"Medea z Wyspy Wisielców" - Mag­da­ Knedler [PREMIEROWO]

 

Świat nie może być dobrym miejscem tylko dla wybrańców. Powinien być dobrym miejscem dla wszystkich". 

Trudne wybory, walka o przetrwanie i poszukiwanie miłości w skomplikowanej atmosferze Dolnego Śląska na początku XX wieku.

Mada w swoim krótkim życiu widziała już wiele zła, zaznała głodu i nędzy. Pomiatano nią, kiedy pracowała jako służąca, a później psuła wzrok w podrzędnym zakładzie krawieckim. Wybawieniem dla niej zdaje się być propozycja zamożnego Andreasa Schwietza.
Dziewczyna rozpoczyna służbę w jego domu, zbudowanym na jednej z wysp Jeziora Sławskiego. Odcięta od świata całymi dniami sprząta, gotuje i znosi dokuczliwe zainteresowanie pracodawcy. Uświadamia sobie, że została sam na sam z człowiekiem, który nie ma wobec niej dobrych zamiarów.
Pewnego dnia na wyspę przybywa nowy ogrodnik, Johann. Andreas jest zazdrosny i jego obsesja na tle Mady zaczyna się pogłębiać. Tragedia wisi w powietrzu. Czy da się jej uniknąć? Czy Madzie uda się uciec z ponurej wyspy? Czy Johann będzie jej oparciem w walce z przeciwnościami losu? Czy w trudnym życiu dziewczyny jest w ogóle miejsce na miłość?
Mitologia to niewątpliwie nie tylko jedna z najważniejszych pamiątek z czasów minionych, ale także doskonała inspiracja dla współczesnych twórców. Umiejętne wykorzystanie historii, które traktują o losach bogów, ale i śmiertelników, którzy znaleźli się w ich bezpośrednim otoczeniu, może stanowić fundament i przepis na udaną powieść, która utkana na kanwie wydarzeń zaczerpniętych z antycznej spuścizny, będzie nie lada gratką dla czytelników. Czy Magdzie Knedler, która w najnowszej książce czerpie z mitu o Medei, to się udało?
Przyznaję, że ta opowieść wciągnęła mnie od pierwszych stron. Fabuła, która rozgrywa się na tytułowej wyspie, na myśl przywodziła mi klimat powieści Du Maurier. Lepki, niepokojący, nieco mroczny. To miejsce stanowczo ma w sobie to „coś”, co jednocześnie przyciąga niczym magnes i równolegle napawa lękiem. Wyspa Wisielców jest jak odstręczająca swą dziwnością „enklawa”, odcięta od świata ze strachu czy też wstrętu do tych, których losy są z nią na stałe związane. Niczym miejsce „społecznie trędowatych”, które staje się scenerią dla losów Mady. Młodej dziewczyny, o której pochodzeniu wiemy niewiele. Kobiety, która zdaje się nosić w sobie świadectwo przodków przeróżnej narodowości. Tej, o której zapomniał świat, która na co dzień jest służącą, zmuszoną unikać nachalnych „awansów” swojego chlebodawcy. Czy kiedy na jej drodze stanie Johann, pojawi się nadzieja na odmianę parszywego losu?
Knedler kreśli niezwykle barwny portret kobiety, która początkowo zdaje się niczym bezwolna kukła. Poniewierana, wyśmiewana, wykorzystywana. Kobiety, która nosi w sobie wiele smutku, strachu, ale także poczucia wyobcowania i braku korzeni, które stanowiłyby jakiś punkt zaczepienia w tej trudnej rzeczywistości. Autorka czerpie z mitu o Medei, ale nie bezpośrednio, nie dosłownie. Wybiera jedynie te elementy, które może zinterpretować na swój własny sposób, dając nam możliwość śledzenia tej pasjonującej historii, a tym samym zrozumienia postępowania postaci, która zdaje się przechodzić swego rodzaju metamorfozę. Zmianę wynikającą raczej z konieczności niż wewnętrznej potrzeby…
Nie da się ukryć, że lektura powieści wywołuje wiele emocji, z niewypowiedzianą goryczą i poczuciem niesprawiedliwości na czele. Postać Mady staje się nam bliska, wręcz współodczuwamy jej ból, rozczarowanie, łaknienie miłości… Zmagamy się wspólnie z nią z okrucieństwem otaczającego ją świata, który przesiąknięty jest złem, ludzką głupotą i brakiem empatii. Autorka świetnie pokazuje kontrast społeczny, uświadamiając nam, że niezależnie od czasów, w których żyjemy, nierówności zawsze będą dla kogoś szansą na zyskanie dominacji, a dla innego „kulą u nogi”, której dojmujący ciężar będzie musiał znosić na co dzień. „Medea z Wyspy Wisielców” to historia, która obrazuje także, jak wielką moc mogą mieć słowa. Mogą być niczym jad, stopniowo zatruwający organizm, umysł i serce. Jak potężną bronią jest manipulacja, żonglowanie prawdą, która przekuta w wygodną dla jednej ze stron wersję wydarzeń, może zniszczyć czyjeś życie. Smutny wydźwięk historii skupia się na pokazaniu, że niezależnie od tego, jakim jest się człowiekiem, jak piękną ma się duszę, jakim intelektem się włada, to zbyt niska „waluta” w starciu z pozycją, pieniędzmi, intrygami i ludzką ignorancją.

Podsumowując:

„Medea z Wyspy Wisielców” to powieść poruszająca i wywołująca jednocześnie wszechogarniający bunt przeciwko niesprawiedliwości. Z jednej strony, zdaje się to naturalne, kiedy wczytamy się w losy bohaterki i spróbujemy zrozumieć motywy jej postępowania. Z drugiej jednak odnoszę wrażenie, że ten „bunt” jest zjawiskiem niejako wielowymiarowym, uniwersalnym, przeciwko złu i ograniczeniom, które są obecne niezależne od czasów, w których żyjemy... Nowa powieść Magdy Knedler to literatura piękna przez wielkie „P”, która dostarcza nam niesamowitych doznań, jednocześnie kierując nasze oczy na mitologię, która, jak udowadnia autorka, może stać się niewyczerpanym źródłem inspiracji, nie zawsze dosłownej, co stanowi niewątpliwy atut tej książki. To historia o miłości i zdradzie. O samotności, niezrozumieniu, poczuciu odtrącenia i braku przynależności, ale także o relacjach międzyludzkich i społecznych kontrastach, które w powieści Knedler zdają się wręcz razić. To one stanowią fundament do refleksji, a także są niczym nurt, z którym „płyną” skrajne emocje, jakie wywołuje lektura. Zakończenie jest otwartą furtką, pozostaje więc czekać na ciąg dalszy. Polecam! 
 
Książkę można zamówić tutaj: KLIK 
 
Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Zwierciadło.  




Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana