"Wybrzeże szpiegów" - Tess Gerritsen - patronat medialny
Czy kobieta, która kiedyś była szpiegiem, zdoła uciec duchom swojej przeszłości?Zbyt często sami decydujemy, co chcemy widzieć, i ignorujemy to, co nie jest dla nas wygodne: dręczące szczegóły, które mącą nam spojrzenie. Pragniemy jednoznaczności, więc okłamujemy samych siebie".
Po odejściu z CIA Maggie Bird zamieszkała w położonym nad oceanem miasteczku Purity w stanie Maine i próbowała wymazać wspomnienie nieudanej misji, która zakończyła się tragedią. Teraz żyje spokojnie na własnej farmie, mając nadzieję, że groza wydarzeń, które zmusiły ją do zrezygnowania z pracy w Agencji, już nie powróci.
Kiedy jednak na jej podjeździe pojawia się ciało, Maggie wie, że to wiadomość od dawnych wrogów, którzy o niej nie zapomnieli. Zwraca się więc do grupy starych przyjaciół z prośbą o pomoc w odkryciu, kto i dlaczego ją nęka. Dawni agenci CIA, którzy stworzyli Klub Martini, może i najlepsze lata mają za sobą, ale nadal nie brakuje im kilku przydatnych umiejętności. I chętnie skorzystają z nich ponownie, by choć trochę urozmaicić nudnawą emeryturę.
Zdaje się, że „Wybrzeże szpiegów” w pewnym sensie jest zaprzeczeniem takiego toku rozumowania, bo autorka bierze na tapet historię emerytów właśnie. Niby żyją sobie w małej miejscowości, hodują kury, spotykają się przy szklaneczce czegoś mocniejszego, ale wciąż nie kwalifikują się do życiowego odstawienia do lamusa. Zwłaszcza ONI… Ludzie, którzy w minionych latach działali w szeregach CIA, nie zapominają o tym, co kiedyś było ich profesją. I kiedy przeszłość zaczyna pukać do drzwi jednej z ich kręgu, na pewno nie zostawią tej sprawy bez swojej uwagi…
Gerritsen znana dotąd głównie z thrillerów medycznych w nowej książce pokazuje, że równie dobrze odnajduje się w szpiegowskiej odsłonie. Ciekawa koncepcja osadzona na historii Maggie Bird, byłej agentki CIA, angażuje uwagę czytelnika. Chociaż akcja rozwija się niespiesznie, to autorka umiejętnie rozdaje karty w tej rozgrywce, niby sygnalizując, że coś jest „na rzeczy”, ale jednak do samego końca nie odkrywając ich tak zupełnie. Poprzez fabułę poprowadzoną dwutorowo – nakreślenie teraźniejszych wydarzeń i jednoczesne nawiązanie do przeszłości bohaterki, mamy okazję stopniowo poznawać fakty i cały czas próbujemy połączyć je w jedną całość, która da odpowiedź na pytanie: co wydarzyło się kilkanaście lat temu i dlaczego Maggie nie może sobie w spokoju hodować kur i wpadać do sąsiada na niesmaczną kawę, tylko musi rozdrapać rany, które, jak myślała, dawno się zabliźniły? I tu nasuwa się refleksja, która każe nam się zastanawiać, czy była agentka CIA w ogóle może myśleć o normalnym życiu? Czy już zawsze to „znamię” czy też trafniej byłoby to określić mianem „piętna byłej profesji”, będzie rzucało cień na jej teraźniejszość?
Podsumowując:
„Wybrzeże szpiegów” to nie tylko świetnie skonstruowana powieść szpiegowska, która zamienia nas w czasie lektury w „tropicieli zagadek”, ale także historia, która sięga głębiej. Mamy tutaj dobrze oddany klimat małej społeczności, w której niby każdy wie wszystko o każdym, ale jak przychodzi co do czego, nabiera wody w usta. Pojawia się wątek uczuciowy, ten widoczny gołym okiem i ten nieco ukryty między wierszami, bo choć możemy sobie założyć, że poranieni przez wydarzenia z przeszłości odcinamy się od wszelkich sentymentów i głębszych relacji, to one i tak do nas przychodzą, zaskakując nas samych, kiedy odkryjemy, że zależy nam na ludziach z najbliższego otoczenia. Jest i postać policjantki, która mnie osobiście bardzo ciekawi i mam wrażenie, że autorka w jej przypadku nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Czekam na rozwinięcie wątku tej bohaterki, bo ona dopiero może pokazać prawdziwy „pazur” i zdecydowanie skrywa swoją, równie angażującą historię, a przynajmniej tak mi mówi mój czytelniczy instynkt. Są chwile grozy i intrygująca tajna akcja sprzed lat pod enigmatycznym kryptonimem Cyrano oraz zaskakujące zakończenie, które stanowi jednocześnie rozwiązanie zagadki. To w końcu historia, która pokazuje, czym jest życie w cieniu wykonywanego kiedyś zawodu, często okupionym samotnością, brakiem zaufania do innych ludzi i poczuciem permanentnej egzystencji w „trybie czuwania". Nigdy bowiem nie wiemy, kiedy przeszłość się o nas upomni... Jednym słowem – każdy odnajdzie w tej powieści coś dla siebie. A dobra wiadomość jest taka, że to dopiero pierwszy tom serii. Jestem bardzo ciekawa, jakie zagadki jeszcze skrywa przed nami „Klub Martini”, bo jego członkowie to prawdziwa plejada nietuzinkowych postaci i czuję w kościach, że „Wybrzeże szpiegów” to zaledwie preludium, a Gerritsen dopiero się rozkręca, stawiając pierwsze kroki w tym gatunku.
„Wybrzeże szpiegów” to nie tylko świetnie skonstruowana powieść szpiegowska, która zamienia nas w czasie lektury w „tropicieli zagadek”, ale także historia, która sięga głębiej. Mamy tutaj dobrze oddany klimat małej społeczności, w której niby każdy wie wszystko o każdym, ale jak przychodzi co do czego, nabiera wody w usta. Pojawia się wątek uczuciowy, ten widoczny gołym okiem i ten nieco ukryty między wierszami, bo choć możemy sobie założyć, że poranieni przez wydarzenia z przeszłości odcinamy się od wszelkich sentymentów i głębszych relacji, to one i tak do nas przychodzą, zaskakując nas samych, kiedy odkryjemy, że zależy nam na ludziach z najbliższego otoczenia. Jest i postać policjantki, która mnie osobiście bardzo ciekawi i mam wrażenie, że autorka w jej przypadku nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Czekam na rozwinięcie wątku tej bohaterki, bo ona dopiero może pokazać prawdziwy „pazur” i zdecydowanie skrywa swoją, równie angażującą historię, a przynajmniej tak mi mówi mój czytelniczy instynkt. Są chwile grozy i intrygująca tajna akcja sprzed lat pod enigmatycznym kryptonimem Cyrano oraz zaskakujące zakończenie, które stanowi jednocześnie rozwiązanie zagadki. To w końcu historia, która pokazuje, czym jest życie w cieniu wykonywanego kiedyś zawodu, często okupionym samotnością, brakiem zaufania do innych ludzi i poczuciem permanentnej egzystencji w „trybie czuwania". Nigdy bowiem nie wiemy, kiedy przeszłość się o nas upomni... Jednym słowem – każdy odnajdzie w tej powieści coś dla siebie. A dobra wiadomość jest taka, że to dopiero pierwszy tom serii. Jestem bardzo ciekawa, jakie zagadki jeszcze skrywa przed nami „Klub Martini”, bo jego członkowie to prawdziwa plejada nietuzinkowych postaci i czuję w kościach, że „Wybrzeże szpiegów” to zaledwie preludium, a Gerritsen dopiero się rozkręca, stawiając pierwsze kroki w tym gatunku.
Komentarze
Prześlij komentarz