugiego człowieka, który czuje podobnie, ma podobną wrażliwość. I także o tym traktuje ta nieco baśniowa opowieść, która otula nas i sprawia, że niepostrzeżenie zaczynamy się czuć częścią Biura. Niczym jeden z jego zdekompletowanych mebli, które, chociaż pochodzą z różnych światów, wciąż tworzą spójną i pasującą do siebie całość.
Mam to szczęście, że od czasu do czasu sięgam po książki, które, jak się okazuje zaledwie po kilku stronach, mnie urzekają. Jakby z rozmysłem trafiały na doskonały czas i miejsce; które wpisują się idealnie w mój gust i wrażliwość. I taką powieścią jest „Biuro Ludzi Zagubionych”, która mnie po prostu – oczarowała. Poszłam za zapachem kawy, za nęcącą obietnicą opowieści, która zapada w pamięć i była to dobra decyzja. Bo tytułowe Biuro to z pewnością miejsce wyjątkowe na literackiej mapie. Aż by się chciało, by istniało naprawdę w takim właśnie wydaniu…
Twórczość Zuzanny Gajewskiej była mi dotąd nieznana. I chociaż wiedziałam, jakie książki napisała, to można powiedzieć, że był to nasz pierwszy raz. Cieszę się ogromnie, że na siebie trafiłyśmy, bo było to spotkanie bardzo udane. Opowiedziana przez nią historia ujęła mnie ciepłem, wyjątkowym klimatem, jaki odnajdziemy w kawiarni. A także szczyptą magii, która z jednej strony czyni powieść wielowymiarową baśnią dla dorosłych, a z drugiej, pozwala dostrzec to, co widzi się tylko sercem…
„Biuro Ludzi Zagubionych” to oniryczna opowieść, która pod kawiarnianą otoczką skrywa historię o poszukiwaniu. I to zarówno osób, które zaginęły, jak również samego siebie. Zadajemy sobie zatem pytanie, które z poszukiwań jest trudniejsze i czy można je zestawić ze sobą? Jednak odpowiedź na nie nie jest łatwa. Zarówno jedno i drugie zagubienie może nastręczać wielu przeszkód, z którymi czasem nie jesteśmy w stanie poradzić sobie w pojedynkę. Dlatego tak ważna jest obecność i bliskość drugiego człowieka, który czuje podobnie, ma podobną wrażliwość. I także o tym traktuje ta nieco baśniowa opowieść, która otula nas i sprawia, że niepostrzeżenie zaczynamy się czuć częścią Biura. Niczym jeden z jego zdekompletowanych mebli, które, chociaż pochodzą z różnych światów, wciąż tworzą spójną i pasującą do siebie całość.
Powieść Zuzanny Gajewskiej to także opowieść o ludziach, którzy tkwią w zawieszeniu. O rodzinach osób zaginionych, które nie potrafią ruszyć naprzód, żyjąc w cieniu oczekiwania na powrót tych, których absencja wyraźnie im doskwiera. Remedium na niezaleczony żal mają być coczwartkowe spotkania hermetycznego klubu ich bliskich, który to na stałe wrósł w kawiarniany krajobraz. Czytelnik poznaje ich historie, współodczuwa emocje, które towarzyszą im w oczekiwaniu na coś, co być może nigdy się nie stanie… A może wręcz przeciwnie – odnajdzie się to, co wydawało się zagubione bez szansy na szczęśliwe zakończenie?
Podsumowując:
Powieść Zuzanny Gajewskiej zakwalifikowałabym do gatunku „cosy books”. I chociaż nie brakuje w niej chwytających za serce, poruszających momentów, to wyjątkowy klimat i magiczna aura Biura otulają nas swym ciepłem w trakcie lektury tak, że mamy poczucie, iż znaleźliśmy się w miejscu, z którego nie chcemy „wychodzić”. Autorka w ciekawy sposób wykorzystuje personifikację, co nadaje całej historii zupełnie innego wymiaru. To mądra, pełna metafor opowieść, która balansuje na granicy między jawą a snem, chociaż mam wrażenie, że to drugie, nieco magiczne dno, jest tym prawdziwym, którego nie sposób dostrzec gołym okiem, a jego odsłona stanowi clou opowieści. Pełnej życzliwości historii, która traktuje o sensie życia, tęsknocie, stracie, która wciąż żywa jest niczym niezabliźniona rana i stanowi nieodłączną część naszej egzystencji. A także o poszukiwaniu siebie, budowaniu swojej codzienności „pomimo” i „na przekór” rzeczywistości, która czasami „skrzeczy”. Oraz o przeszłości, na którą często nie mamy wpływu, a mimo to musimy żyć w jej cieniu. To opowieść, która poza tym, że skłania do refleksji, daje nadzieję na to, że i bez pomocy Świętego Antoniego możemy odnaleźć to, czego szukamy, nawet jeśli wydawać by się mogło, zostało utracone na zawsze. Także, a może przede wszystkim, samego siebie. I chociaż to wcale nie jest takie proste, warto próbować… Polecam!
Powieść Zuzanny Gajewskiej zakwalifikowałabym do gatunku „cosy books”. I chociaż nie brakuje w niej chwytających za serce, poruszających momentów, to wyjątkowy klimat i magiczna aura Biura otulają nas swym ciepłem w trakcie lektury tak, że mamy poczucie, iż znaleźliśmy się w miejscu, z którego nie chcemy „wychodzić”. Autorka w ciekawy sposób wykorzystuje personifikację, co nadaje całej historii zupełnie innego wymiaru. To mądra, pełna metafor opowieść, która balansuje na granicy między jawą a snem, chociaż mam wrażenie, że to drugie, nieco magiczne dno, jest tym prawdziwym, którego nie sposób dostrzec gołym okiem, a jego odsłona stanowi clou opowieści. Pełnej życzliwości historii, która traktuje o sensie życia, tęsknocie, stracie, która wciąż żywa jest niczym niezabliźniona rana i stanowi nieodłączną część naszej egzystencji. A także o poszukiwaniu siebie, budowaniu swojej codzienności „pomimo” i „na przekór” rzeczywistości, która czasami „skrzeczy”. Oraz o przeszłości, na którą często nie mamy wpływu, a mimo to musimy żyć w jej cieniu. To opowieść, która poza tym, że skłania do refleksji, daje nadzieję na to, że i bez pomocy Świętego Antoniego możemy odnaleźć to, czego szukamy, nawet jeśli wydawać by się mogło, zostało utracone na zawsze. Także, a może przede wszystkim, samego siebie. I chociaż to wcale nie jest takie proste, warto próbować… Polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz