"Dom, w którym zamieszkała miłość" - Monika A. Oleksa
Nie ma w życiu sytuacji bez wyjścia. Nie ma takiego muru, w którym nie byłoby wyłomu czy furtki. Nie ma, chyba że wybudujesz go w swojej głowie.
Piękna opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi, dojrzewaniu do
życia pełnią i o akceptacji przeszłości, za którą łagodnie trzeba
zamknąć drzwi.
Maks po latach spędzonych na Islandii, powraca do
rodzinnego domu w małej nadmorskiej wiosce, z którą wiąże się wiele
wspomnień. Utrwalony w pamięci świat dawnych przyjaźni rozsypuje się, a
pewne decyzje nieodwracalnie zmieniają bieg zdarzeń, na które mężczyzna
nie ma już wpływu. Może jedynie zaakceptować teraźniejszość taką, jaką
ona jest, i odnaleźć w niej swoje miejsce, lub nadal szukać tego, co tak
naprawdę znajduje się tuż obok, na wyciągnięcie ręki...
Morza szum, ptaków śpiew… Te słowa mimowolnie kojarzą się z morzem właśnie. Z czymś, co niesie ukojenie, co wycisza. Co sprawia, że człowiek przystaje na chwilę, wsłuchując się w uderzające miarowo o brzeg fale. Zamyka oczy i odczuwa wewnętrzny spokój, ma poczucie oderwania się od miliona spraw, które z jakiegoś powodu go nurtują. I chociaż szum morza wielu niesie wyciszenie, to bywa, że dla kogoś staje się… ucieczką od codzienności, której nie chce lub po prostu się boi…
Powieść „Dom, w którym zamieszkała miłość” była moim pierwszym spotkaniem z twórczością autorki. I muszę przyznać, że to, co ujęło mnie od pierwszych stron, to na pewno styl. Książka napisana jest pięknym językiem, jest pełna przemyśleń, które śmiało mogą stać się aforyzmami lub fragmentami, które możemy niejako odnieść do swojego życia. Bo i w powieści dużo tego życiowego pierwiastka jest, bo autorka nie stroni weń od trudów dnia codziennego, z którymi zmagają się bohaterowie. Jednak mimo ładunku emocjonalnego, jaki został ukryty między jej wierszami, sposób, w jaki Monika A. Oleksa snuje swoją opowieść, daje ukojenie i otula. To zupełnie tak, jakbyśmy czytając, słyszeli delikatny szept, słowa płynące z serca, które zapadają w pamięć.
„Dom, w którym zamieszkała miłość” to kontynuacja losów bohaterów, dlatego muszę powiedzieć, że były momenty, kiedy czułam lekki niedosyt wiedzy. Bo chociaż autorka tak opowiedziała tę historię, że ktoś, kto nie zna poprzednich tomów, spokojnie się w niej odnajdzie, to ja miałam wiele pytań o przeszłość bohaterów i teraz, patrząc na nią z perspektywy opowieści już zakończonej, chętnie sięgnęłabym po inne książki traktujące o losach postaci, by zrozumieć niektóre ich refleksje, przemyślenia, czy bolączki.
Monika A. Oleksa w tym nieco gawędziarskim stylu, kreśli historię o ludzkich losach. O poszukiwaniu swego miejsca na ziemi. Domu, w którym czekałby ktoś, pełnym ciepła i obecności ukochanych osób. To powieść o rozbitku, którego można traktować dosłownie, bowiem Maks po latach spędzonych na Islandii, powraca do rodzinnego domu w małej nadmorskiej wiosce. Mężczyzna miota się w swoich przemyśleniach i uczuciach, nie potrafiąc zdecydować, czy chce zostać na stałe w Polsce, czy wrócić do tego życia, które przez ostatni czas było jego codziennością. Na miejscu zderza się z nowymi dla siebie obowiązkami bycia ojcem i budowania od zera relacji z córką. Zastaje znane kąty zupełnie inne, niż zapamiętał, co sprawia, że czuje się jeszcze bardziej zagubiony. Czy ostatecznie osiądzie na stałe, czy nadal będzie wiódł życie dryfującego przez fale i życie marynarza?
W nowej książce autorka traktuje o bólu straty. Tutaj odejście ukochanego człowieka wiąże się nie tylko z cierpieniem, ale przede wszystkim z niezapełnioną pustką i swego rodzaju stałą obecnością tej osoby w naszym życiu. To sprawia, jakbyśmy byli zakotwiczeni w przeszłości, wciąż rozpamiętujący to, co było, a co nie pozwala ruszyć dalej i budować codzienności na nowo, już bez tych, którzy bezpowrotnie odeszli. Dlatego należy przestać żyć wyłącznie wspomnieniami, które powinny pozostać jedynie w sferze najczulszych kadrów dokumentujących chwile z ukochanymi osobami, i otworzyć się na to, co nowego, równie pięknego ma nam do zaoferowania los.
Powieść „Dom, w którym zamieszkała miłość” była moim pierwszym spotkaniem z twórczością autorki. I muszę przyznać, że to, co ujęło mnie od pierwszych stron, to na pewno styl. Książka napisana jest pięknym językiem, jest pełna przemyśleń, które śmiało mogą stać się aforyzmami lub fragmentami, które możemy niejako odnieść do swojego życia. Bo i w powieści dużo tego życiowego pierwiastka jest, bo autorka nie stroni weń od trudów dnia codziennego, z którymi zmagają się bohaterowie. Jednak mimo ładunku emocjonalnego, jaki został ukryty między jej wierszami, sposób, w jaki Monika A. Oleksa snuje swoją opowieść, daje ukojenie i otula. To zupełnie tak, jakbyśmy czytając, słyszeli delikatny szept, słowa płynące z serca, które zapadają w pamięć.
„Dom, w którym zamieszkała miłość” to kontynuacja losów bohaterów, dlatego muszę powiedzieć, że były momenty, kiedy czułam lekki niedosyt wiedzy. Bo chociaż autorka tak opowiedziała tę historię, że ktoś, kto nie zna poprzednich tomów, spokojnie się w niej odnajdzie, to ja miałam wiele pytań o przeszłość bohaterów i teraz, patrząc na nią z perspektywy opowieści już zakończonej, chętnie sięgnęłabym po inne książki traktujące o losach postaci, by zrozumieć niektóre ich refleksje, przemyślenia, czy bolączki.
Monika A. Oleksa w tym nieco gawędziarskim stylu, kreśli historię o ludzkich losach. O poszukiwaniu swego miejsca na ziemi. Domu, w którym czekałby ktoś, pełnym ciepła i obecności ukochanych osób. To powieść o rozbitku, którego można traktować dosłownie, bowiem Maks po latach spędzonych na Islandii, powraca do rodzinnego domu w małej nadmorskiej wiosce. Mężczyzna miota się w swoich przemyśleniach i uczuciach, nie potrafiąc zdecydować, czy chce zostać na stałe w Polsce, czy wrócić do tego życia, które przez ostatni czas było jego codziennością. Na miejscu zderza się z nowymi dla siebie obowiązkami bycia ojcem i budowania od zera relacji z córką. Zastaje znane kąty zupełnie inne, niż zapamiętał, co sprawia, że czuje się jeszcze bardziej zagubiony. Czy ostatecznie osiądzie na stałe, czy nadal będzie wiódł życie dryfującego przez fale i życie marynarza?
W nowej książce autorka traktuje o bólu straty. Tutaj odejście ukochanego człowieka wiąże się nie tylko z cierpieniem, ale przede wszystkim z niezapełnioną pustką i swego rodzaju stałą obecnością tej osoby w naszym życiu. To sprawia, jakbyśmy byli zakotwiczeni w przeszłości, wciąż rozpamiętujący to, co było, a co nie pozwala ruszyć dalej i budować codzienności na nowo, już bez tych, którzy bezpowrotnie odeszli. Dlatego należy przestać żyć wyłącznie wspomnieniami, które powinny pozostać jedynie w sferze najczulszych kadrów dokumentujących chwile z ukochanymi osobami, i otworzyć się na to, co nowego, równie pięknego ma nam do zaoferowania los.
Podsumowując:
„Dom, w którym zamieszkała miłość” to snuta z dużą wrażliwością i życiową mądrością opowieść, której fabuła rozwija się niespiesznie. Historia o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi; domu, w którym na stałe rozgoszczą się miłość i szczęście. Opowieść o dojrzewaniu do odcięcia pewnej „pępowiny”, która wiąże nas z przeszłością, o zrozumieniu tego, czego tak naprawdę pragniemy w życiu, a także o dojrzewaniu do bycia rodzicem, co jest najpiękniejszym, a jednocześnie największym wyzwaniem, jakie stawia przed człowiekiem los. Idealna pozycja dla miłośników subtelnych, kobiecych historii z szumem morskich fal w tle.
„Dom, w którym zamieszkała miłość” to snuta z dużą wrażliwością i życiową mądrością opowieść, której fabuła rozwija się niespiesznie. Historia o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi; domu, w którym na stałe rozgoszczą się miłość i szczęście. Opowieść o dojrzewaniu do odcięcia pewnej „pępowiny”, która wiąże nas z przeszłością, o zrozumieniu tego, czego tak naprawdę pragniemy w życiu, a także o dojrzewaniu do bycia rodzicem, co jest najpiękniejszym, a jednocześnie największym wyzwaniem, jakie stawia przed człowiekiem los. Idealna pozycja dla miłośników subtelnych, kobiecych historii z szumem morskich fal w tle.
Komentarze
Prześlij komentarz