Mini maraton - recenzja zbiorcza (WASZAK, HANER, BOGNAR, WILSON, BOCEK)
Kiedy chce się przeczytać zbyt dużo książek, a życie nagle tajemniczo nie zwalnia, czas się nie wydłuża, a obowiązki nie chcą się same wykonać, to można się zapędzić w tak zwany 'kozi róg'. Mnie też to spotkało i nie jestem z tego dumna. Ale jak to mówią: człowiek uczy się na błędach i postaram się więcej ich nie popełniać. O czym mowa? O stosie, zwanym przez niektórych blogerów stosem hańby lub wstydu. Jak zwał, tak zwał. Nie powinno dojść do jego powstania. Koniec roku sprzyja podsumowaniom, a ja zaplanowałam sobie, że wyjdę na prostą z zaległościami. Być może okres niezbyt fortunny, ale lepiej późno, niż wcale. Poniżej znajdziecie moje opinie na temat książek, które zbyt długo czekały na swoją kolej.
K.N. Haner - „Zakazany układ”
Po przeczytaniu serii o Morfeuszu miałam już nie sięgać po książki tej autorki. Z prostego powodu - nie jestem miłośniczką erotyków. Jednak z sympatii dla Kasi stwierdziłam, że spróbuję jeszcze raz. Być może tym razem to będzie TO i zdoła mnie przekonać do wyżej wymienionego gatunku. Mimo mocnego postanowienia, zwlekałam z jej lekturą baaardzo długo, jakby podświadomie czując, że nie jest to historia dla mnie. Czy miałam rację? Niestety tak.
Ale od początku.
Książka K.N. Haner zabiera nas ponownie do świata pełnego brutalności. Mafijne porachunki, 'ciemna strona mocy' i emocjonalna huśtawka, na którą czytelnik wsiada na własne ryzyko. Nie można odmówić autorce wyobraźni, niektóre z elementów fabuły zaskakują do tego stopnia, że aż trudno w nie uwierzyć. No ale od czego jest fikcja literacka? Główna bohaterka nie denerwowała mnie już tak bardzo jak Cassandra z serii o Morefeuszu, ale podobnie jak ona, nie przekonała mnie do siebie. Jej niestabilność i niektóre zachowania przywoływały mi postać bezwolnej, szmacianej lalki, którą każdy pomiata, i którą każdy bierze z kąta wtedy, kiedy akurat ma na to ochotę. Nie chcę się zbytnio rozpisywać na temat fabuły, aby nie zdradzać zbyt wiele tym z was, którzy będą chcieli po nią sięgnąć. Jedno mogę powiedzieć na pewno – miłośnicy gatunku będą zachwyceni, ja jednak nie wpiszę się do ich grona. Wartka akcja, seks, brutalność, gangsterzy, gwałty – to wiodące elementy książki Haner. A gdzieś między tym wszystkim uczucie, które próbuje wykiełkować na tym mało żyznym gruncie. Berło królowej „dramy” należy się Kasi bez dwóch zdań. Bez względu na to, czy akurat gustujecie w tego typu książkach, czy też nie.
Ale od początku.
Książka K.N. Haner zabiera nas ponownie do świata pełnego brutalności. Mafijne porachunki, 'ciemna strona mocy' i emocjonalna huśtawka, na którą czytelnik wsiada na własne ryzyko. Nie można odmówić autorce wyobraźni, niektóre z elementów fabuły zaskakują do tego stopnia, że aż trudno w nie uwierzyć. No ale od czego jest fikcja literacka? Główna bohaterka nie denerwowała mnie już tak bardzo jak Cassandra z serii o Morefeuszu, ale podobnie jak ona, nie przekonała mnie do siebie. Jej niestabilność i niektóre zachowania przywoływały mi postać bezwolnej, szmacianej lalki, którą każdy pomiata, i którą każdy bierze z kąta wtedy, kiedy akurat ma na to ochotę. Nie chcę się zbytnio rozpisywać na temat fabuły, aby nie zdradzać zbyt wiele tym z was, którzy będą chcieli po nią sięgnąć. Jedno mogę powiedzieć na pewno – miłośnicy gatunku będą zachwyceni, ja jednak nie wpiszę się do ich grona. Wartka akcja, seks, brutalność, gangsterzy, gwałty – to wiodące elementy książki Haner. A gdzieś między tym wszystkim uczucie, które próbuje wykiełkować na tym mało żyznym gruncie. Berło królowej „dramy” należy się Kasi bez dwóch zdań. Bez względu na to, czy akurat gustujecie w tego typu książkach, czy też nie.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję autorce oraz Wydawnictwu Editio.
Dawid Waszak - „Mroczny układ”
Po tę książkę sięgnęłam z polecenia. Zachęcił mnie do lektury również sam autor, który opowiadał o swojej twórczości w jednej z grup. Zaczęłam czytać i... utknęłam. Przyznaję, że podchodziłam do niej kilka razy, bo przecież tak bardzo mi ją wszyscy rekomendowali, że nie może być taka zła. Co mi przeszkadzało, że nie mogłam się wciągnąć, a pierwsze kilkadziesiąt stron sprawiło, że miałam ochotę już nigdy do niej nie wracać? Po pierwsze to, co irytuje mnie w książkach, czyli tak zwane „lokowanie produktu”. Nie umiem wyjaśnić dlaczego to działa na mnie jak płachta na byka? Ale ostatecznie jakoś przełknęłam dżinsy Lee i okulary przeciwsłoneczne Ray-Bana. Po drugie, w moim odczuciu, autor nie pozostawiał pola do popisu wyobraźni czytelnika, tłumacząc niektóre zdarzenia jak dziecku, punkt po punkcie. Wolałabym mieć więcej niedopowiedzeń, niż podane wszystko jak na tacy, czasem z drobiazgowością typu: wyszedłem, byłem w dresie, zamknąłem drzwi na klucz, ćwiczyłem od poniedziałku do piątku, od siódmej rano itp. Zbyt wiele nieistotnych szczegółów, które nie wnosiły nic do fabuły. Czasami odnosiłam wrażenie jakby autor szedł bardziej na ilość, a nie na ich jakość. Ale to moje subiektywne odczucia, nie musicie się z nimi zgadzać. Do tego dołożę jeszcze styl autora, który nie do końca przypadł mi do gustu i miał tym samym wpływ na moją opieszałość. Jednak przełamałam się i potem już było znacznie lepiej. Autor ukazał w książce wstrząsający i bolesny obraz domu dziecka i jego mieszkańców. Na szczęście dla mnie, danie szansy książce się „opłacało”, bo akcja rozkręcała się w miarę czytania, a mroczna i gęsta atmosfera, dodawała jej tajemniczości. W ogólny rozrachunku, biorąc pod uwagę szkolną skalę ocen, daję jej mocną trójkę.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję autorowi oraz Wydawnictwu Novae Res.
Aldona Bognar - „Stroicielka dusz”
Do lektury skusiła mnie okładka. Kojarzyła mi się ona z subtelną i delikatną opowieścią o kobietach i dla kobiet. Autorka oddała w ręce czytelnika historię, która ma w sobie wiele realizmu. Dopieszczone i drobiazgowo przedstawione postacie kobiece sprawiają, że każda z nas może odnaleźć w nich coś, co sama zaobserwowała u siebie. Różnorodność bohaterek, ich problemów i trosk dodaje całej opowieści wiarygodności. Nie jest to kolejna lukrowana historia, a raczej książka traktująca o poszukiwaniu w sobie pozytywnych cech, o przyjaźni, która może zdziałać cuda. To do czego mogę się jedynie przyczepić to to, że czasami przytłaczała mnie ta mnogość postaci i wątków. Po przeczytaniu naszła mnie jedna refleksja: każdy z nas czasem w wyniku negatywnych wydarzeń w naszym życiu, załamuje się i przestaje w siebie wierzyć. I niekoniecznie musi być obok nas „stroicielka dusz”, która w magiczny sposób nas uzdrowi. Czasem wystarczy bliska osoba, która po prostu się nami zainteresuje i wesprze w trudnym momencie. A wtedy taki cud „uzdrowienia” może być i naszym udziałem. Wystarczy tylko uwierzyć, że się da. Ciepła i dająca do myślenia.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Sari Wilson - „Patrz jak tańczę”
Jako mała dziewczynka fascynowałam się baletem. I chociaż nigdy nie widziałam siebie w roli baletnicy, to ta dziedzina miała dla mnie w sobie coś niezwykłego, jakąś magię, która potrafi nas całkowicie oczarować. Kiedy przeczytałam opis książki „Patrz jak tańczę”, od razu wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Spodziewałam się opowieści o miłości do tańca i poniekąd ją dostałam. Autorka ukazała nie tylko tą delikatną, eteryczną i zwiewną stronę baletu, ale także tę bardziej mroczną, pełną wyrzeczeń i bólu. Jednak książka Sari Wilson niesie ze sobą coś więcej. To opowieść, która pokazuje, jak źle podjęte decyzje, niewłaściwe osoby spotkane na naszej drodze i chybione wybory, determinują naszą przyszłość. I chociaż ciężko było mi się wczytać w tę historię, a to ze względu na dość ciężki styl autorki, to była ona dla mnie ciekawą literacką przygodą. Nie polecam, ale też nie odradzam. Jeśli macie ochotę na książkę o wielkiej pasji, cenie jaką trzeba zapłacić za doskonałość, ale także o meandrach ludzkiej psychiki, w której nie zabrakło wielu rozbudowanych opisów, ale która mimo to ma w sobie to „coś”, to sięgnijcie po „Patrz jak tańczę” i sami przekonajcie się co myślicie na jej temat.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
„Ostatnia arystokratka” - Evzen Bocek
Pierwsze co zrobiłam kiedy dostałam do recenzji e-book tej książki, to sprawdzenie wiadomości o autorze. Okazało się, że pracuje on jako kasztelan w zamku w Miloticach. To sprawiło, że byłam bardzo ciekawa, jak udało mu się przenieść doświadczenie zawodowe na karty książki. Co mogę powiedzieć? „Ostatnia arystokratka” to książka, w której znajdziecie sporą dawkę humoru wprost zza czeskiej granicy. I mnie udało się rozbawić autorowi, chociaż nie zawsze porywał mnie jego dowcip. To historia mocno pokręcona, w której piętrzą się przeszkody, jakie napotykają na swojej drodze bohaterowie. Ciekawym doświadczeniem było obserwowanie jak poradzą sobie oni w zderzeniu się czeskiego światopoglądu z amerykańskim. Jak się możecie domyśleć doprowadziło to do wielu komicznych sytuacji. Jeśli lubicie mocno absurdalne historie, pełne barwnych bohaterów, gdzie ironia gra pierwsze skrzypce, a to wszystko ubrane w czeski humor, to nie pozostaje wam nic innego, jak sięgnąć po tę książkę oraz jej kontynuację.
A więcej o autorze pisałam tutaj: KLIK
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Stara Szkoła.
3 ostatnie książki również mam zamiar przeczytać. 😊
OdpowiedzUsuń