"Kontury" - Jakub Jarno [PREMIEROWO]

- Zdarzenia są konturami, a pamięć tym, co je wypełnia.
”W powojennej zawierusze niknęło wszystko, a przede wszystkim ludzkie losy.
Należałam do ludzi, którzy nigdy nie powinni się urodzić, nie mieli bowiem szansy na to, by nauczyć się żyć. Byłam dzieckiem otchłani, wytworem chaosu, bezpańskim pyłem na gruzach historii. Po wojnie było nas piętnaście milionów. W Polsce półtora. Dwadzieścia dwa procent całego młodego pokolenia. Ziemie odzyskane, ziemie utracone, a dzieci bezprzymiotnikowe”.
„Kontury” to przejmująca opowieść o Wandzie Jeżyńskiej – urodzonej w ostatnich dniach wojny dziewczynie, próbującej okiełznać największy z żywiołów i zawrócić bieg własnego losu. Zdana wyłącznie na siebie, radzić musi sobie w świecie nieprzyjaznym, bezlitosnym i wystawiającym ją najcięższe próby. Rękę wyciągają do niej Franek Światło i Urban Sierpiński – która z nich jest pomocą, a która przekleństwem, Wanda ma przekonać się dopiero po latach.

Kontury. Zarys czegoś, co powinno być wypełnione. Szkic, który dopiero się wyłania, płótno, które dopełnione mnogością szczegółów, stworzy całość. Kompletną, gotową, jakąś. Kontury mogą być zamazane, mogą nie przypominać niczego bliżej określonego, jeśli ktoś wprawną ręką nie dopieści linii, nie przyciśnie mocniej węgla do kartki, by nadać im tego wyjątkowego sznytu. Kontury są zaledwie przestrzenią, którą wypełniamy, lokując w nich wspomnienia…
Nowa powieść Jakuba Jarno jest opowieścią niejednoznaczną. Czytając, mamy wrażenie, jakby opowiedziana historia nie była kompletna. Jakby składała się z fragmentów, które próbujemy ułożyć w całość, by zrozumieć. By odczytać to, co między wierszami. By dostrzec to, co ukryte w ciszy. W przerwach snutej przez Wandę opowieści, która wyłania się na światło dzienne z czeluści pamięci. A może niepamięci…?
„Kontury” to powieść, która boli. Ona jest jak cierń wbity pod skórę, który przeszkadza, ale mamy pełną świadomość, że jego usunięcie będzie bolało jeszcze bardziej. Mamy poczucie bowiem, że to, co mówi główna bohaterka, nie jest tym, co nam się wydaje. Że pod jej historią kryje się coś więcej, czego dostrzec nie sposób, jeśli odbieramy ją powierzchownie. I choć ta wierzchnia warstwa ma w sobie wiele ran, to drugie dno dotyka nas dużo bardziej.
Jarno ma dosyć nieoczywisty styl. Z jednej strony czaruje słowem, karmiąc nas fragmentami, które skłaniają do refleksji, z drugiej zaś, jego styl jest oszczędny, prosty, niczym pozbawiony emocji, jak rzeczywistość w Jedynaku, w którym królował chłód z Lochu, który stał się synonimem braku nadziei... I przyznaję, że początkowo trudno było mi się wgryźć, historia wywoływała we mnie ambiwalentne uczucia i tak naprawdę nawet teraz, kiedy to piszę, nie jestem pewna, czy odczytałam ją właściwie. A może nie ma czegoś takiego jak jej właściwa interpretacja, bo czytanie jest czymś nader intymnym i każdy z nas widzi coś zupełnie innego, nawet jeśli patrzymy na te same słowa…?
Cała powieść przypomina szkic, co w moim odczuciu jest zabiegiem celowym i wiąże się ze wspomnianą, także w powieści, „intymnością czytania”. Bo może to wcale nie Wanda, ale my sami, mamy wypełnić naszkicowane słowem przez Jarno kontury? Przepuścić przez filtr własnej wrażliwości, doświadczeń? Narracja jest niespieszna, pełna pauz, które zapełnia wymowna cisza. Autor bawi się drobiazgami, które składają się tak naprawdę na cały zlepek emocji, które rezonują w głowie, kiedy próbujemy odpowiedzieć na nurtujące nas pytania. Wydaje się jednak, że ilość niedopowiedzeń, zawieszanej co kawałek fabuły, sprawia, że przyjdzie nam pogodzić się z faktem, iż nie jest to opowieść oczywista, jednoznaczna, ale pełna luk, które nie autor, ale my sami musimy zapełnić. Oczywiście, jeśli tylko zechcemy…

Podsumowując:
Enigmatyczna to była historia z nietypową, szarpaną narracją. I były w niej momenty, które pozwalały ulepić zeń obraz, który wydawał nam się uporządkowany, zrozumiały. Ale były i luki, które zostawiały nas z potrzebą refleksji, czasem irytacji, że ta opowieść jest tak nieregularna, jakby momentami zatracała swój sens. A jednak sens jest, ale ukryty i każdy wyczyta z niej to, co dostrzeże z własnej perspektywy, czym wypełni nakreślone przez autora kontury. Dla jednych będzie to przejmująca opowieść o okrutnej samotności, o dziewczynie, która była niczym bezpański pies, która próbowała przetrwać i kurczowo trzymała się nadziei oraz okruchów ludzkiej uwagi, bo może jej los się w końcu odmieni… Dla innych zaś będzie to obraz powojennej niełatwej rzeczywistości, która była szara i podporządkowana panującemu ustrojowi. „Kontury” to opowieść niespieszna, smutna w swym wydźwięku, nieoczywista, ulepiona z drobiazgów, ze skrawków wspomnień, które potrafią być bardzo ostre, ale i rozmyte, gdy wyłaniają się z mgły przeszłości. To powieść niedopowiedziana, w której cisza jest przestrzenią, w której rodzi się prawdziwe znaczenie.
Komentarze
Prześlij komentarz