"BAŚNIK" - BEATA MAJEWSKA
Nie da się kochać za coś. Za coś można jedynie być wdzięcznym albo zobowiązanym.”
Jak bardzo mężczyzna może skrzywdzić kobietę? Jak mocno musi kochać kobieta, aby bez niego poczuć się nikim? Czy ktoś kto nie kocha samego siebie, zasługuje na miłość? Te i wiele innych pytań wywołała we mnie lektura książki Beaty Majewskiej „Baśnik”.
Baśka jest 36 letnią rozwódką, ma dwoje dorosłych dzieci i po opuszczeniu przez męża, na rzecz młodszej kobiety, próbuje stanąć na nogi. Nie jest to łatwe, gdyż poświęciła ona swoje dotychczasowe życie dla nich właśnie. Niemniej jednak, z pomocą przyjaciółki, zaczyna prowadzić pozostawiony jej „w spadku” przez byłego męża, klub fitness. Wtedy niespodziewanie na jej drodze staje Marcin – młody, przystojny i … zauroczony swoją szefową. Czy tych dwoje ma szansę na uczucie, mimo dzielącej ich różnicy wieku?
Kiedy czytałam opis książki, byłam przekonana, że będzie to współczesna baśń o około 40-letnim Kopciuszku, który po zgubieniu obu pantofelków i porzuceniu przez księcia, próbuje swoich sił i na nowo układa sobie życie. Ot, lekka, łatwa i przyjemna historia, która ma pokazać czy można być w związku z młodszym mężczyzną i nie czuć się staro. Jednak moja ocena była pochopna …
Beata Majewska stworzyła historię kobiety zranionej i odrzuconej. 'Kury domowej' i 'matki kwoki' w jednym, która zapomniała o sobie i swoich potrzebach, na rzecz najbliższych. Niestety – żadne z nich nie potrafiło tego docenić. Kiedy czytałam tę książkę, przypomniały mi się warsztaty, w których kiedyś brałam udział pt. „Alchemia kobiecości”. Prowadząca opowiadała podczas zajęć, że wiele kobiet buduje „swój cały świat” na fundamencie miłości do mężczyzny, nie mając alternatywy, innego pomysłu na siebie i swoje życie. I kiedy on odchodzi, cały ten misternie poukładany świat, potrafi runąć jak domek z kart. Myślę, że przykładem takiej kobiety, jest właśnie bohaterka „Baśnika”.
Przyznam się, że o ile historia Basi
i Marcina bardzo mi się podobała, to nie mogłam pozbyć się irytacji,
która towarzyszyła mi podczas lektury. Po pierwsze była ona
związana z faktem, że główna bohaterka używała zdrobnień imion
swoich dorosłych dzieci. Ale myślę, że ten zabieg autorka
zastosowała celowo, aby podkreślić absurd poświęcenia Baśki dla swoich 'latorośli'. Drażniła mnie również postać córki głównej bohaterki – Karoliny –
samolubnej i rozpieszczonej nastolatki. No ale cóż, takie też się
zdarzają.😄 Niemniej jednak nie można jej odmówić charakteru, a jej
powiedzenia takie jak: „jarać się jak kret mokrą sznurówką”, na
pewno zostaną na stałe w mojej pamięci. 😄
Podsumowując:
Beata Majewska oddała w ręce swoich
czytelników historię o dwóch zranionych sercach, ludziach, których
życie nie oszczędzało. Wszystko to spowodowało, że tak trudno
było im zaufać na nowo, a wszechogarniający strach, zwyciężał w
starciu z pragnieniem miłości. Jednak to również opowieść,
która daje nadzieję, bo ona naprawdę umiera ostatnia. Dlatego
warto „żyć, śmiać się, płakać, krzyczeć, kochać,
nienawidzić, walczyć, czuć i robić to, co tylko się chce” …
a wtedy nie straszna nam będzie żadna burza.
Za możliwość przeczytania i
zrecenzowania dziękuję autorce oraz Wydawnictwu Książnica.
Komentarze
Prześlij komentarz