„(...) jeśli tylko nie zje mnie Buka, będę pisać i pisać" - WYWIAD Z BARBARĄ KWINTĄ

 „Chwała meksykańskim zakonnicom” to Twój debiut, ale jednak nie debiut, bo na swoim koncie masz książkę o tematyce ślubnej. Czy mimo to czujesz się,  jakbyś w pewnym sensie debiutowała?

Zdecydowanie! Moja poprzednia książka to poradnik dla panien młodych, a „Chwała meksykańskim zakonnicom!” to powieść obyczajowa. Pierwsza, choć mam nadzieję, nie ostatnia historia, która powstała od początku do końca w mojej głowie.
 
Przeczytałam, że jesteś fatalnym kucharzem. Czy mimo to masz, w swoim kulinarnym repertuarze, jakieś „spécialité de la maison”?

Cóż… mam, ale smakują głównie samej gospodyni. Umiem zrobić pyszną kutię na Wigilię (wystarczy wymieszać mak z miodem, bakaliami i pszenicą, więc trudno o kulinarne faux pas), wymienione w książce ciasto marchewkowe w towarzystwie gorącej czekolady, no i rosół. Uwielbiam robić rosół, bo czuję się wtedy jak czarownica, która wrzuca magiczne składniki do wielkiego gara. No i tę moją radość chyba czuć, bo naprawdę wychodzi zacny.

W Twoim BIO możemy znaleźć informację, że wychowałaś się przy dźwiękach maszyny do szycia. Wątek dotyczący krawiectwa znajdziemy także w powieści. Czy zdradzisz coś więcej? Skąd ta inspiracja?

Naprawdę wychowałam się w takim otoczeniu, tuż pod stołem z maszyną do szycia. Moja mama szyła i projektowała od zawsze. Kiedy byłam dzieckiem, spędzała przy maszynie większość dnia, więc mała Basia siedziała gdzieś obok mamy, liczyła guziki, przeglądała Burdy, obserwowała… aż w końcu, kołysana buczeniem Łucznika zasypiała. Firma moich rodziców się rozwijała, pracownia krawiecka była właściwie naszym domem, więc krawiectwo, branża ślubna to są tematy, które wrosły we mnie, czy tego chciałam, czy nie. Bardzo zależało mi, by pokazać w książce piękno krawiectwa, bo mam wrażenie, że ten fach jest ciągle niedoceniany. 

Emilia Starska to postać, której nie sposób nie polubić. Przeczytałam gdzieś, że jest ona trochę do Ciebie podobna. To ile jest Barbary w Emilii? 
 
W Emilii są pewne moje pierwiastki. Na przykład wspomniane gotowanie. Do tego różne małe dziwactwa jak nazywanie ulubionych przedmiotów czy oglądanie „Reksia”. Moja garderoba jest podobna do garderoby Emilii. Wolę mieć mniej ciuchów, ale lepszych jakościowo i ponadczasowych. Obie też lubimy przystojnych brunetów, zapach drewna, włoską pizzę i gorącą czekoladę. Ach, no i upór. Basia i Emilia są uparte do granic. Czasem do przeszkadza, czasem pomaga.

„Chwała meksykańskim zakonnicom” skończyłaś pisać w 2019 roku. Czytając ją, nie sposób nie dojść do wniosku, że jest to powieść idealna na ten czas: zabawna, ciepła, niosąca nadzieję. Czy czegoś podobnego sama też szukasz w książkach?
 
Dokładnie tak. Bardzo przeżywam wszystkie fikcyjne morderstwa i kradzieże, potrafię nie spać i zapadam się na dno po przeczytaniu kryminałów czy oglądaniu thrillerów, dlatego, dla własnego zdrowia wybieram lekkie, przyjemne, ciepłe i mądre historie. Takie też nie muszą być nudne, czego przykładem, mam nadzieję, jest moja książka.

Pisałam „Chwałę meksykańskim zakonnicom!” po urodzeniu mojej córeczki. Potrzebowałam odskoczni i opisałam świat, w jakim sama chciałabym się znaleźć. Nie podejrzewałam, że będzie nam osładzać pandemiczną rzeczywistość.
 
Przyznaję, że pierwsze, co zwraca uwagę, poza okładką, to tytuł powieści. Jest niezwykle intrygujący? Czy możesz zdradzić, nie ujawniając jego genezy, dlaczego nie odnosi się on jednak np. do jednego z motywów przewodnich związanych z krawiectwem?
 
Pisząc „Chwałę meksykańskim zakonnicom!” miałam roboczy tytuł „Jaskółki Zofii”. Ale potem przeczytałam pewien artykuł, po którym stwierdziłam „Chwała meksykańskim zakonnicom!”, coś kliknęło i już wiedziałam, że tak właśnie będzie się nazywać ta historia.

Przeczytałam, że lubisz żakiety. Czy w związku z tym myślałaś kiedyś, aby samej zrealizować plan stworzenia własnego biznesu, analogicznego do tego z Twojej powieści?


Mimo, że wychowałam się przy maszynie do szycie, nie mam talentu i serca do krawiectwa. Ten fach wymaga precyzji i cierpliwości. Noszę żakiety z przyjemnością, ale nie odważyłabym się ich szyć. Chyba, że po wizycie u powieściowego Alojzego Turdy, ale obawiam się, że takich rzemieślników już nie ma. 
A co, poza pisaniem, zajmuje Twój czas wolny?

Mój czas wolny to pisanie. Nic nie relaksuje mnie bardziej, nawet kąpiel z pianą. Kiedy mogę pisać, odpoczywam. Resztę dnia wypełnia mi opieka nad córeczką, doglądanie ogniska domowego i inne zobowiązania zawodowe.
 
Czy Barbara Kwinta ma w planach kolejną powieść? A jeśli tak, to czy może zdradzić, kiedy możemy się jej spodziewać?

Właśnie szlifuję kolejną powieść, za tydzień wysyłam ją do wydawcy i tam będą warzyć się jej dalsze losy. To ciepła i romantyczna opowieść, mój mąż wzruszył się, czytając ją. Trzymajcie więc kciuki. W maju mam nadzieję wrócić na chwilę do świata Emilii, bo powieść od początku była rozpisana na 2-3 części. Kolejne pomysły czekają na rozwinięcie w folderze „tematy”, więc jeśli tylko nie zje mnie Buka, będę pisać i pisać.

Dziękuję za rozmowę!

Książkę możecie zamówić tutaj: KLIK

Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Prószyński i S-ka.

https://www.facebook.com/Proszynski/
* zdjęcia  Barbary Kwinty pochodzą z archiwum Autorki.



Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana