"Dzieci wierzby" - Małgorzata Stasiak

Nie zatrzymywała się, nie zastanawiała, czy powinno być tak, że dziecko troszczy się o pełną lodówkę i pyrkające garnki. Taka była. Zbudowana ze szkła i gwoździ – krucha i ostra jednocześnie.
Oto świat, gdzie nawet wierzby wiedzą więcej niż rodzina. Gdzie powrót do domu boli bardziej niż wyjazd.
Kuba po latach emigracji wraca do Polic. Nie z tęsknoty, tylko z obowiązku – jego matka potrzebuje opieki. Karolina właśnie dowiedziała się, że jej mąż uciekł z towarem wartym kilkaset tysięcy.
Życie zaczyna przypominać zły reality show. Ale gdzieś między kolejną diagnozą a szlabanem na emocje zaczyna się coś, czego żadne z nich nie planowało: uczucie. I właśnie wtedy wychodzi na jaw to, co miało nigdy nie wyjść.
Dzieci wierzby to powieść o opiece, miłości, która się nie prosi, i prawdzie, która czekała za długo. Tu każdy ma korzenie, tylko nie każdy chce do nich wracać.

Dzieciństwo. Czas zapachu świeżo skoszonej trawy, wspomnienie zabaw na trzepaku i babek z piasku. Beztroski, która miała smakować lekkością. Wierzyliśmy, że świat jest dobry, a dorośli zawsze ochronią przed ciemnością. Ale nie każdy miał to szczęście… Niektórzy dorastali bez czułości, bez dłoni, która przytula, gdy świat „bolał”. Wychowywano nas, by przetrwać, nie by czuć. Uczono siły, nie bliskości. Łzy były słabością, a słabość – winą. Rodzic był obok, lecz nie przy nas. I tak nauczyliśmy się udawać twardych, choć w środku wciąż tęsknimy za prostym słowem: „jestem z tobą”.
Powieści obyczajowe ocenia się często przez pryzmat powtarzalności, utartych schematów. Ciężko, by ten gatunek czymś zaskoczył, bo zawiera pewne stałe elementy, których oczekujemy i przyjmujemy z wdzięcznością oraz sympatią, ale często z tyłu głowy pojawia się określenie przewidywalności. I chociaż takie opowieści mają swój urok, to kiedy trafiam na nietuzinową reprezentantkę obyczajówek, to wiem, że zapadnie mi w pamięć. I tak było z „Dziećmi wierzby” Małgorzaty Stasiak.
To historia, która ma dosyć gorzki wydźwięk, bowiem autorka kreśli obraz dzieciństwa, które nie przypominało czasu beztroski. Portretuje matki, które bardziej zajęte były sobą, swoimi problemami, a dzieci czasami musiały przejmować ich rolę. Autorka nie ocenia postaw żadnej z kobiet, a jedynie ukazuje pokłosie codzienności, kiedy wychowywało się w domu pozbawionym czułości. Ten dom, do którego wielu tak chętnie wraca, w historii Stasiak nie jest bezpieczną przystanią. Jest miejscem wypełnionym po brzegi niełatwymi wspomnieniami, tajemnicami, które zdają się wychylać zza odrapanej nieco boazerii. A powrót? W „Dzieciach wierzby” staje się obowiązkiem, niechcianą powinnością, która z jednej strony daje poczucie bycia tym, kim się od nas oczekuje, a z drugiej, jednoczesnej rezygnacji z siebie i swoich planów.
Małgorzata Stasiak w nowej książce dotyka tematu choroby. Powolne odchodzenie, które nie wiąże się wyłącznie z odchodzeniem w znaczeniu dosłownym, boli. Boli tych, na których oczach bliska osoba traci siebie poprzez utratę pamięci… Odchodzi ta, którą znali, która żyła po swojemu, choć nieidealnie. To, co mnie osobiście bardzo poruszyło, to fragment, gdzie mamy okazję niejako zajrzeć w umysł osoby chorej na Alzheimera, kiedy mgła zapomnienia na moment się podnosi, by pozwolić, być może jeden z ostatnich razy, ocalić coś, co niebawem bezpowrotnie zniknie…
I chociaż ta historia ma słodko-gorzki smak, to autorka wplata weń sporą dawkę humoru podszytego sarkazmem. Z jednej strony przełamuje tę surową w wydźwięku opowieść, a z drugiej, dodaje jej lekkości, staje się odskocznią od problemów, z którymi borykają się bohaterowie. Autorka wiele miejsca poświęca w swej powieści kobietom. Zwłaszcza tej, która straciła niemal wszystko i musi odbudować siebie na nowo, jednocześnie holując niechciany bagaż w postaci niewiernego męża oraz… matki, która mimo upływu lat, wciąż żyje w swoim świecie, w którym panuje cicha zgoda na jej emocjonalną niedojrzałość.

Podsumowując:
„Dzieci wierzby” to powieść, która zaskakuje. Choć niespieszna, to dostarcza wielu emocji, także tych niełatwych do przełknięcia. To opowieść o ludziach, którzy, choć w przeszłości doświadczyli emocjonalnego deficytu, teraz próbują odnaleźć się w dorosłym życiu z całym tym bagażem doświadczeń i braków. A także o samotności i powrotach, które czasem bolą bardziej, niż się tego spodziewamy… To historia o bohaterach nieidealnych, popękanych, którzy miotają się pomiędzy poczuciem obowiązku a pragnieniem życia po swojemu. Autorka skłania do refleksji na tematy dotyczące przebaczenia, powinności dziecka względem rodzica, a także sensu życia w określony sposób, bo tak wypada, niejako z przyzwyczajenia. Małgorzata Stasiak z humorem podszytym sarkazmem, dużą dozą życiowej prawdy pokazuje, że druga szansa nie zawsze przychodzi w porę, ale może czasem właśnie dlatego „smakuje” najlepiej.
Komentarze
Prześlij komentarz