"Sen przychodzi nad ranem" - Ewelina Miśkiewicz - patronat medialny
Sny są jednak czasami gorsze. Zaczęły przychodzić do mnie nad ranem, zaraz po zwyczajowym przebudzeniu. A właściwie był to jeden sen, ciągle ten sam, który przerażał i jednocześnie wzbudzał ciekawość.
Chaos, strach, bezradność, pragnienie miłości, spokoju i prawdy – to wszystko wypełnia umysł Luizy. Kobieta nigdy nie wie, czy ten ją tylko mami, czy też przedstawia rzeczywiste obrazy.
Od zawsze miała świadomość, że jest inna. Stara się jednak żyć jak wszyscy wokół: pracuje, ma córkę, przyjaciela. Nieustanne poczucie niepokoju i obawę, że jej życie niedługo się rozpadnie, wzmacnia powtarzający się sen.
Czy jest on kluczem do rozwiązania tajemnicy z dzieciństwa? Czy jej umysł jest bardziej wrogiem czy sprzymierzeńcem? A może wróg tkwi gdzieś na zewnątrz?
Powieść Eweliny Miśkiewicz, przesiąknięta emocjami i tajemnicami, na pewno na długo pozostanie w pamięci czytelnika.
Edycja książki z dużym, wygodnym drukiem do czytania.
Czy jest on kluczem do rozwiązania tajemnicy z dzieciństwa? Czy jej umysł jest bardziej wrogiem czy sprzymierzeńcem? A może wróg tkwi gdzieś na zewnątrz?
Powieść Eweliny Miśkiewicz, przesiąknięta emocjami i tajemnicami, na pewno na długo pozostanie w pamięci czytelnika.
Edycja książki z dużym, wygodnym drukiem do czytania.
Wierzysz w sny? W nakreślone ręką podświadomości majaki, które potrafią wytrącić nas z równowagi po przebudzeniu, jeśli są niepokojące lub dodać otuchy, jeśli przepełnione szczęściem? Ona też miała sen. Przychodził do niej nad ranem. Niewyraźny obraz, niejasny w swym wydźwięku. Dlaczego? Co sprawiało, że wywoływał lęk, który był na tyle sugestywny, że nie potrafiła się od niego uwolnić na co dzień?
Muszę przyznać, że Ewelina Miśkiewicz zaskoczyła mnie tą historią. To niezwykle ciekawie skomponowany mariaż powieści obyczajowej i psychologicznej, które przenikają się na tyle płynnie, że międzygatunkowe granice się zacierają. Czytelnik skupiony jest bowiem na tym, co widzi i czuje bohaterka oraz na próbie odpowiedzi na pytanie, co jest prawdą, a co wytworem jej wyobraźni. Ta podróż w głąb jej umysłu wywołuje w nas niepokój, który utrzymuje się podczas lektury na równi ze strachem przed tym, co odkryje na końcu drogi, którą obrała, by wyjaśnić, czego dotyczy powtarzająca się mara. Autorka sprawnie manipuluje emocjami czytelnika, który poniekąd czuje irytację z powodu niedostosowania życiowego bohaterki, która zdaje się, zamieniła rolami z córką, osobą bardziej zorganizowaną i na pozór dojrzalszą. Ale im głębiej wchodzi w historię Lu, to w miejsce niezrozumienia dla jej nieco odmiennego sposobu bycia i postrzegania świata, pojawia się współczucie. Niezaleczone rany z dzieciństwa, które wciąż się jątrzą, stają się przyczynkiem do poszukiwania odpowiedzi nie tylko na pytania dotyczące snu, ile stanowią próbę zrozumienia relacji kobiety z matką, a raczej jej pokaleczonej wersji, która niewątpliwie miała ogromny wpływ na dorosłość wykreowanej przez Ewelinę Miśkiewicz postaci. I w nowej książce to właśnie relacjom matka – córka, córka – matka poświęciła autorka dużo miejsca. Ciekawym zabiegiem było pokazanie ich niejako w układzie pokoleniowym, co daje czytelnikowi możliwość odnalezienia w tej konfiguracji pewnych analogii, zupełnie jakby niektóre błędy, popełniane przez matki, były dziedziczne. Nawet jeśli zupełnie nieświadomie...
To, co mnoży się w naszych głowach w czasie lektury, to kolejne pytania. Autorka zdaje się wodzić czytelnika za nos, niejednokrotnie wyprowadza nas w pole, tak naprawdę do samego końca nie pozwalając odkryć prawdy dotyczącej Lu. I to bardzo intryguje, nęci, nie pozwala oderwać się od książki, kiedy cały czas czujemy, że jesteśmy dosłownie o włos od poznania szczegółów jej życiorysu i zawsze wówczas… następuje zwrot fabuły, a my zaczynamy swoją układankę budować od nowa. Miałam nawet momentami wrażenie, że możliwość przedzierania się przez zawiłe meandry jej psychiki, były dla mnie na tyle angażujące, że tajemnica snu schodziła na drugi plan. Uważam, że kreacja tej bohaterki stanowi ogromny plus powieści Eweliny Miśkiewicz, bo nie jest łatwą sprawą, w moim odczuciu, stworzyć z jednej strony, tak niejednoznaczną, zagmatwaną psychologicznie postać, która z drugiej strony, będzie tak wiarygodna. Zwłaszcza kiedy z mgły niedopowiedzeń wyłoni się jej klarowny i pełny obraz.
Muszę przyznać, że Ewelina Miśkiewicz zaskoczyła mnie tą historią. To niezwykle ciekawie skomponowany mariaż powieści obyczajowej i psychologicznej, które przenikają się na tyle płynnie, że międzygatunkowe granice się zacierają. Czytelnik skupiony jest bowiem na tym, co widzi i czuje bohaterka oraz na próbie odpowiedzi na pytanie, co jest prawdą, a co wytworem jej wyobraźni. Ta podróż w głąb jej umysłu wywołuje w nas niepokój, który utrzymuje się podczas lektury na równi ze strachem przed tym, co odkryje na końcu drogi, którą obrała, by wyjaśnić, czego dotyczy powtarzająca się mara. Autorka sprawnie manipuluje emocjami czytelnika, który poniekąd czuje irytację z powodu niedostosowania życiowego bohaterki, która zdaje się, zamieniła rolami z córką, osobą bardziej zorganizowaną i na pozór dojrzalszą. Ale im głębiej wchodzi w historię Lu, to w miejsce niezrozumienia dla jej nieco odmiennego sposobu bycia i postrzegania świata, pojawia się współczucie. Niezaleczone rany z dzieciństwa, które wciąż się jątrzą, stają się przyczynkiem do poszukiwania odpowiedzi nie tylko na pytania dotyczące snu, ile stanowią próbę zrozumienia relacji kobiety z matką, a raczej jej pokaleczonej wersji, która niewątpliwie miała ogromny wpływ na dorosłość wykreowanej przez Ewelinę Miśkiewicz postaci. I w nowej książce to właśnie relacjom matka – córka, córka – matka poświęciła autorka dużo miejsca. Ciekawym zabiegiem było pokazanie ich niejako w układzie pokoleniowym, co daje czytelnikowi możliwość odnalezienia w tej konfiguracji pewnych analogii, zupełnie jakby niektóre błędy, popełniane przez matki, były dziedziczne. Nawet jeśli zupełnie nieświadomie...
To, co mnoży się w naszych głowach w czasie lektury, to kolejne pytania. Autorka zdaje się wodzić czytelnika za nos, niejednokrotnie wyprowadza nas w pole, tak naprawdę do samego końca nie pozwalając odkryć prawdy dotyczącej Lu. I to bardzo intryguje, nęci, nie pozwala oderwać się od książki, kiedy cały czas czujemy, że jesteśmy dosłownie o włos od poznania szczegółów jej życiorysu i zawsze wówczas… następuje zwrot fabuły, a my zaczynamy swoją układankę budować od nowa. Miałam nawet momentami wrażenie, że możliwość przedzierania się przez zawiłe meandry jej psychiki, były dla mnie na tyle angażujące, że tajemnica snu schodziła na drugi plan. Uważam, że kreacja tej bohaterki stanowi ogromny plus powieści Eweliny Miśkiewicz, bo nie jest łatwą sprawą, w moim odczuciu, stworzyć z jednej strony, tak niejednoznaczną, zagmatwaną psychologicznie postać, która z drugiej strony, będzie tak wiarygodna. Zwłaszcza kiedy z mgły niedopowiedzeń wyłoni się jej klarowny i pełny obraz.
Podsumowując:
Myślę, że „Sen przychodzi nad ranem” to powieść dla czytelnika uważnego, w którą trzeba się „wgryźć”, wejść do świata postaci z otwartą głową i ciekawością, aby w pełni móc oddać się zgłębianiu psychiki wykreowanej przez Ewelinę Miśkiwiecz bohaterki. W nowej książce autorka kreśli opowieść, która jest czymś na kształt wiwisekcji nie tyle ludzkiego umysłu, ile również rodzinnych relacji, które raz zaniedbane, odciskają w nas trwały ślad. To powieść, która uświadamia, że dzieciństwo zostaje z nami na zawsze, bez względu na to, jak bardzo próbujemy się od niego odciąć. Są tacy, którym kojarzy się ono z czasem beztroski; dla innych zaś stanowi bolesne wspomnienie, które odstręcza i jest powodem noszonych przez lata, głęboko skrywanych pretensji, żalu, a nawet niewypowiedzianej złości. To historia z mocno rozbudowaną warstwą psychologiczną, okraszona elementami thrillera, permanentnie niepokojąca, nieco psychodeliczna, która obrazowo i dosadnie pokazuje, że tak naprawdę nie wiemy, gdzie leży cienka granica między prawdą a wytworem ludzkiego umysłu. Czytając, cały czas chcemy bowiem dociec, czy historia zaserwowana nam przez Lu, jest od początku do końca realna. Zakończenie szokuje i sprawia, że długo nie możemy się po nim otrząsnąć. To stanowczo jedna z tych książek, które „pracują” w naszych głowach także po przewróceniu ostatniej strony, kiedy nadal próbujemy sobie wszystko poukładać. A i tak wciąż mamy poczucie, że coś nam w tej opowieści umknęło… Zaintrygowani?
Myślę, że „Sen przychodzi nad ranem” to powieść dla czytelnika uważnego, w którą trzeba się „wgryźć”, wejść do świata postaci z otwartą głową i ciekawością, aby w pełni móc oddać się zgłębianiu psychiki wykreowanej przez Ewelinę Miśkiwiecz bohaterki. W nowej książce autorka kreśli opowieść, która jest czymś na kształt wiwisekcji nie tyle ludzkiego umysłu, ile również rodzinnych relacji, które raz zaniedbane, odciskają w nas trwały ślad. To powieść, która uświadamia, że dzieciństwo zostaje z nami na zawsze, bez względu na to, jak bardzo próbujemy się od niego odciąć. Są tacy, którym kojarzy się ono z czasem beztroski; dla innych zaś stanowi bolesne wspomnienie, które odstręcza i jest powodem noszonych przez lata, głęboko skrywanych pretensji, żalu, a nawet niewypowiedzianej złości. To historia z mocno rozbudowaną warstwą psychologiczną, okraszona elementami thrillera, permanentnie niepokojąca, nieco psychodeliczna, która obrazowo i dosadnie pokazuje, że tak naprawdę nie wiemy, gdzie leży cienka granica między prawdą a wytworem ludzkiego umysłu. Czytając, cały czas chcemy bowiem dociec, czy historia zaserwowana nam przez Lu, jest od początku do końca realna. Zakończenie szokuje i sprawia, że długo nie możemy się po nim otrząsnąć. To stanowczo jedna z tych książek, które „pracują” w naszych głowach także po przewróceniu ostatniej strony, kiedy nadal próbujemy sobie wszystko poukładać. A i tak wciąż mamy poczucie, że coś nam w tej opowieści umknęło… Zaintrygowani?
Komentarze
Prześlij komentarz