"Jestem zwolenniczką prostego, nieskomplikowanego życia" - wywiad z Anną Płowiec

  

Od premiery Pani poprzedniej książki minęły dwa lata. Czy tęskniła Pani za emocjami związanymi z faktem oddania w ręce czytelników nowej powieści?

Tak, tym bardziej że z powodu pandemii wydanie książki trochę się przesunęło. Myślę, że niezależnie od czasu, jaki upływa między wydaniem kolejnych książek, zawsze przeżywa się te emocje — chwile niepewności podczas oczekiwania na pierwsze recenzje i wielką radość, gdy książka się podoba. Do tego chyba nie można się przyzwyczaić i te emocje nie powszednieją, nawet jeśli to już kolejna wydana książka.
 
Czy planując napisanie kolejnej książki, wiedziała Pani od razu, że uczyni Pani główną bohaterką właśnie Danutę, którą czytelniczki poznały w powieści „W cieniu magnolii”?

Po zakończeniu „W cieniu magnolii” wiedziałam, że kolejną bohaterką na pewno będzie Julia, matka Alicji
— bohaterki pierwszej książki, i tak powstały „Sekrety Julii”. W pierwszej książce też wspominałam o małżeńskich problemach Danusi. Gdy okazało się, że ta bohaterka cieszy się dużą sympatią, to pomyślałam, że dobrze będzie rozwinąć również jej historię. Tak że z jednej strony, ta książka to wyjście naprzeciw oczekiwaniom czytelników, a z drugiej – ja sama mogłam się przekonać, jak Danka upora się ze swoimi problemami.

Napisała Pani, że pisanie „Zwyczajnej kobiety” i przebojowa, nieprzewidywalna bohaterka były dużą odskocznią po „Sekretach Julii", gdzie nie zawsze było Pani do śmiechu. Czy praca nad tą powieścią była dla Pani odskocznią?

Historia Julki nie była łatwą historią, ponieważ czasy PRL-u, w których żyła również nie były łatwe. Akcja książki zaczyna się w czerwcu 1968 roku, nawiązuje do kampanii antysemickiej i emigracji żydowskiej po marcu ’68, a także pośrednio do reformy rolnej z 1944 i wywłaszczenia ziemian z ich majątków. Oczywiście te tematy są zaledwie dotknięte — chłopak Julii miał pochodzenie żydowskie, jego matka została wywłaszczona — ale właśnie te fakty wpłynęły na historię życia głównej bohaterki Julii. Musiałam sporo poczytać o tych sprawach, żeby je wpleść do fabuły. Dramatyczne wspomnienia ludzi, którzy byli wywłaszczani ze swoich majątków albo zostali zmuszeni do opuszczenia swojego kraju, nie były łatwą lekturą. Piszę o tym, aby choć trochę przybliżyć młodszym pokoleniom te jakże trudne czasy. Historia Julii też nie kończy się wielkim happy endem, ponieważ ówczesna sytuacja nie sprzyjała temu. Pisząc o Dance mogłam się zrelaksować i uśmiechnąć współuczestnicząc w jej życiu. To była miła, nieobciążająca praca w porównaniu z poprzednią książką, a research, który musiałam wykonać miał zupełnie inny charakter.

Nowa książka to historia o związkach, a przede wszystkim o wielkim znaczeniu zaufania. Skąd pomysł, aby właśnie ten watek poruszyć w najnowszej książce? Ciekawi mnie zwłaszcza humorystyczny sposób, w jaki opisała Pani niektóre „związkowe konfrontacje”. 😊

Temat związków to temat niewyczerpany, który nigdy się nie skończy i nigdy nie znudzi, póki te istnieją. A ile jest związków, tyle odmian tego tematu, i każdy może być podany na różny sposób — w zależności od autora, od jego doświadczenia życiowego, od ludzi, których spotkał na swojej drodze. To nie było tak, że założyłam sobie: „Teraz napiszę książkę o komunikacji w związku i o wzajemnym zaufaniu”. Raczej założyłam sobie: „Teraz napisze książkę o kobiecie, która miała kryzys poczucia własnej wartości i o drodze, jaką musiała przejść, by postawić się na nogi i uwierzyć w siebie”. A że ta bohaterka była trochę porywcza i miała niewyparzony język, a jej mąż dodatkowo ją zaniedbał, ciężko pracując, to przy tej okazji wyszedł temat wzajemnej komunikacji rzeczywiście podany w humorystyczny sposób. Szczerze przyznam, że tego humoru nie zamierzałam, ale widocznie pisząc o Dance nie dało się inaczej. 😊 Ten rys humorystyczny zaskoczył nie tylko mnie, ale i mojego męża, który też przeczytał książkę. Zapewne też jest tak, że podczas pisania wychodzą tematy ważne dla samego autora, a dla mnie temat wzajemnego zaufania i szczerej, otwartej rozmowy jest bardzo ważny. Jestem zwolenniczką prostego, nieskomplikowanego życia, a otwartość na siebie i bezpośrednia, prosta rozmowa z szacunkiem dla partnera, ukierunkowana na rozwiązania i obopólne zadowolenie bardzo temu służy.

„Zwyczajna kobieta” to powieść o miłości – dojrzałym uczuciu w małżeństwie, ale także, a może przede wszystkim – o miłości do samej siebie. Celowo używam określenia płci, bo to poczucie własnej wartości piękniejszej płci wzięła Pani na tapet w nowej książce. Czy chciałaby Pani, aby „Zwyczajna kobieta” miała działanie terapeutyczne? Mam na myśli, żeby po jej przeczytaniu komuś udało się odszukać w sobie wewnętrzną siłę?

Myślę, że dobre spełnione życie zaczyna się właśnie od miłości do samej siebie, a co za tym idzie, od właściwego poczucia własnej wartości. Nam, kobietom, nie zawsze w życiu jest łatwo, więc im będziemy mocniejsze — również wewnętrznie — tym nasze życie może być pełniejsze i bardziej satysfakcjonujące. Chciałam pokazać – wiedząc to też ze swojego doświadczenia — jak bardzo kobieta może się zmienić, jeżeli uwierzy w siebie i w to, że ma w sobie moc, by dokonać rzeczy, na których jej naprawdę zależy. Wiem też, że czasami trzeba poszukać pomocy na zewnątrz, żeby się uporać ze swoimi ograniczeniami i błędnymi przekonaniami na swój temat, ale warto to zrobić. Jak wiemy, wszechświat sprzyja tym, którzy wiedzą, czego chcą i wierzą, że mogą to osiągnąć. A najbardziej sprzyja tym, którzy jeszcze podejmują działania w tym kierunku.
 
Niezwykle ciekawym wątkiem jest ten dotyczący warsztatów "Obudź w sobie kobiecą moc", na które wyjeżdża główna bohaterka. Skąd wziął się pomysł?

To był pomysł z życia wzięty, w dodatku z mojego życia. Parę lat temu uczestniczyłam w kobiecych warsztatach na temat poczucia własnej wartości w Nowym Kawkowie. Warsztaty prowadziła niesamowita kobieta Ewa Foley, którą bardzo cenię za jej podejście do życia i za to, ile robi dobrego dla całej rzeszy kobiet. Byłam wtedy w trakcie pisanie pierwszej książki i natrafiłam na ścianę, bo mój brak wiary w to, że potrafię i że mogę, całkowicie mnie zablokował. Rezultaty tego warsztatu? Można je prosto ocenić – zostałam pisarką. Stąd pomysł, żeby pokazać innym kobietom, ze warto szukać swojej drogi rozwoju i wzmacniania wiary w samą siebie. Dla mnie te warsztaty były przełomowe. A jak wpłynęły na Dankę, to już czytelniczki same będą mogły się przekonać. 

Myślę, że w dzisiejszych czasach kobiety trochę boją się zawalczyć o swoje. Zbyt zajęte codziennymi obowiązkami, zostawiają swoje potrzeby na jutro, które czasem nie nadchodzi. Tymczasem Danka pokazuje, że warto i trzeba postawić na siebie. Czy próbuje Pani trochę, pół żartem pół serio, zbuntować (zmobilizować) czytelniczki Pani książki do tego, aby miały odwagę się realizować, zadbać o swoje piękno?

„Zmobilizować” to bardzo dobre słowo. Ja sama siebie mobilizuję na okrągło i przypominam sobie, że warto postawić na siebie, zadbać o swoje piękne nie tylko zewnętrzne, ale i wewnętrzne. Robię to różnymi sposobami, właśnie uczestnicząc w różnych warsztatach rozwojowych, czytając motywujące książki, ale i powieści, które wyzwalają we mnie pozytywne emocje i chęć zawalczenia o swoje. Może i „Zwyczajna kobieta” poza dostarczeniem rozrywki i przyjemności również spełni i taką rolę? Byłabym niezwykle rada, że przyłożyłam małą cegiełkę do umocnienia kobiety w dążeniu do uwolnienia swojej „kobiecej mocy”. 
 
Pisarka szuka inspiracji każdego dnia. Nigdy nie wie bowiem, co może stać się fundamentem do stworzenia kolejnej historii. Czy Anna Płowiec zapisuje gdzieś swoje pomysły?

Przyznam, że ja specjalnie nie szukam. One przychodzą do mnie same w niezauważalny sposób. Można powiedzieć, że różne wydarzenia i zasłyszane historie wpadają do różnych szufladek w moim umyśle, a podczas procesu pisania otwierają się te właściwe, które akurat najbardziej pasują. Ja wtedy sięgam raz do tej, raz do tej, czasami pomieszam zawartość, czasami coś wyrzucę jako niepotrzebne, a czasami odkrywam skarb i wtedy jest — wow! Notuję zazwyczaj jakieś trafne sformułowanie, które na pewno uleciałyby z pamięci, czasem jakieś rozwiązania danego zagadnienia, które nagle przyszło mi do głowy, ale pomysłów jako takich nie. Byłam kiedyś na spotkaniu autorskim z Magdaleną Majcher, która dostała podobne pytanie i powiedziała, że jeśli jakiś pomysł uleciał jej z głowy, to znaczy, że niewart był zapisania, więc ona nie zapisuje. To mnie bardzo uwolniło od poczucia, że pisarka powinna skrzętnie zapisywać wszystkie swoje pomysły. Ale zdarzył się wyjątek. Zapisałam raz, ponieważ to było jak olśnienie. Myślę, że wyglądałam wtedy, jakby uderzono mnie w głowę. Zdarzyło mi się coś takiego tylko raz w życiu i naprawdę bałam się, że zapomnę. Pomysł odczekał trzy lata, rozbudowywany przez ten czas, i już jest z tego prawie gotowa książka.

Dla jakiego czytelnika jest Pani najnowsza powieść? Gdyby miała Pani pokusić się o autopromocję. 😊

Przyznam, że bardzo jestem zadowolona z mojej bohaterki. Ma ona tyle różnorodnych cech, że na pewno wiele kobiet znajdzie z nią wspólny język. Prawdopodobnie też wiele kobiet odnajdzie w Dance cząsteczki siebie, bo bohaterka rzeczywiście jest zwyczajną kobietą. Tylko… co to znaczy, zwyczajna? Ne zawsze pewna siebie i swoich racji, czasami trochę pyskata, czepialska i podejrzliwa, ale w głębi serca dobra i troskliwa. Dbająca o rodzinę i dom, ale też o siebie i o swoje marzenia, z aspiracjami do spełnionego, satysfakcjonującego życia, walcząca o to wszystko tak, jak potrafi. O swojego męża, o swoje dążenia, i przede wszystkim — o siebie. Ta książka jest dla każdej kobiety, która chce spojrzeć na swoje życie i na swoją historię oczami Danki, a jednocześnie chce mieć z tego przyjemność i zabawę. Dla kobiety, która lubi w książce dobry humor, a jednocześnie chce doświadczyć głębszych emocji i podążać z empatią za bohaterką. Dla kobiety, która czasami potrzebuje położyć się na leżaku, wziąć do ręki lampkę wina albo filiżankę kawy i przeczytać coś, co natchnie ją dobrymi emocjami i pokaże, że wiele w życiu zależy od niej samej, ponieważ jak każda kobieta ma w sobie wielką siłę i sprawczą moc. Ta książka oczywiście może być i dla mężczyzn, zwłaszcza tych bardziej wrażliwych, którzy chcą poznać psychikę kobiety i poprawić swoją komunikację z nią. Przynajmniej tak mówi mój mąż, który – jak twierdzi – przeczytał powieść z dużą przyjemnością. 😊
 
„Zwyczajna kobieta” i co dalej? Jakie są Pani dalsze plany wydawnicze?

Moje najbliższe plany są bardzo skrystalizowane. 😊 Wspominałam o pomyśle, który raz w życiu zapisałam. Książka jest już prawie gotowa, więc mam nadzieję, że czytelnicy nie będą musieli zbyt długo na nią czekać. Temat też kobiecy, ale klimat zupełnie odmienny od poprzednich książek. To będzie całkowicie inna Anna Płowiec. Ale na razie nie ma co wybiegać tak daleko w przyszłość. Obecnie cieszę się bardzo „Zwyczajną kobietą” i liczę, że czytelnicy również będą mieli dużą przyjemność z lektury.
 
Dziękuję za rozmowę. 😊
 
 

Książkę możecie zamówić tutaj: KLIK

Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Prószyński i S-ka. 


https://www.facebook.com/Proszynski/

 
 


Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana