"Zanim odlecą anioły" - Natasza Socha

- Myślę, że każdy nosi w sobie jakąś nostalgiczną nutę. Coś, co mu się dobrze kojarzy. I najczęściej jest to jedzenie. Nie chodzi o smak, tylko o poczucie, że coś jest znajome, bezpieczne.
A co, jeśli każdy z nas ma więcej niż jednego anioła stróża?
Janek prowadzi małą restaurację, w której od dawna brakuje gości. Pewnego dnia pojawia się w niej Helena, starsza kobieta z nietypowym pomysłem na odwrócenie złej passy. Namawia właściciela, aby ten zatrudnił grupę energicznych pań i oddał im prowadzenie kuchni. Pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę. Lokal szybko zyskuje popularność, a serwowane dania podbijają serca i podniebienia gości.
Nagły sukces restauracji przyciąga uwagę młodej reporterki, która interesuje się fenomenem lokalu, ale przede wszystkim historiami kucharek, które mają nie tylko sekretne przepisy, lecz także… osobiste, ponure tajemnice, których ujawnienie może zmienić wszystko.
Janek staję przed trudną decyzją: może chronić kobiety lub przyzwolić na brutalne rozliczenie z ich przeszłością. Przy okazji odkrywa coś o sobie, co zmusza go do przewartościowania swojego życia.

Tak łatwo jest oceniać. Wyrobić sobie zdanie o drugiej osobie na podstawie domysłów, plotek, zasłyszanych gdzieś informacji, które uznamy za wystarczające, by wiedzieć. By wiedzieć, jaki ktoś ma charakter, czy jest winny, czy niewinny, czy powinien otrzymać od losu drugą szansę, a może niech żyje w poczuciu winy, odpokutowując to, czego dopuścił się w przeszłości. Tak łatwo jest ocenić, oczernić, skreślić, tak łatwo jest być negatywnie nastawionym wobec drugiego człowieka, bo czy wówczas sami nie czujemy się lepsi, a nawet rozgrzeszeni…?
Ależ to była smaczna lektura – tak o książce Nataszy Sochy mogłabym powiedzieć. I nie minęłabym się z prawdą, wszak jej akcja rozgrywa się przede wszystkim w restauracji. To właśnie ten lokal, który wcześniej świecił pustkami, rozkwitnął na nowo za sprawą niezwykłego pomysłu. Kiedy stery w swoje ręce wzięły staruszki, to miejsce zyskało swój urok, który wybrzmiewał sentymentalnymi wspomnieniami z czasów, które wypełniały serca nostalgią. A to wszystko zatopione w aromatach potraw, domowych wypieków, które rozgrzewają od środka i otulają szczęściem.
Natasza Socha stworzyła opowieść, jak to u niej, która nie jest cukierkowa i słodka, choć ciast w niej nie brakuje. Utkała bowiem historię, która zmusza czytelnika, by ten na chwilę się zatrzymał. Nie tylko przez wzgląd na niemal unoszące się nad stronicami zapachy, ale przede wszystkim, by poznał opowieść o drugiej szansie, której nie każdy jest w stanie dostąpić, czasami musi wydrzeć ją od życia. Autorka snuje opowieść o tym, jak łatwo jest ocenić a tym samym skreślić drugiego człowieka, budując jego obraz wyłącznie przez pryzmat skrawków z jego codzienności i jak bardzo takie podejście jest krzywdzące, zwłaszcza dla tych, którzy pragną zacząć od nowa…
Akcja powieści koncentruje się na smakach, które kojarzą się z najpiękniejszymi momentami w naszym życiu. Na recepturach, które nie są wyłącznie przepisami zmierzającymi do zaspokojenia głodu, ale tym, co można ofiarować najlepszego drugiemu człowiekowi: czułość, uwagę, dobre słowo, poczucie, że jest ważny, że nie jest sam… zwłaszcza wówczas, kiedy tego najbardziej potrzebuje. Natasza Socha pod woalką świątecznej historii skrywa życiową, słodko-gorzką opowieść, która porusza, która być może nawet wywoła wstyd wśród tych z nas, którym zdarzyło się zbyt pochopnie ocenić drugiego człowieka. I chociaż taka refleksja może pojawić się podczas lektury, to warto pamiętać, że tak, jak każdy ma prawo do popełnienia błędu, tak każdy zasługuje na szansę, by go naprawić i zacząć od nowa bez ciężaru poczucia winy.
.jpg)
Podsumowując:
„Zanim odlecą anioły” to powieść z drugim dnem, która niesie coś więcej niż zwykłą opowieść - niesie prawdę o nas samych. O naszych potknięciach, lękach, niespełnionych obietnicach… ale też o nadziei, która, choć czasem krucha, potrafi tchnąć w nas wiarę. To książka, która przypomina, że najtrudniejszym przebaczeniem bywa to, które musimy ofiarować sobie samym. I że czasem najważniejszym gestem miłości jest podanie dłoni komuś, kto się zagubił, nawet jeśli zadał nam ból. Wszak każdy z nas ma prawo do drugiej szansy. Subtelna gorycz przeplata się tu z ciepłem wspomnień, a między wierszami unosi się coś niemal ulotnego: zapach dawnych Świąt, śmiech bliskich, których już może z nami nie ma i cisza, która mówi więcej niż tysiąc słów. To historia przesiąknięta nostalgią, ale też prawdziwą, choć niełatwą nadzieją, bo wypracowaną przez życie. Czytając, uświadamiamy sobie, jak kruche bywa to, co wydaje się dane raz na zawsze. Jak łatwo przeoczyć to, co naprawdę ważne. Zwyczajne chwile, które dziś mogą wydawać się błahe, a jutro mogą być wszystkim. Bo nigdy nie wiemy, kiedy odlecą anioły… I choć przede mną jeszcze kilka bożonarodzeniowych historii, to coś mi mówi, że właśnie ta okaże się jedną z najpiękniejszych tegorocznych powieści świątecznych.
Komentarze
Prześlij komentarz