"Szepty z wyspy samotności" - Magda Knedler

"(...) człowiek nic nie może sam. Sam jest umierającym z głodu i pragnienia rozbitkiem na skalistej wyspie, jest duchem, który mija inne duchy i krzyczy: "Niech ktoś mnie pokocha!".
Magda Knedler za każdym razem czymś mnie zaskakuje. Czy tym razem było podobnie?

Spinalonga zrobiła na nim ogromne wrażenie. Wracali tam z Agą kilkakrotnie, bez celu, po prostu pomilczeć. Żadne inne miejsce nie nadawało się do tego lepiej niż wyspa ciszy.
Kiedy po raz pierwszy postawił tam stopę, poczuł dławienie w gardle. Sam nie wiedział dlaczego. Teraz miał przed sobą fotografie zapisków, które sporządził jeden z mieszkańców Spinalongi. Thimios Demetriou. Trędowaty. Czym była dla niego wyspa? Więzieniem czy ziemią obiecaną? I co właściwie usiłował utrwalić?"
"Szepty z wyspy samotności" to przejmująca powieść o czasach zarazy i trudnych relacjach między ludźmi. O samotności, izolacji, ale też o pasji życia. Na wyspie trędowatych codzienność wygląda zupełnie inaczej, a jednak trzeba zachować pozory normalności. Miłość, wspomnienia, zwyczajne zmagania i dawne urazy wciąż pozostają żywe. Jaką tajemnicę skrywa to niezwykłe miejsce?
Kiedy zaczęłam czytać "Szepty z wyspy samotności" pomyślałam, że mam do czynienia z powieścią nieco mistyczną, tajemniczą i osadzoną w przeszłości. Jednak im dalej czytałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że autorka ma dla mnie inny plan. Czułam się tak jakbym oto znalazła się w labiryncie, a co więcej wchodziła do niego z trzech różnych stron, za sprawą trzech bohaterów. Do tego pozbawiona pomocniczej nici Ariadny jestem zdana na siebie, swój zmysł obserwacji i kojarzenia faktów oraz łaskę i niełaskę, autorki. Podróż czytelniczym labiryntem mogę z całą pewnością określić mianem fascynującej. Wiele razy gubiłam się w mnogości niedopowiedzeń, sekretów i domysłów, które autorka świadomie, lub nieświadomie, cały czas podrzucała mi podczas lektury. Czułam się jak bohater gry przygodowej, dla którego przetrwanie, tu odnalezienie klucza do rozwiązania zagadki tajemniczej wyspy i trzech przedstawicieli męskiego gatunku zakotwiczonych w innej -różnej czasoprzestrzeni, jest uzależnione od bystrości mojego własnego umysłu. I powiem szczerze, że była to podróż jak najbardziej udana. 
Poza niejako przygodową warstwą tej powieści spostrzegawczy czytelnik dostrzeże także drugie dno, które u Magdy Knedler nie jest wcale takie oczywiste. "Szepty z wyspy samotności" to opowieść o odrzuceniu, izolacji ludzi, którzy są inni, chorzy... Zostali wysłani na wyspę - Spinalongę, która istniała naprawdę. W latach 1903-1957 na wyspie znajdowało się jedno z ostatnich w Europie leprozorium, które służyło jako miejsce zesłań chorych na trąd. Sprawdziłam, bo autorka nakreśliła życie w tej małej, przymusowej społeczności tak obrazowo i wiarygodnie, że mój umysł cały czas pracował na zwiększonych obrotach, próbując wychwycić nowe "poszlaki" i sprawdzić ich autentyczność i to, czy wydarzenia, osoby, miejsca, znajdują swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Podsumowując:

"Szepty z wyspy samotności" to nie tylko pełna zawiłości fabuła, która wciąga nas w wir wydarzeń, abyśmy mogli niczym jeden z bohaterów - Mirek Jung, przeprowadzić prywatne śledztwo i badania mające na celu odkrycie tajemnicy wyspy trędowatych. To także powieść o samotności, bólu, poczuciu odrzucenia i wyobcowania oraz spisania "na straty". O sekretach, które przeszłość odkrywa niczym karty - stopniowo. Nieoczywista historia o potrzebie miłości i wolności, która jest wartością bezcenną. 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu MANDO. 

https://www.facebook.com/wydawnictwomando/

 

Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana