"Mam na imię Jutro" - Damian Dibben

Do czego dojdziemy w życiu, jeśli będziemy się chować po kątach? Tylko w świecie na zewnątrz znajdziemy odpowiedzi. I radość".
Nie ukrywam, że sięgając po tę książkę, miałam ochotę na dużą dawkę magii i chwytającą za serce lekturę. Jak było?

Wenecja. Zimowa noc 1815 roku. 217-letni pies szuka swojego zagubionego pana. Tak zaczyna się przygoda Jutra, który na przestrzeni wieków przemierza świat w poszukiwaniu człowieka, który uczynił go nieśmiertelnym. Na samotnego psa czyhają wielkie niebezpieczeństwa, a pewien odwieczny wróg pragnie jego zguby. Musi jak najszybciej odnaleźć swojego pana, inaczej utraci go na zawsze. Czy uda im się spotkać?
Generalnie rzadko mówię w swoich recenzjach o okładkach, bo w końcu liczy się treść książki, a nie jej obwoluta, ale w tym przypadku zasługuje ona na wyróżnienie. Zarówno jej zewnętrzna, jak i wewnętrzna część, jest zjawiskowa i dodaje całej lekturze odrobiny magii, którą znajdujemy również podczas czytania.
Kiedy zabierałam się za pisanie tej recenzji, miałam mieszane uczucia. Bo ta książka tak samo mnie zachwyciła, jak i... rozczarowała? Nie do końca wiem, czy "rozczarowała" to dobre słowo w tym przypadku, ale zaraz postaram się wam wyjaśnić o co mi chodzi.
Skupiając się na jej walorach nie sposób nie wymienić nietypowej narracji, która prowadzona jest z punktu widzenia psa. To traktuję jako wielki plus, który sprawia, że książka zyskuje na oryginalności i wyróżnia się spośród innych pozycji wydawniczych z czworonożnym przyjacielem w roli głównej. A to za sprawą jej niebanalności i braku infantylności, z jaką kojarzą mi się przede wszystkim książki o psach i ich właścicielach. Pełne słodyczy, a nawet przesłodzone o ludzko-psiej miłości choć urocze, momentami przyprawiały mnie o mdłości. Dlatego jeśli jesteście przyjaciółmi zwierząt i szukaliście do tej pory czegoś innego niż tylko przysłowiowego "wyjadania z dzióbków", to "Mam na imię Jutro" stanowczo powinna pojawić się na waszej liście czytelniczej. 
Ale o czym jest ta książka? W sumie to na to pytanie można by odpowiadać dosyć długo, autor zawarł bowiem w fabule wiele elementów, które zasługują na to, aby je wyróżnić. Ja jednak powiem, że to opowieść nie tyle o wielkiej przyjaźni między człowiekiem a psem, choć może właściwsza byłaby kolejność: między psem a człowiekiem, ale o samotności. Dla mnie z tej książki emanuje taki smutek, nostalgia i poczucie zagubienia w świecie, a nawet w wielu światach i to na przestrzeni epok. Bo "Mam na imię Jutro" to książka o wiecznym życiu, które choć tak pożądane, może stracić na wartości, jeśli nie będziemy mieli go z kim dzielić. 
Odpowiadając na swoją własną wątpliwość dotyczącą tej książki powiem tylko, że momentami była ona nużąca. Były fragmenty, które mnie przyciągały, ale było też wiele takich, które sprawiały, że odkładałam ją na półkę i nie miałam ochoty kontynuować lektury. Liczyłam jednak na opowieść, w której ten element magiczny będzie wiodący i na tyle zachwycający i fascynujący, że czytelnik nie będzie mógł się oderwać. I tego mi trochę zabrakło.
Podsumowując:

Jeśli spytalibyście mnie czy warto przeczytać "Mam na imię Jutro", to odpowiem, że warto. To subtelna, momentami wstrząsająca opowieść o przyjaźni, poczuciu osamotnienia, zaskakująca nietuzinkową narracją. Celowo nie zdradzałam wam wszystkich moich refleksji z nią związanych, abyście mogli odkryć własne. Fabuła tutaj jest kreślona raczej mozolnie, autor postawił na opisy miejsc i emocji, co nie odbiera książce magii i to sprawia, że całość oceniam pozytywnie.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Albatros.
https://www.facebook.com/WydawnictwoAlbatros/



Komentarze

Prześlij komentarz

instagram

Copyright © NIEnaczytana