ILONA GOŁĘBIEWSKA - "TEATR POD BIAŁYM LATAWCEM" - FRAGMENT PRZEDPREMIEROWY

 
Jaki ten świat jest mały

Opieka nad niezbyt lubianą sąsiadką okazała się dla Zuzy sporym wyzwaniem. Liczyła na grzeczne odprowadzenie jej pod drzwi mieszkania, życzenie zdrowia i… na tym sprawa miała się zakończyć. Jednak to byłby zbyt łatwy i zbyt piękny scenariusz dla Zuzy. Starsza dama uparła się, że młoda sąsiadka powinna z nią pobyć co najmniej pół godziny, nim nie minie dziwna przypadłość, która utrudniała jej oddychanie. Ponadto od razu
zapowiedziała, że w podzięce za okazaną pomoc i nieporzucenie jej na środku ulicy odwdzięczy się Zuzie herbatą ze słynnymi drożdżówkami.
Zuza nie miała najmniejszej ochoty na przeciągającą się wizytę u sąsiadki, jednak widząc jej upór i wciąż nie do końca dobre samopoczucie, przyjęła zaproszenie. Starsza
pani rozsiadła się na skórzanej kanapie, teatralnym ruchem ręki gładziła czoło, twierdząc, że jeszcze tego brakowało, by ot tak z dnia na dzień umarła. Zuza nie wiedziała, czy to są żarty, czy jednak powinna porządnie przestraszyć się słów tej nieco dziwnej kobiety. Już czego jak czego, ale nie chciała być świadkiem niczyjej śmierci. Chociaż, przeszło jej nagle przez myśl, to mógłby być niezły temat na ckliwy artykuł do „Kobiety Takiej jak Ty”. Po chwili skarciła siebie za taką myśl i postanowiła stanąć na wysokości zadania.
Lepiej już się pani czuje? Może dobrze by było napić się więcej wody? – dopytywała, widząc pobladłą twarz sąsiadki.
Jeszcze chwila i przejdzie. To nagłe skoki ciśnienia. Te upały niedługo nas wszystkich wykończą. Kiedy wreszcie miną?
Podobno jeszcze przez tydzień ma być tak gorąco.
Mogłabyś przynieść z kuchni trochę mięty? Wisi zasuszona nad stołem.
Już się robi.
Zuza poczuła lekki niepokój. Może i nie darzyła sąsiadki wielką sympatią, ale jej złe samopoczucie zaczęło ją martwić. Stanęła pośrodku przestronnego holu i rozejrzała się wokół. Przyznała w duchu, że mieszkanie kobiety naprawdę robi wrażenie. W porównaniu do jej kawalerki porośniętej grzybem i z rozpadającymi się meblami wyglądało jak wzięte wprost z katalogu z wystrojem wnętrz. A co najważniejsze, mieszkanie było naprawdę przestronne,
zaś wychodzące na południe duże okna wpuszczały do środka mnóstwo światła.
Poczuła dziwne ukłucie w sercu. Wróciły dobre wspomnienia. Właśnie tak wyglądało mieszkanie jej babci, po której zresztą dostała imię. Zdecydowanie można też powiedzieć, że odziedziczyła po niej charakter. Babka była silną kobietą, która jak na tamte czasy wiodła
ekstrawaganckie życie, wcale się z tym nie kryła, a każdą wolną chwilę przeznaczała na dalekie podróże. No i lubiła mężczyzn. Tak bardzo, że gdy pojawiała się na salonach, prawie wszystkie zamężne kobiety obierały wspólny front, oby tylko ich mężowie nie padli ofiarą
nadzwyczajnego uroku Zuzanny Witos.
Zuza dokładnie przyglądała się równo wiszącym w holu afiszom teatralnym, oprawionym w piękne drewniane ramy. Zdziwiło ją, że jakieś stare ogłoszenia otrzymały tak piękną oprawę. Dlaczego zamiast nich nie zawisły tu obrazy znanych malarzy? Jednak coś ją zaintrygowało. A raczej ktoś… Zauważyła powtarzające się na nich nazwisko. Elena Nilsen. Zuza kiedyś namiętnie oglądała stare polskie filmy i akurat ta aktorka często w nich występowała. Można powiedzieć, że dla małej dziewczynki tamta piękna kobieta ze
szklanego ekranu była czymś na wzór objawienia. Zuza potrafiła godzinami wyciągać ubrania z szafy matki i babci, a potem naśladować Elenę nie tylko w ubiorze, ale i w sposobie bycia, chodzenia, mowy, gestów. Była nią oczarowana.
Teraz podeszła do wiszącego na końcu holu portretu i poczuła, jak robi się jej gorąco. Zerkała na nią sama Elena Nilsen, tylko że na tym portrecie była o jakieś trzydzieści lat starsza od tej, którą Zuza zapamiętała z dzieciństwa. Jednak w tym wszystkim dziwne, a może nawet zaskakujące, było coś zupełnie innego. Ta kobieta była podobna do staruszki siedzącej na kanapie w salonie. Zuza zmrużyła jeszcze raz oczy, starając się uważniej przyjrzeć twarzy sportretowanej kobiety. Jej podejrzenia zaczęły się dziwnie potwierdzać i odniosła wrażenie, że to jakiś żart. Zdecydowanie zawróciła i stanęła w drzwiach prowadzących do salonu.
Mam pytanie… – zaczęła poważnie, czując, że na jej policzkach właśnie pojawił się rumieniec. Była zwyczajnie podekscytowana.
Nie znalazłaś mięty? – spytała starsza pani, która wyglądała zdecydowanie lepiej niż jeszcze kilka minut temu. Jej policzki również się zaróżowiły, co było dobrym znakiem. Prawdopodobnie uznając, że jest sporo starsza od Zuzy, postanowiła zwracać się do niej po imieniu.
A właśnie, mięta! Przepraszam, zaraz po nią pójdę. Zuza ponownie wróciła do holu i po chwili odnalazła kuchnię. Oderwała kilka listków mięty, włożyła je do filiżanki i zalała zagotowaną wodą z czajnika. W drodze powrotnej jeszcze raz spojrzała na portret, stwierdzając, że podobieństwo sąsiadki do kobiety z portretu jest naprawdę uderzające. To oznaczało jedno…
Przepraszam za moje roztargnienie, ale muszę panią o coś zapytać – rzekła Zuza, stawiając przed staruszką wypełnioną po brzegi filiżankę.
Jak cię za bardzo męczę albo nie masz czasu, żeby tu ze mną posiedzieć, to śmiało mów – uprzedziła ją sąsiadka.
Też kiedyś byłam młoda i wiem, że człowieka wtedy ciągnie do robienia czegoś niezwykłego. Sama pamiętam to aż nadto dobrze.
A nie, nie, czas mam i chętnie z panią tu jeszcze pobędę – zaprzeczyła Zuza, dziwiąc się samej sobie, że powiedziała to naprawdę szczerze.
Zatem o co chodzi?
Zobaczyłam wiszące w holu afisze teatralne. No i ten piękny portret. Wydaje mi się, że podobieństwo między…
Tak, to ja jestem Elena Nilsen. Dobrze rozpoznałaś. Wiem, zapewne mogłaś się spodziewać, że jedna z najsławniejszych aktorek minionego stulecia powinna mieszkać co najmniej w willi tuż nad oceanem. Przepraszam, to żaden brak skromności z mojej strony. Po prostu już się przyzwyczaiłam do tego, że ludzie inaczej wyobrażają sobie moje życie. Czasem w ogóle się dziwię, że jeszcze ktoś mnie pamięta – przyznała już bardziej zasmucona.
Niesamowite! – rozemocjonowała się Zuza. – Naprawdę nie spodziewałam się, że moją sąsiadką jest sama Elena Nilsen. I nie chodzi tu o jakieś moje wyobrażenia… tylko tak po prostu… jakoś mi z tym teraz dziwnie. Wie pani, że jako mała dziewczynka bardzo mocno chciałam w przyszłości być właśnie taka jak pani? Mamie podbierałam kapelusze, marząc, że kiedyś sama będę mogła takie kupować.
A tak, kapelusze to mój znak rozpoznawczy. Kiedyś to było coś! – przyznała Elena, a w jej oczach pojawił się nagły blask. Po złym samopoczuciu nie było już nawet śladu. – Za to teraz czasami patrzą na mnie jak na wariatkę, ale co mi tam! Kocham kapelusze i mam zamiar w nich chodzić do końca swoich dni – dodała z uśmiechem.
Przyznaj, że sama też wzięłaś mnie za nieco zdziwaczałą osobę?
Ja? Nie… to znaczy…
Nagle wrodzona przebiegłość Zuzy gdzieś przepadła i za nic w świecie nie mogła wymyślić na poczekaniu taniej bajki o tym, jak z miejsca zachwyciła się oryginalnym sposobem bycia sąsiadki. Zamiast tego język jej się poplątał i poczuła się jak ostatnia fajtłapa.
Wcale ci się, dziecko drogie, nie dziwię. Aj, przepraszam za to dziecko, ale wiesz, w moim wieku to ja mogę już prawie do wszystkich tak mówić – roześmiała się.
To miłe, moja babcia też tak do mnie mówiła. Zresztą, mam nawet po niej imię. Zuzanna. Trochę ją pani przypomina. Była artystką. Dokładnie malarką.
Znałam tylko jedną malarkę o tym imieniu. Poznałyśmy się w Teatrze imienia Juliusza Słowackiego w Krakowie. Wystawialiśmy tam gościnnie sztukę Żywioły panny Makbet. Tak na marginesie zdradzę ci, że grałam wtedy w sukni, która absolutnie nie przepuszczała powietrza, i omal się w niej nie ugotowałam! Ależ to były szalone czasy. Żeby zdobyć dobry materiał na suknię, trzeba się było nieźle postarać.
Za każdym granym przez wasz zespół przedstawieniem stoi zapewne tyle opowieści, że można by było o tym książkę napisać – rozmarzyła się Zuza, od razu wpadając na pomysł, że coś z tego mogłoby się nadać na artykuł do jej gazety.
Książkę? Co najmniej kilka! A już na pewno kilkutomową encyklopedię. No, ale wracając do tamtych czasów… My graliśmy przedstawienie, a ona, ta znana malarka, miała wtedy w teatrze wystawę swoich prac. Zuzanna Witos. Tak, chyba tak się nazywała.
Niemożliwe! – krzyknęła Zuza, a z jej ręki wypadł telefon. Takiego obrotu spraw się nie spodziewała. – Zuzanna Witos? Właśnie tak nazywała się moja babcia!
Ależ ten świat jest mały! Wtedy poznałam się z Zuzanną i na jej bankiecie piłam najlepszy na świecie poncz malinowy. A teraz, po kilkudziesięciu latach, siedzę w swoim mieszkaniu z jej wnuczką. Matko kochana! Jak życie potrafi zaskoczyć!
Aż trudno w to uwierzyć! Coś takiego! – Zuza z zapartym tchem wyobrażała sobie spotkanie jej babci z Eleną Nilsen. Przypomniało jej się, że babcia kiedyś nawet o tym fakcie wspominała. A teraz? Teraz Elena była na wyciągnięcie ręki. Kobieta, którą podziwiała przez całe dzieciństwo. Skarciła siebie, że tak źle myślała o sąsiadce, nawet jej nie znając.
To były niezwykłe czasy. Dla nas, artystów, liczyła się tylko sztuka. Nikt nie myślał specjalnie o pieniądzach. Wtedy aktorki, nawet te rozchwytywane, wcale nie zarabiały tak dużo jak teraz te… no, jak to tam się je nazywa?
Ma pani na myśli celebrytki?
Ano właśnie. Skaranie boskie z nimi i powiem ci, że aż mi nieraz ciśnienie skoczy, jak o jednej czy drugiej w tych gazetach piszą. Same plotki tylko o operacjach plastycznych,
romansach i tym podobnych błahostkach. I taka jeszcze potrafi siebie nazywać aktorką! Koniec świata!
Niestety, wstyd się przyznać, ale pracuję w jednej z takich gazet. Tak się życie chwilowo ułożyło, ale jestem dobrej myśli, że niebawem znajdę lepszą pracę – powiedziała Zuza, dziwiąc się, że pierwszy raz mówi o tym tak bezpośrednio.
Całe życie przed tobą. Możesz przebierać w ofertach pracy.
Oby! Chociaż myślę, że nawet nasze czytelniczki zainteresowałby wywiad z panią.
Pomyślimy i o tym. Jak trzeba będzie, to chętnie pomogę.
Zuza długo wpatrywała się w twarz Eleny i musiała przyznać, że trafiła jej się od życia prawdziwa gratka. Owszem, widziała w tej relacji pewien interes i wyobraziła sobie minę Idalii na wieść, że zrobi wywiad z prawdziwego zdarzenia. I to nie z byle kim, tylko z samą Eleną Nilsen! Jednak pierwszy raz od dłuższego czasu tak zwyczajnie ucieszyła się na myśl, że ma blisko siebie serdeczną osobę. Jakoś jej się cieplej na sercu zrobiło.
Powiem ci… przepraszam… nie zapytałam, czy mogę ci mówić po imieniu?
Będzie mi bardzo miło. Zresztą sama pani nazwała mnie dzieckiem, co w moim wieku już się traktuje jako komplement. Trzydziestka dawno za mną – zaśmiała się Zuza.
Trzydzieści parę lat… przecież to dopiero taka rozgrzewka przed życiem. Jak nieraz patrzę na moje dzieciaki z fundacji, to aż im zazdroszczę tych młodych lat.
A właśnie… pani współpracuje z tą fundacja, co od czasu do czasu prowadzi zajęcia z młodzieżą w ogrodzie na tyłach teatru? Tak pomyślałam, że mogłabym napisać o nich artykuł. Jestem dziennikarką, zatem wiecznie szukam dobrego tematu. Niepełnosprawność to ważny temat społeczny. Fundacja też mogłaby zyskać na artykule – emocjonowała się Zuza.
Co ja ci będę opowiadała, dziecko? Jutro z rana idziesz do fundacji razem ze mną!
Jutro? – spytała zdziwiona Zuza. Już szykowała w głowie plan, jak by tu podejść sąsiadkę, a ta od razu nie dość, że uprzedziła jej plany, to jeszcze robiła to bezinteresownie.
A na co mamy czekać? Monika się ucieszy. Fundacja i podopieczni to jej oczko w głowie. Ma dziewczyna złote serce i potrafi pomagać innym – pochwaliła Elena.

Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana