"Wnuczka Fabergé. Kobiety Romanowów" (barwione brzegi) - Monika Raspen [PRZEDPREMIEROWO]

 

[...] to chyba jakoś tkwi w naturze człowieka, że lęka się dobrego. - Może obawiamy się, że szybko stracimy to, co dobre? Ale chyba lepiej mieć to chociaż przez chwilę. 

Historia upadku wielkiej Rosji.Wielkie miłości i wielkie rozczarowania.

Upalny sierpień 1902 roku. Do Petersburga przybywa młoda ukraińska szlachcianka Irina Dumina. Uwiedziona przez księcia, wyrzucona z domu przez rodzinę, usiłuje odnaleźć ojca swojego dziecka. Trafia do szpitala dla samotnych matek, prowadzonego przez siostrę Annę, gdzie rodzi córeczkę, która umiera.
W tym samym czasie Rosja czeka na wymarzonego carewicza. Carska para ma już bowiem cztery córki. Jednak zamiast radosnych wieści, ukazuje się oficjalny komunikat, że żona Mikołaja II poroniła. W rzeczywistości caryca rodzi nie jedną lecz dwie dziewczynki, co powoduje uruchomienie ciągu nieprawdopodobnych wydarzeń. Porywająca historia, pełna tajemnic i namiętności, której bohaterkami są przede wszystkim silne kobiety.
 

Przepych, bogactwo, złoto, życie na poziomie. Sława, atencja otoczenia, zazdrość. Wielu chciałoby tak egzystować, pławić się w luksusie. Należeć do znamienitych rodzin lub, bardziej współcześnie, pojawiać się na pierwszych stronach gazet czy portali internetowych. Być popularnym! To jest coś, do czego wielu dąży. Kiedy jednak zastanowić się głębiej, czy owa sława jest naprawdę taka cudowna, można dojść do wniosku, że jak w każdym życiu, także codzienność tych, którzy znajdują się „na świeczniku”, ma swoje blaski i… cienie.
Twórczość Moniki Raspen była mi dotąd nieznana. Przyznaję, że zarówno opis, jak i wyjątkowa oprawa książki, skusiła mnie do lektury „Wnuczki Fabergé”. I chociaż zdarza mi się czasami, dać się uwieść pięknemu wydaniu, co nie zawsze idzie w parze z treścią, tutaj wszystko „zagrało” i dało mi szansę, by zagłębić się w pełnej namiętności, intryg i zdrad historii odmalowanej z rozmachem przez autorkę.
To jedna z takich powieści, które sprawiają, że znika otoczenie, współczesność. Która zabiera nas w podróż w czasie, dając szansę, by niejako z boku obserwować codzienność tych, których nie byłoby nam dane poznać w innych okolicznościach. A dzieje się tak dlatego, że autorka bardzo drobiazgowo oddaje ówczesne realia, konwenanse i nastroje, jakie panowały na początku XX wieku w carskiej Rosji. Zachwyca plastyczność języka, który tylko podkreśla koloryt tamtego wycinka historii, którą autorka splata z fikcją literacką. Dlatego odnajdziemy w niej prawdziwe postaci, których życiorysy być może nawet zechcemy zgłębić. Tak było w moim przypadku, do czego przyczynkiem stała się lektura książki Moniki Raspen. Granica między tym, co opisała autorka, co jest wynikiem wnikliwego researchu a jej bogatą wyobraźnią, zaciera się. Całość natomiast daje nam pasjonujący obraz ówczesnej socjety, który z jednej strony zachwyca, a z drugiej… budzi sprzeciw.
Ów sprzeciw rodzi się w czytelniku, kiedy ten śledzi jawną niesprawiedliwość wynikającą nie tylko z różnic społecznych, ale także tych dotyczących płci. Autorka pokazuje w swojej powieści, że pewne podziały pomiędzy mężczyznami a kobietami nie omijały także wyższych sfer, a niewiasty u władzy wcale nie miały o wiele więcej (przynajmniej oficjalnie) do powiedzenia, niż reprezentantki niższych klas. Nie bez kozery mawia się jednak, że to kobieta jest w związku szyją, która kręci głową rodziny, co również dostrzeżemy, bacznie obserwując codzienność niektórych przedstawicieli rodziny Romanowów.
I chociaż warstwa historyczna zwraca uwagę, a autorka zaserwowała nam spory kawałek wiedzy, podany w przystępny sposób, to „Wnuczka Fabergé” jest dla mnie przede wszystkim opowieścią, która obrazuje życie w złotej klatce. W okowach konwenansów, społecznych oczekiwań, obowiązków wynikających z piastowanej funkcji, co w wielu przypadkach nie tylko ograniczało możliwości, ale odzierało z szansy na prawdziwe szczęście. Monika Raspen skupia się tutaj przede wszystkim na ówczesnych kobietach, których codzienność była nie do pozazdroszczenia. Zwłaszcza kiedy opadała kurtyna, maska pozorów i na światło dzienne wychodziła prawda, tak skrzętnie skrywana przed światem, dla którego rodzina carska winna być nieskazitelna… 

Podsumowując:

Powieść Moniki Raspen czyta się tak, jakby oglądało się dobry film traktujący o losach Romanowów. A te zostały wiernie oddane przez autorkę, która stanowczo potrafi zaostrzyć apetyt na więcej. Jednak „Wnuczka Fabergé” to nie tylko książka z historią w tle, ale także opowieść o życiu w zakłamaniu, przepychu, który dla jednych był istotą życia, a dla innych balastem, który pozbawiał ich szansy na szczęście. Obraz ówczesnej codzienności pełnej hipokryzji, intryg, wciąga nas niemal od pierwszej strony, zwłaszcza kiedy zaczynamy dostrzegać weń te blaski, które przejawiają się w dobrych uczynkach tych, w których wciąż tli się odrobina człowieczeństwa. To powieść, która przesiąknięta jest tajemnicami, a te mnożą się wraz z każdą przewracaną stroną. Sekretami, które z jednej strony kuszą, intrygują, a z drugiej, wywołują lęk, kiedy stają się niebezpiecznym narzędziem, które niecnie wykorzystane, mogą zniszczyć czyjeś życie. „Wnuczka Fabergé” to nie tylko opowieść o fascynujących losach carskiej rodziny, silnych kobietach, ale także historia o potrzebie miłości i… zwyczajności, która dla niektórych była równie cenna, jak… biżuteria Fabergé. 
 

Książkę można zamówić tutaj: KLIK

[materiał sponsorowany przez Wydawnictwo Replika] 

Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana