"Drzewko szczęścia" - Magdalena Witkiewicz
Jak coś zbyt łatwo przychodzi, to potem dużo łatwiej się tego pozbywasz. Rzucasz w kąt, zapominasz".
Bardzo czekałam na świąteczną odsłonę autorki. Jak wypadła w tym roku?
Tej zimy zejdzie lawina... śmiechu!
Kornelia Trzpiot, dość leciwa dama, podczas wieczerzy wigilijnej oznajmia rodzinie, że do szczęścia, zarówno doczesnego, jak i wiekuistego, potrzebny jest jej wyłącznie herb. Nikt z osób zebranych przy stole nie zdaje sobie sprawy, że jest to głęboko przemyślana strategia naprawiania relacji rodzinnych, uknuta przez Kornelię i jej przyjaciela proboszcz w noc przed pierwszymi roratami. Rodzina bowiem stara się ukryć przed seniorką rodu różne sekrety. Ale Kornelia widzi wszystko.
Herb jest tylko pretekstem. Najważniejsze jest to, by scalić na nowo nieco rozsypującą się rodzinę. Bo to w rodzinie tak naprawdę jest siła. A resztę da się załatwić, także tytuł szlachecki...
Kiedy skończyłam nową powieść Magdaleny Witkiewicz, pomyślałam sobie, że jeśli ktoś nie zaśmieje się podczas lektury w głos chociaż raz, to chętnie pożegnam go… z wyrazami szacunku. Kto przeczyta, ten zrozumie. Nie sposób bowiem nie bawić się dobrze w czasie czytania „Drzewka szczęścia”, a poznanie tej książki stanowczo powinno znaleźć się na Waszej świątecznej liście to-do.
Autorka stworzyła przewrotną opowieść, która bawi i wzrusza jednocześnie. Pierwsze skrzypce gra w niej stanowczo nietuzinkowa i niepoprawna Kornelia Trzpiot, której energii i charakteru w tak sędziwym wieku może pozazdrościć niejeden młodzik. Kiedy seniorka zaczyna się obawiać o swoją rodzinę, widząc, że jej poszczególni członkowie oddalili się od siebie i kompletnie pogubili w życiowych priorytetach, postanawia sposobem i sprytem sprawić, aby wrócili na właściwe tory. W akcji ratowania familii pomaga jej wierny przyjaciel ksiądz Janek. Gdybym miała określić tę historię jednym słowem, to stanowczo byłby to galimatias.
Jak to u Magdy Witkiewicz bywa poza świąteczną otoczką w humorystycznej odsłonie, nie zabrakło życiowego wydźwięku. Autorka zwraca w swojej powieści uwagę na temat relacji w rodzinie, zwłaszcza pomiędzy rodzicami a dziećmi. Rodzicami, którzy myślą, że pieniędzmi nadrobią stracony czas, który mogliby przeznaczyć na rozmowę ze swoimi pociechami, a który to poświęcają karierze. Niektóre przerysowane sytuacje miały w moim odczuciu podkreślić, jak łatwo jest pogubić się w pogoni za pieniędzmi, tracąc z oczu to, co w życiu najważniejsze. Myślę, że zimowa opowieść autorki to taka trochę karykatura wielu rodzin. W każdej z nich znajdzie się babcia, która martwi się głównie o to, aby rodzina była najedzona. Ekscentryczna seniorka, która lubi rozstawiać członków familii po kątach, czy małżeństwo, w którym mąż i żona żyją obok siebie, a w ich związek wkradła się rutyna, popychając niejako do decyzji o rozstaniu. Wszystko dlatego, że nie potrafili docenić, jak wiele mają. Z powieści Magdy Witkiewicz wiele można wyczytać, wystarczy tylko odnaleźć ukryte między wierszami przesłanie.
Autorka stworzyła przewrotną opowieść, która bawi i wzrusza jednocześnie. Pierwsze skrzypce gra w niej stanowczo nietuzinkowa i niepoprawna Kornelia Trzpiot, której energii i charakteru w tak sędziwym wieku może pozazdrościć niejeden młodzik. Kiedy seniorka zaczyna się obawiać o swoją rodzinę, widząc, że jej poszczególni członkowie oddalili się od siebie i kompletnie pogubili w życiowych priorytetach, postanawia sposobem i sprytem sprawić, aby wrócili na właściwe tory. W akcji ratowania familii pomaga jej wierny przyjaciel ksiądz Janek. Gdybym miała określić tę historię jednym słowem, to stanowczo byłby to galimatias.
Jak to u Magdy Witkiewicz bywa poza świąteczną otoczką w humorystycznej odsłonie, nie zabrakło życiowego wydźwięku. Autorka zwraca w swojej powieści uwagę na temat relacji w rodzinie, zwłaszcza pomiędzy rodzicami a dziećmi. Rodzicami, którzy myślą, że pieniędzmi nadrobią stracony czas, który mogliby przeznaczyć na rozmowę ze swoimi pociechami, a który to poświęcają karierze. Niektóre przerysowane sytuacje miały w moim odczuciu podkreślić, jak łatwo jest pogubić się w pogoni za pieniędzmi, tracąc z oczu to, co w życiu najważniejsze. Myślę, że zimowa opowieść autorki to taka trochę karykatura wielu rodzin. W każdej z nich znajdzie się babcia, która martwi się głównie o to, aby rodzina była najedzona. Ekscentryczna seniorka, która lubi rozstawiać członków familii po kątach, czy małżeństwo, w którym mąż i żona żyją obok siebie, a w ich związek wkradła się rutyna, popychając niejako do decyzji o rozstaniu. Wszystko dlatego, że nie potrafili docenić, jak wiele mają. Z powieści Magdy Witkiewicz wiele można wyczytać, wystarczy tylko odnaleźć ukryte między wierszami przesłanie.
Podsumowując:
Rok bez książki świątecznej Magdy Witkiewicz jest jak pewna stacja telewizyjna bez filmu o Kevinie. Nie wyobrażam sobie bez niej zimy. Na szczęście i tym razem autorka obdarowała swoich czytelników świetną opowieścią w bożonarodzeniowym klimacie. „Drzewko szczęścia” to humorystyczna historia, która pokazuje, jak ważna jest rodzina i jak łatwo jest ją stracić, jeśli będziemy zwracać uwagę jedynie na własne potrzeby czy ambicje. Opowieść, która udowadnia, że czasami trzeba posunąć się do podstępu dla celów wyższych. Ciepła, momentami wzruszająca, a przede wszystkim zabawna historia, w której nawet zwierzęta chcą przemówić ludzkim głosem, ale… nie mają do kogo. Po lekturze nowej powieści autorki stanowczo będę patrzeć na jeża, a raczej Jeża zupełnie inaczej. Jak i na krowę, która też czasem potrzebuje, aby ją... przytulić. To i o wiele więcej znajdziecie w tej świątecznej komedii. A jeśli mimo wszystko po przewróceniu ostatniej strony nie będziecie ubawieni, to na pewno macie w sobie coś z wujka Bolka. Na sto procent! Polecam.
Rok bez książki świątecznej Magdy Witkiewicz jest jak pewna stacja telewizyjna bez filmu o Kevinie. Nie wyobrażam sobie bez niej zimy. Na szczęście i tym razem autorka obdarowała swoich czytelników świetną opowieścią w bożonarodzeniowym klimacie. „Drzewko szczęścia” to humorystyczna historia, która pokazuje, jak ważna jest rodzina i jak łatwo jest ją stracić, jeśli będziemy zwracać uwagę jedynie na własne potrzeby czy ambicje. Opowieść, która udowadnia, że czasami trzeba posunąć się do podstępu dla celów wyższych. Ciepła, momentami wzruszająca, a przede wszystkim zabawna historia, w której nawet zwierzęta chcą przemówić ludzkim głosem, ale… nie mają do kogo. Po lekturze nowej powieści autorki stanowczo będę patrzeć na jeża, a raczej Jeża zupełnie inaczej. Jak i na krowę, która też czasem potrzebuje, aby ją... przytulić. To i o wiele więcej znajdziecie w tej świątecznej komedii. A jeśli mimo wszystko po przewróceniu ostatniej strony nie będziecie ubawieni, to na pewno macie w sobie coś z wujka Bolka. Na sto procent! Polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz