"Podaruj mi jutro" - Ilona Gołębiewska - PRZEDPREMIEROWY FRAGMENT


Rozdział II. Czas odmierzany serca biciem – o patrzeniu na przeszłość przez pryzmat miłości, trudnych relacjach w rodzinie i odważnej decyzji, która odmienia życie

Kilka życiowych zakrętów
Dziękuję serdecznie w imieniu naszych czytelników, że zgodziła się pani na wywiad – rzekła z wdzięcznością dziennikarka Olga Koperska, siadając pośpiesznie w wygodnym fotelu stojącym pośrodku dworskiego salonu. Pracowała w białostockim tygodniku „Nowiny Podlasia” i od prawie pół roku namawiała Anielę, by ta podzieliła się z ludźmi opowieścią o swoim życiu. Bądź co bądź na Podlasiu była bardzo znana i wszyscy z dumą podkreślali, że ta ziemia wydała na świat niezwykle zdolną malarkę, której obrazy są rozchwytywane przez największe galerie i znawców prawdziwych dzieł sztuki.
Cała przyjemność po mojej stronie – odparła szczerze Aniela, zadowolona z faktu, że ludzie są wciąż ciekawi jej życia, chcą się dowiedzieć, co u niej słychać, i pragną poznać jej plany, szczególnie te związane z dworem na Lipowym Wzgórzu, który niósł do rangi lokalnej legendy.
Wypadałoby zapytać po prostu, jak to się wszystko zaczęło. Skąd w ogóle pomysł, by zająć się malarstwem? Czy myślała pani o tym już jako dziecko, czy być może decyzja została podjęta dopiero po powrocie pani rodziny do Polski?
Jak to się zaczęło… – speszyła się nieco Aniela, rozglądając się po salonie, którego wystrój wciąż przypominał o dawno minionych czasach. – Myślę, że ogromne znaczenie miała emigracja naszej rodziny zaraz po wojnie w czerwcu czterdziestego piątego roku. Miałam wtedy prawie sześć lat, co nieco pamiętam z tamtego okresu. Z pewnością strach w oczach moich rodziców – przyznała zasmucona. – Ojciec bał się, że lada dzień dostanie wyrok śmierci za to, że w czasie wojny działał na rzecz podziemia. Stąd pojawił się pomysł, by jak najszybciej wyjechać z Polski. Oczywiście nielegalnie, paszportów wtedy nie było. Z pewnością myślał głównie o mnie i mojej matce, chciał dla nas lepszego życia.
Jego początki we Francji były z pewnością trudne, prawda?
Pamiętam ówczesną biedę. Mieszkaliśmy w lokalu, który składał się tak naprawdę z jednego maleńkiego pokoju, w którym stały dwa łóżka, szafa i stolik. Z ledwością można było między nimi przechodzić. W obszernym przedpokoju była wydzielona maleńka kuchnia. Całość miała może ze dwadzieścia pięć metrów. Była tylko jedna toaleta dla wszystkich mieszkańców piętra, zlokalizowana we wspólnym korytarzu.
Jak w tym wszystkim odnalazła się mała dziewczynka? – dociekała dziennikarka.
Początkowo bałam się nowego miejsca, ludzi mówiących w obcym języku, nie chciałam rozstawać się z mamą, która nocami sprzątała u bogatych Francuzów, aby tylko zarobić pieniądze na nasze utrzymanie. Ojciec za to pracował w ciągu dnia i pamiętam, że wracał bardzo zmęczony, i niekiedy z mamą coś szeptali po kątach, jak by nie chcieli, żebym usłyszała, o czym mówią. Dziwny to był czas, związany z poczuciem strachu i bezsilności.
Potem nie było lepiej?
Z czasem przyzwyczaiłam się do tego, że żyjemy w innym kraju, że nieprędko wrócimy do Polski i że nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś zamieszkamy ponownie we dworze. Tata starał mi się wszystko jakoś tłumaczyć. Zapisał mnie do polskiej szkoły prowadzonej w Paryżu przez Centralny Związek Polaków, dzięki czemu dalej mogłam się uczyć języka ojczystego. Poznałam nowych ludzi i tak z każdym dniem coraz bardziej odnajdywałam się w nowej sytuacji. Kolejne lata były dla nas łaskawsze i można powiedzieć, że prowadziliśmy w miarę spokojne życie.
Skąd zatem decyzja o powrocie do Polski wiosną pięćdziesiątego ósmego roku?
Zarówno rodzice, jak i ja sama nieustannie myśleliśmy o ojczyźnie, o rodzinnym majątku, który po wojnie trafił w ręce nowej władzy. Ojciec nie mógł się z tym pogodzić, ale wiedział, że po powrocie do Polski od razu zostałby aresztowany. Dopiero po Październiku pięćdziesiątego szóstego roku w Polsce przyszła odwilż polityczna, schyłek stalinizmu, i dawni działacze podziemia nie musieli się już martwić o własne życie. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się myśl, że być może czas najwyższy wracać do ojczyzny.
Była pani wtedy młodą kobietą. Czy nie obawiała się pani zostawić dobrze znany sobie świat we Francji i wrócić do małej miejscowości w Polsce?
Podeszłam we Francji do matury i zdałam ją z bardzo dobrymi wynikami. Wtedy też już od dziesięciu lat byłam uczennicą prywatnej szkoły rysunku i malarstwa. Tak się złożyło, że od dziecka malowałam, a wraz z wiekiem ta pasja zaczęła się rozwijać. Na szczęście moi rodzice robili dosłownie wszystko, żebym mogła doskonalić swoje zainteresowania i przeznaczali na moje wykształcenie naprawdę duże pieniądze. Opłaciło się, gdyż jeszcze przed maturą przyznano mi stypendium, dzięki czemu zdobyłam pieniądze na dalszą naukę i możliwość studiowania na praktycznie każdej uczelni artystycznej we Francji.
Skąd zatem odważna decyzja, by wrócić z rodzicami do Polski?
Byłam z nimi mocno związana i nie chciałam rozłąki. Widziałam, jak mój ojciec za wszelką cenę pragnął powrotu do ojczyzny. Mama zaś mocno podupadła na zdrowiu, był jej potrzebny spokój. Zatem decyzja o powrocie do Polski wydawała się oczywista.
Była radość, ale też i łzy – weszła jej w słowo dziennikarka. – Czy rzeczywistość po powrocie do kraju była zbieżna z waszymi wyobrażeniami?
Nie mieliśmy zbyt dużych wyobrażeń. Powrót do kraju wiązał się z tym, że należało od nowa układać sobie życie. Na odzyskanie dworu nie było najmniejszych szans. Zamieszkaliśmy w Lipowczanach w jednej z kamienic, która przed wojną należała do majątku rodziny mojej matki. Byliśmy po prostu szczęśliwi, że wróciliśmy do ojczyzny.
Wtedy padł pierwszy cios – pani mama ciężko zachorowała.
– Tak, dokładnie tydzień po naszym przyjeździe. Ojciec jeździł z nią do najlepszych lekarzy, jednak wszyscy rozkładali ręce. Być może był to nowotwór płuc, nie jestem pewna, ale to właśnie płuca bolały ją najbardziej i oddychała z wielkim trudem. Zmarła pod koniec czerwca, równo trzy miesiące po naszym powrocie.
To musiał być dla pani bardzo poważny cios, prawda?
Przyznaję, że wtedy się zwyczajnie załamałam – odparła zasmucona Aniela.
Miała pani jednak wsparcie w swoim ukochanym Witku. Czy mogłaby pani uchylić nieco rąbka tajemnicy o waszej relacji, która do dziś budzi wielkie zaciekawienie?
Przepraszam, ale to zbyt prywatna sprawa i nie chciałabym do niej wracać. Minęło już tak wiele lat od tamtego czasu… – tłumaczyła się Aniela, czując w sercu silne ukłucie. Mogła oszukiwać nawet i cały świat, jednak nie mogła oszukać siebie. Każda najmniejsza wzmianka o Witku powodowała, że na nowo czuła ból, rozpacz i brak zgody na to, jak okrutnie los ich doświadczył. Minęło tyle lat… a ona nie zapomniała o nim nawet na sekundę.
Zatem przejdźmy do czasu studiów. Akademia Sztuk Pięknych… skąd ten pomysł?
Dla mnie wybór tej uczelni był czymś naturalnym. Uwielbiałam malować, odniosłam już wiele sukcesów, moi nauczyciele w Paryżu wciąż powtarzali, że mam wielki talent, a poza tym po prostu kochałam sztukę i nie wyobrażałam sobie innego zajęcia. Co prawda tata miał nieco inną wizję mojej dalszej edukacji, marzył o tym, bym tak jak on została prawnikiem, ale odpuścił, widząc, że jednak to malarstwo jest moją pasją. Bardzo mi pomógł w dostaniu się na uczelnię. Zagraniczna matura była w tamtych czasach sporym utrudnieniem, musiałam zdać dodatkowe egzaminy. Dzięki zdobytemu w Paryżu stypendium przygotowałam swoją pierwszą wystawę prac, która uzyskała przychylne oceny znawców sztuki. Po roku przerwy na załatwienie tych wszystkich spraw dostałam się na wymarzoną uczelnię w Warszawie i w wieku dwudziestu lat wyprowadziłam się z domu.
Potem było pasmo sukcesów… – podpowiedziała z uśmiechem dziennikarka, która z dużą wnikliwością zapoznała się z życiorysem Anieli i jej dorobkiem malarskim.
Moje wybory życiowe nigdy nie były podyktowane chęcią zysku, sukcesu, podziwu… Nie, to z pewnością nie było tak. Malarstwo to moja pasja i oddałam się mu bez reszty. A widać rzeczywiście jestem dobra w swoim fachu, gdyż już na studiach miałam różne ciekawe propozycje wystaw, wernisaży.
I wyjazdów po całym świecie – wtrąciła dziennikarka. – Udało mi się ustalić, że była pani w kilkudziesięciu krajach. Podróże z pewnością zmieniają perspektywę, prawda?
Są inspiracją dla pasji, dla życia, dla wyborów. Do dzisiaj uważam, że każdy z nas rozwija się wyłącznie poprzez kontakty z innymi ludźmi. Nic nas tak nie wzbogaca jak rozmowy i spotkania z kimś, kto może nas zainspirować.
Ojciec zapewne był dumny z pani sukcesów?
Oczywiście, że tak. Mieliśmy ze sobą bardzo bliskie relacje. Jednak zależało nam na czymś innym. Ja skupiałam się na podróżach, rozwoju, szukaniu inspiracji, a mój ojciec – można powiedzieć, że poświęcał czas na szukanie sposobu, by dwór na Lipowym Wzgórzu powrócił do naszej rodziny. Oczywiście, mocno go w tych staraniach wspierałam, jednak na pewno nie aż tak, jak by tego ode mnie oczekiwał.
Miała też pani inne obowiązki. Została pani matką. Jak się pani odnalazła w nowej roli? Córka zrewolucjonizowała pani życie czy jednak nie?
Moją córkę Sabinę urodziłam w wieku trzydziestu dwóch lat i przyznaję, że wcale nie byłam na to gotowa. Nowa rola z pewnością mnie przerosła, ale poradziłam sobie dzięki wsparciu mojego taty, dalszej rodziny i przyjaciół. Macierzyństwo mocno mnie odmieniło. To taka sytuacja w życiu, kiedy trzeba zrezygnować z części swojego egoizmu i wielu planów na rzecz małego człowieka, dla którego jest się całym światem. W dodatku dochodzi do tego ogromna odpowiedzialność. Starałam się ze wszystkich sił, by moja córka miała dobry dom, chociaż wiem, że nie byłam idealną matką. Popełniłam mnóstwo błędów, zazwyczaj z powodu swojej arogancji. Niestety, jak się jest taką artystyczną duszą jak ja, to trudniej dostosować się do pewnych wymagań, schematów, oczekiwań… – zaśmiała się Aniela, chcąc tym samym nieco załagodzić swoją dosyć odważną wypowiedź. – Mój ojciec bardzo mi pomagał w wychowywaniu córki. Gdy ja jeździłam po świecie, Sabina mieszkała z nim w rodzinnej kamienicy w Lipowczanach, chodziła tu do szkoły podstawowej. Bardzo wiele mu zawdzięczam, bez niego nie dałabym rady.
Przyszedł jednak czas, gdy zostałyście całkiem same… – zauważyła trafnie dziennikarka.
Mój tato zmarł w osiemdziesiątym siódmym roku. To był dla mnie ogromny cios, gdyż mocno wierzyłam w to, że kolejny raz pokona swoją chorobę. Załamałam się, ale dla córki musiałam stanąć na nogach. Było coś jeszcze. Obiecałam tacie, że w razie jego śmierci będę kontynuowała starania o odzyskanie rodzinnego dworu.
Co się udało i od trzech lat jest pani jego właścicielką – podsumowała Koperska.
Zgadza się, odzyskałam go dokładnie latem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku. Wyrokiem sądu dwór powrócił do rodziny Horczyńskich. Nie poświęciłam mu jednak wystarczającej uwagi. Wtedy przeżywałam trudny okres w życiu, związany z ogromną ilością pracy, nowych projektów, ciągłych wyjazdów. W dodatku moja córka również znalazła się w dosyć ciężkiej sytuacji, sama w bardzo młodym wieku została matką, moja wnuczka miała wiele problemów ze zdrowiem, które trwają do dziś… – wyliczała, jakby chciała się w jakimś sensie wytłumaczyć z własnych wyborów.
Jednak kilka miesięcy temu zamieszkała pani we dworze. Czy to oznacza, że zostaje tu pani na stałe, czy jednak plotki o planowanej sprzedaży dworu są prawdziwe? – drążyła temat dziennikarka, chcąc wyciągnąć z Anieli jak najwięcej informacji. – Dla społeczności Lipowczan z pewnością decyzja o sprzedaży dworu byłaby sporym szokiem.
Nie wiem, co odpowiedzieć na pani pytania. Czasami mam wrażenie, że ten dwór jest ważniejszy dla mieszkańców Lipowczan niż dla mnie samej. Jednak proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chodzi o to, że rodzinna posiadłość nie ma dla mnie znaczenia. Owszem, ma, i to bardzo duże, gdyż na własne oczy widziałam, ile moi rodzice musieli ponieść wyrzeczeń, by ten dwór odzyskać. Widziałam determinację w ich oczach, brak zgody na postanowienia losu i zwykłą troskę o to, co skwapliwie budowały poprzednie pokolenia Horczyńskich. Opuściłam dwór, gdy miałam niespełna sześć lat. Pamiętam go z czasów dzieciństwa jak przez mgłę. Przez całe moje dorosłe życie dwór był w posiadaniu albo różnego typu instytucji, albo stał się własnością państwa. Aż do teraz…
Nie czuje pani z nim zbyt silnej więzi?
Jest dla mnie ważny i chciałabym go zatrzymać ze względu na przeszłość mojej rodziny. Przede mną bardzo trudny wybór. Jestem na takim etapie życia, że czeka mnie jeszcze wiele nowych wyzwań, propozycji zawodowych i wyjazdów. Muszę również myśleć o mojej córce i wnuczce, które wybrały życie w stolicy i z pewnością tam już zostaną. Sama chyba nie czuję się na siłach, by porzucić dotychczasowy styl życia i osiąść tutaj. Poza tym dwór wymaga remontu, a to wiąże się i z kosztami, i z czasem. Nawet jeżeli się na to zdecyduję, to wciąż nie wiem, co mogłabym dalej z nim zrobić.
Czyli skłania się pani bardziej do decyzji, by dwór jednak sprzedać?
Tego nie powiedziałam. Po prostu wciąż biję się z myślami, serce podpowiada jedno, a rozum zupełnie co innego. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Liczę na to, że nasze lokalne anioły znowu przyjdą z pomocą i podpowiedzą dobrą decyzję. Przez tyle lat chroniły nasz dwór i mocno wierzę w to, że przyczyniły się do jego odzyskania. Zatem zdaję się na los…

Rodziny się nie wybiera…
Z kuchni dochodził taki hałas, jakby miotała się w nim cała drużyna kucharzy. Aniela, schodząc cicho po schodach, miała nadzieję, że przyłapie intruzów na gorącym uczynku. Według utartego planu dnia o godzinie szóstej rano wszyscy powinni jeszcze spać. Opatuliła się mocniej szlafrokiem, dostrzegając, że we dworze jest bardzo zimno, co zdarzało się coraz częściej z powodu problemów z piecem, który był już stary i zwyczajnie nadawał się wyłącznie do wymiany. Tymczasem jej oczom ukazał się nieoczekiwany widok. W kuchni była tylko Sabina. Postawiła na kuchence cztery garnki, w których gotowała wodę. Przy tym nerwowo otwierała szafki i trzaskała nimi, jakby chciała postawić na nogi wszystkich domowników. Wyglądała na zdenerwowaną. Nie, to mało adekwatne słowo. Zwyczajnie była wściekła i nie zamierzała tego ukrywać.
Dzień dobry. Zły humor od rana? – zapytała Aniela, wchodząc do kuchni.
A jaki ma być? Zimno jak w psiarni! – wrzasnęła córka, rzucając pokrywką od garnka.
Znowu piec się popsuł. Zaraz zadzwonię po majstra, może jakimś cudem jeszcze go podreperuje i wytrzymamy do lata – uspokajała Aniela. – A ta woda na co ci potrzebna?
Na nic. Po prostu gotuję ją, żeby w kuchni zrobiło się ciepło. To jedyny sposób, na jaki wpadłam. Zaraz obudzę Klarę i niech tu się bawi.
Mogłaś mnie obudzić. Mamy awaryjny piecyk na prąd. Podłączę go w salonie, za godzinę będzie w miarę ciepło i Klara będzie miała swoje miejsce do zabawy. Nie ma się co denerwować, takie awarie przecież się zdarzają.
Nie ma się co denerwować? Przyjechałam tu z Klarą, by odpocząć i podkurować jej słabe zdrowie. A co zastałyśmy? Albo ciągle są jakieś burze i zawieruchy, albo nie ma prądu i siedzimy jak w jakimś średniowiecznym klasztorze, albo co trzeci dzień jest awaria pieca i zimno jak na Syberii. Jak moje dziecko ma tu wyzdrowieć? No jak? Jeszcze się, nie daj Boże, zapalenia płuc nabawi!
Jak zwykle przesadzasz – ucięła krótko Aniela, widząc, że ta coraz ostrzejsza wymiana zdań do niczego dobrego nie doprowadzi. – To nie moja wina, że dwór jest stary i niektóre instalacje po prostu szwankują. Majster przyjedzie i być może coś poradzi. Zapewne to niewielka usterka, tak jak ostatnim razem. Nie ma co histeryzować.
Z takim podejściem do życia jak ty niczego bym nie osiągnęła – rzuciła oskarżycielsko Sabina, wiedząc, że jej matkę mocno to zaboli.
Ochłoń… tyle mam ci do powiedzenia. Inaczej nie będzie. Staram się, jak mogę, żeby wam pomóc, ale nawet i ja mam swoje granice wytrzymałości.
Aniela wolała dalej nie brnąć w dyskusję, która lada chwila zapewne zamieniłaby się w porządną kłótnię. Nie miała na nią siły ani tym bardziej ochoty. Zadzwoniła do znajomego majstra, który obiecał przyjechać w ciągu godziny. Sama zniosła z piętra przenośny grzejnik i ustawiła go pośrodku salonu, podłączając do gniazdka. Po kilku minutach poczuła pod dłońmi delikatne ciepło i odetchnęła z ulgą, że chociaż ten stary poczciwiec wywiąże się ze swojego zadania. Usiadła więc w ulubionym fotelu z nadzieją, że Klara obudzi się dopiero wtedy, jak w salonie zrobi się przyzwoicie ciepło. Prawdopodobieństwo tego scenariusza było jednak znikome, gdyż Sabina wciąż hałasowała w kuchni.
Ich relacje można by porównać do burzy z piorunami, która nadciągnęła do Lipowczan poprzedniej nocy. Coraz trudniej było im ze sobą rozmawiać, przebywanie blisko siebie przypominało katusze, a coś takiego jak wspólne plany czy ustalenia w ogóle nie istniało. Były chodzącymi przeciwieństwami. Aniela miała duszę artystki, wierzyła w siłę dobrych myśli i przeznaczenie. Sabina zaś uważała, że każdy powinien sprawować pełną kontrolę nad swoim życiem, skrupulatnie je planować i podejmować decyzje jedynie na podstawie faktów, a nie przeczuć czy pobożnych życzeń.
Geneza ich konfliktu tkwiła w pewnej nieco egoistycznej decyzji Anieli, jaką podjęła przed laty. Po prostu nigdy nie wyznała Sabinie, kto jest jej ojcem, uznając, że tak będzie lepiej dla jedynaczki. Urodziła ją, mając trzydzieści dwa lata. Ojcem Sabiny był ktoś, kogo nie chciała znać ani o nim wspominać. Zdawała sobie sprawę, że jej decyzja jest mocno krzywdząca dla córki, jednak uważała, że tak będzie dla nich obydwu po prostu lepiej. Z kolei Sabina nie mogła pojąć, jak jej matka może być tak bezduszna, i na każdym kroku starała się jej uprzykrzyć życie. Zatem od samego początku ich relacje były pełne gniewu, żalu, pretensji, przykrości.
Ponadto Aniela miała pełną świadomość, że nie była i nie jest dobrą matką, co uwidoczniało się w życiu i wyborach jej córki, chociaż w dzieciństwie i w okresie dorastania nie pojawiły się nawet najmniejsze problemy. Sabina na podobieństwo dziadka Fiodora była bardzo zorganizowana, świetnie się uczyła i wciąż powtarzała, że jej jedynym celem w życiu jest wymierny sukces na polu zawodowym. Poszła do szkoły o rok wcześniej, zawsze przynosiła świadectwa z czerwonym paskiem i w wieku osiemnastu lat zdała na wymarzoną chemię na warszawskim uniwersytecie. Potem jej plan legł w gruzach, a dokładnie podczas pierwszego roku studiów, kiedy na obozie studenckim w górach poznała niejakiego Adama Machowskiego. Wbrew wszystkim wcześniejszym deklaracjom straciła dla niego głowę. Na tyle mocno, że po krótkim czasie obwieściła Anieli, iż spodziewa się dziecka. Miała wtedy dziewiętnaście lat i nie wiedziała jeszcze, że to początek jej problemów.
Adam znienacka oznajmił, że to nie jego dziecko, zwyzywał Sabinę od najgorszych i rozpowiedział na uczelni, że podczas wyjazdu w góry prowadzała się z kilkoma mężczyznami i sama nie wie, kto jest ojcem jej dziecka. Potem rzucił studia i ruszył w świat. Sabina się załamała. Tamten czas był ogromnym sprawdzianem dla Anieli. Musiała odłożyć swoje plany, by zająć się córką. Kupiła mieszkanie w stolicy i razem w nim zamieszkały. Wspierała ją w tym, by nie porzuciła studiów. Gdy w 1990 roku urodziła się Klara, Aniela omal nie oszalała ze szczęścia, dziwiąc się, że żywi gorętsze uczucia do wnuczki niż kiedykolwiek do córki. Zmusiła Sabinę do założenia Adamowi sprawy w sądzie o uznanie ojcostwa i wywalczyła dla wnuczki alimenty.
Potem było nieco lepiej. Sabina kontynuowała studia, opiekowała się córką i miała dosyć pogodne spojrzenie na przyszłość. Sprawa skomplikowała się jakieś półtora roku temu, kiedy u Klary wywiązało się silne zapalenie płuc. Jego następstwa odczuwała do dziś, a lekarze wciąż powtarzali, że mała nie powinna przebywać w dużych miastach, gdzie zanieczyszczone powietrze mocno jej szkodziło.
Teraz Klara miała już prawie sześć lat, Sabina była na ostatnim roku studiów, chociaż aktualnie przebywała na urlopie dziekańskim, by zająć się zdrowiem córeczki. Aniela robiła, co mogła, aby tylko im pomóc. Z myślą o nich rozważała, co należałoby zrobić dalej z dworem. Zdanie Sabiny poznała już dawno temu, w sumie na drugi dzień po tym, jak zadzwoniła z wieścią, że decyzją sądu dwór wraca do rodziny Horczyńskich. Sabina do razu uznała, że dwór należy sprzedać, a pozyskane pieniądze zainwestować w mieszkania, które byłyby zabezpieczeniem na przyszłość. Co jak co, ale daleka była od sentymentów i mocno drażnił ją fakt, że jej matka miała wątpliwości co do dalszego losu majątku. Upływ czasu i to, że Aniela od kilku miesięcy na dobre rozgościła się we dworze, jeszcze bardziej ją drażniły. Przyjazd z Klarą traktowała jako przymus i miała dosyć życia na prowincji.
Żyjesz mrzonkami – rzuciła zaraz po tym, jak weszła do salonu, by sprawdzić, czy zrobiło się w nim już nieco cieplej. Jej mina wskazywała, że efekt nie jest zadowalający.
To znaczy?
Nawet wczoraj tej dziennikarce wmawiałaś, jaki ten dwór jest dla ciebie ważny. Ludzi możesz mamić tymi swoimi opowiastkami, ale z pewnością nie mnie.
Podsłuchiwałaś? – spytała Aniela, oburzona zachowaniem córki.
Po prostu słyszałam. Ile czasu tu mieszkałaś? Sześć lat w dzieciństwie i potem czasami przyjeżdżałaś tu z ojcem, by mógł z daleka napatrzeć się na te stare mury. To jest dla ciebie przywiązanie? Na co ci ten dwór? Dlaczego nie chcesz go sprzedać?
Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Po prostu się waham.
Sprzedaj to i wszyscy będziemy mieć spokój – zarządziła autorytatywnie Sabina.
My? Masz swoje życie, kupiłam ci mieszkanie w stolicy, czego chcesz więcej? Liczysz na łatwe pieniądze? I tak w razie czego będą dla Klary – oburzyła się Aniela.
Mam to gdzieś, jeszcze ci pokażę, na co mnie stać. Lada chwila kończę studia, idę na doktoranckie, czeka mnie naprawdę udana przyszłość. Tylko ciebie mi żal. Żyjesz przeszłością, i to nie swoją, tylko przeszłością swojego ojca. Jego już nie ma. Nie żyje. Przestań wciąż zachowywać się tak, jakby on cały czas tu był. Zamknij przeszłość, sprzedaj dwór i ruszaj w świat, tak jak planowałaś. My z Klarą świetnie sobie poradzimy – dodała ze złością.
W to akurat nie wątpię – odrzekła cicho Aniela i udała się na swoje poddasze.
Zrobiło jej się przykro. Słowa Sabiny zraniły ją bardziej, niż mogła się spodziewać. Najgorsze było to, że córka miała rację. Aniela darzyła ten dwór sentymentem ze względu na ojca. Dla niego walczyła o jego odzyskanie, wiedząc, jak bardzo był przywiązany do rodzinnego majątku. Teraz ona stała się jego właścicielką i musiała przyznać, że czuła się z tym dość mało komfortowo. Każda decyzja była zła. Pozostawienie dworu wiązało się z kolejnymi decyzjami, które w jakiś sposób ograniczyłyby jej plany. Z kolei sprzedaż wydawała jej się czymś na kształt zdrady ideałów ojca.
Cały dzień włóczyła się po dworze niczym duch. W południe przyjechał majster i sprawnie naprawił piec, twierdząc, że to tylko drobna usterka i z pewnością do lata wytrzyma. Nawet zaproponował, że w razie czego może całą instalację wymienić, a że ma wielu znajomych z budowlanki, to i ekipę remontową po znajomości załatwi. Widocznie widział, że Aniela jest w kiepskim stanie psychicznym, i chciał ją jakoś pocieszyć. Na ten sam pomysł wpadła Klara, która wieczorem po cichu wymknęła się na poddasze, by położyć się w łóżku obok ukochanej babci i mocno ją przytulić. Dzieci jak mało kto potrafią pocieszać.
Babciu, mam do ciebie wielką prośbę – oznajmiła po chwili, zaglądając Anieli w oczy. – Proszę cię, nie sprzedawaj dworu. Ja ci we wszystkim pomogę, a jak już będę duża, to razem z tobą tu zamieszkam, i mama będzie nas odwiedzała. Zgadzasz się?
Kochana moja malutka – wyszeptała Aniela, delikatnie całując ją w czoło. Poczuła napływające do oczu łzy, szczerość wnuczki mocno ją rozczuliła. – Zdradzę ci w tajemnicy, że mam na to wielką ochotę przez wzgląd na mojego tatę i na to, że jak miałam tyle samo lat co ty teraz, to ten dwór był dla mnie domem. Tylko bardzo się boję, czy dam sobie ze wszystkim radę.
Babciu! Ty się przecież niczego nie boisz, bo jesteś najodważniejsza na świecie! – oznajmiła Klara, rzucając się jej na szyję.

Komentarze

  1. Książka w sam raz dla mnie. Fragment tylko pobudza apetyt.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie do końca moje klimaty, ale może, może... ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram

Copyright © NIEnaczytana