Coś dla miłośników opowieści „z mchu i paproci”- wywiad z Magdaleną Kawką
Pierwszy tom serii – „Pora westchnień, pora burz” swoją premierę miał w 2016 roku. Czy ciężko było Pani powrócić do świata bohaterów po kilku latach?
I tak i nie. W pewnym sensie oni wciąż żyli w mojej głowie, tylko nie opisywałam tego, co robią, jak żyją, nie dzieliłam się z czytelnikami ich losem. Wiem, że kazałam długo czekać na kontynuację i bardzo za to wszystkich czytelników przepraszam, ale przychodzi taki czas, że życie staje się ważniejsze od pisania i trudno się skupić na czymś innym.
Dlaczego właśnie Lwów i Ukraina przededniu i w okresie II wojny światowej? Co zafascynowało Panią na tyle, że akurat w tym czasie i miejscu postanowiła Pani umieścić akcję swoich powieści?
Wielokrotnie już o tym mówiłam, że korzenie mojej rodziny sięgają na Wschód. Rodzice mojej mamy pochodzili ze Lwowa, a mój dziadek od strony taty ze Stanisławowa. Myślę, że „zarazili mnie” Wschodem. Ludzie stamtąd są ulepieni z innej gliny, mają tęskne dusze, bogate słownictwo; jeśli kochają, to na zabój. Nie ma w nich letnich emocji, nie ma dystansu i kalkulowania, co się opłaca. O takich ludziach czasem się mówi, że są nieporadni życiowo, bo nie gromadzą, nie odkładają i nie przywiązują wagi do posiadania. Za to kochają przyjaciół, zabawę i mają ułańska fantazję. Tacy przynajmniej byli moi dziadkowie. Pamiętam spotkania u nich w domu z różnych okazji: zawsze śpiewano, stoły uginały się od potraw, a śmiech niósł się po całej ulicy. Wszyscy ich kochali, ludzie lgnęli do nich jak pszczoły do miodu, mieli mnóstwo przyjaciół. Ten styl życia przywieźli ze Lwowa, gdzie nie żyło się w pojedynkę. Kiedyś spróbowałam sobie wyobrazić, jak musieli się czuć, gdy wybuchła wojna, kiedy się okazało, że trzeba zapomnieć o wrodzonej ufności i wszystko przewartościować, bo już nie można wszystkim ufać. Bo już nie ma przyjaciół, bo teraz są Polacy, Ukraińcy, Żydzi i Niemcy, a ten przyjazny do tej pory tygiel narodowości, w którym żyli, zaczyna niepokojąco wrzeć.
Czytałam w jednym z wywiadów, że wśród materiałów, które wykorzystała Pani podczas pisania książki, znalazło się dużo pamiątek rodzinnych. Ponadto w drugim tomie znajdziemy bardzo osobistą dedykację dla babci – Lili. Czy to jej losy stały się inspiracją do stworzenia postaci jednej z głównych bohaterek – Lilki?
Uważam, że nie da się oddać ducha żadnego miejsca, w którym nie zagości się na dłużej. I wcale nie musi to być fizyczny pobyt. Można „podróżować głową”. Moim przewodnikiem po Syberii był m.in. Ossendowski i jego „Mocni ludzie” i „Zwierzęta, ludzie, bogowie”. Choć niektórzy zarzucali mu konfabulację, dla mnie Syberia jego oczami jest krainą tak prawdziwą, że jak czytałam książki, to tyłek mi przymarzał do krzesła. Mentalnie spędziłam na Syberii wiele miesięcy, studiowałam pamiętniki i zapiski ludzi, którzy przeżyli łagry, czytałam na ten temat wszystko, do czego tylko mogłam dotrzeć. Być może dla rozwoju fabuły nie mają znaczenia nazwy ziół, którymi się leczyli, sposób, w jaki łowili ryby na skutym lodem jeziorze albo jak grzebali ciała w zamarzniętej na kość ziemi, ale bez tego opowieść byłaby płaska i uboga. Nie chciałam opisywać, jak się czuli bohaterowie, wystarczyło pokazać realia, w jakich żyli i wtedy żaden opis nie jest potrzebny. Że odrobiłam lekcję, uświadomiłam sobie, kiedy ktoś porównał ten wątek syberyjski do prozy Curwooda. Sama nigdy bym się nie ośmieliła, ale serce mi wtedy zaśpiewało. A teraz pozostaje mi tylko wyprawić się na Syberię, co zresztą jest moim marzeniem.
Myślę, że to raczej wynika z mojego sposobu patrzenia na życie. Kiedyś byłam bezkompromisowa i łatwo mi przychodziło ocenianie wszystkich i wszystkiego. I na dodatek właśnie to wydawało mi się jedyną słuszną postawą świadomego człowieka, który nie boi się konfrontacji i mówi to, co myśli. Wydawało mi się, że świat składa się z „nie” albo „tak”. „Może” było dla mięczaków. Dziś z radością ogłaszam, że jestem mięczakiem i wolę pomyśleć, zanim wydam pochopną opinię 😊 Tak więc moi bohaterowie to też mięczaki: czasem dobrzy, czasem źli, niejednoznaczni, słabi i ułomni, a już w następnej chwili bohaterscy i zdolni do poświeceń. Ludzie, jednym słowem.
Chyba nie. Na różnych etapach pisania moja sympatia biegła raz tu, raz tam. Przyznam za to, że coraz bardziej irytuje mnie Marianna – zupełnie niechcący udało mi się z niej zrobić pomnik kobiety, dlatego przy okazji pisania trzeciego tomu aż mnie korci, żeby wywinąć jej jakiś wredny numer. Cóż, pisarz lubi być bogiem.
Dla jakiego czytelnika przeznaczona jest seria Lwowska Odyseja?
Nie wiem, pewnie dla każdego, kto lubi opowieści „z mchu i paproci”, bo współczesności tam niewiele. Tylko emocje i uczucia się nie zmieniają: miłość, zazdrość i nienawiść są ponadczasowe.
Przyznaję, że jako czytelniczka znałam Pani twórczość, do czasu wznowienia serii "Lwowska Odyseja”, tylko z powieści obyczajowo-komediowych. Czy zdradzi Pani, które z nich: te, których akcja jest osadzona w czasach współczesnych, czy może właśnie te z tłem historycznym, woli Pani tworzyć?
Nie da się tego porównać. To tak jakby zapytała mnie Pani, czy wolę góry, czy morze? Wiosnę czy zimę? Szpilki czy trampki? Brunetów czy rudych? 😊 Ja wolę wszystko.
Wiem, że premiera trzeciego tomu zaplanowana jest na zimę tego roku. Będzie to ostatnia, finałowa część „Lwowskiej Odysei”. Czy zdradzi Pani, czy w swoich planach wydawniczych przewiduje Pani kolejne powieści historyczno – obyczajowe?
Ach, gdybym ja sama to wiedziała…
Dziękuję za rozmowę.
Recenzja "Pora westchnień, pora burz"
Książki są dostępne tutaj: KLIK
Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem Prószyński i S-ka.
Komentarze
Prześlij komentarz