"Lilie Królowej. Matki" - Lucyna Olejniczak - patronat medialny

 

Gdy zbyt długo spoglądasz w ciemność, ona również zaczyna patrzeć".

Podczas zimowej zamieci w ponurym rożnowskim zamku rozstrzygają się losy byłych dwórek królowej Jadwigi.
 
Pięć lat później, w roku 1397, wydarzenia te zdają się już tylko odległym koszmarem. Zarówno Amalia, jak i jej litewscy przyjaciele założyli swoje rodziny i muszą się odnaleźć w nowych rolach. Węgierka jest teraz żoną młodego uczonego, który aktywnie uczestniczy w pracach przy odnowieniu krakowskiego Studium Generale, czyli Akademii. Milda staje się częścią bogatej kupieckiej rodziny. Tymczasem Varnas porzuca wojenne rzemiosło i osiada w nadanej mu przez króla podkrakowskiej wsi. Otaczający ją las skrywa prastarą tajemnicę, która na zawsze odmieni los jego rodziny.
Średniowiecze to epoka bardzo tajemnicza i pełna kontrastów. Czasy, które długo nazywane były ciemnymi, choć zupełnie niesłusznie. Wciąż istnieje na jej temat wiele mitów, teorii, zdaje się idealną materią do zgłębiania jej sekretów. Epoka, w której królował teocentryzm, ale i czasy miecza, który był uważany za siłę zdolną nawrócić niewiernych.
To właśnie średniowiecze wybrała Lucyna Olejniczak na tło swojej jakże pasjonującej powieści, w której trzeci raz przenosi czytelnika w czasie, dając mu możliwość wejścia do świata bohaterów. I robi to w tak wiarygodny i plastyczny sposób, że udziela nam się klimat tamtego okresu i na czas lektury znika teraźniejszość, a my niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle przechadzamy się, czy to dworskimi krużgankami, czy brukowanymi, gwarnymi uliczkami Krakowa. Niewątpliwie bowiem autorka ma dar malowania obrazem poszczególnych kadrów, które niczym na barwnej kliszy przesuwają się, dając nam szansę, by zobaczyć opisane przez nią wydarzania oczami wyobraźni. Co więcej, czytając, mamy poczucie, że bohaterowie, miejsca, a nawet jedzenie na suto zastawionych stołach, są zaledwie na wyciągnięcie ręki. Zupełnie, jakbyśmy byli jedną z postaci, częścią nakreślonego jej ręką scenariusza. I to wyjątkowe uczucie, jakie towarzyszyło mi podczas czytania, jest w moim odczuciu jedną z wartości dodanych tej książki.
Jak zdradza podtytuł, w tym tomie autorka bierze na tapet wątek macierzyństwa. W jej powieści ma ono niejedno oblicze, jest powodem jednakowo do radości, ale także do strachu, smutku, a nawet porzucenia nadziei przez kobietę, że oto kiedykolwiek będzie dane jej go doświadczyć... Pokazując różne twarze bycia matką, Lucyna Olejniczak uświadamia, że wychowanie dziecka wtedy, czy teraz, w zasadzie nie we wszystkim się różniło. Owszem, były pewne zasady czy ówczesne konwenanse oraz warunki, w jakich latorośle wzrastały, ale nie inaczej niż współcześnie, dostarczały one swoim rodzicom trosk i stanowiły niełatwe zadanie, jakiemu wielokrotnie stawiali czoła, szczególnie mając pod opieką krnąbrnego potomka. A także bólu, zwłaszcza kiedy przyszło im się zmierzyć ze stratą... Nie ma bowiem większego cierpienia niż to, po śmierci dziecka. Autorka zwraca również uwagę na znaczącą różnicę w roli kobiety – matki w niektórych środowiskach. W średniowieczu była ona mocno podporządkowana mężowi, co wiązało się ze sporymi ograniczeniami, nawet w kwestiach dotyczących podejmowania decyzji o wychowaniu dziecka. I takie właśnie niewiasty kreuje w swojej powieści Lucyna Olejniczak, sprawiając, że wydają się one prawdziwe. Zupełnie, jakby kiedyś tam, w czasach, które wciąż są dla nas pełne tajemnic, żyły, kochały, cierpiały, próbowały przeciwstawić się panującym zasadom oraz przekonaniu o znikomej roli kobiety. Silne i pełne determinacji w walce o swoje rodziny i własne szczęście.
Książka podzielona jest na trzy części i każda jest równie dynamiczna, choć nie ukrywam, że największe chwile grozy przeżywałam podczas lektury tej pierwszej. Mroczny obraz rządów właściciela Rożnowa, tajemnice ukryte za murami jego domostwa, a także atmosfera okrucieństwa i strachu powodowały, że czytałam pierwsze rozdziały z zaciśniętym gardłem i obawą, jak potoczą się losy jednej z postaci, której mocno kibicowałam. I choć z jednej strony przysłowiowy „włos jeżył się na głowie”, to czułam się zupełnie tak, jakbym oddawała się lekturze fascynującej powieści przygodowej okraszonej szczyptą horroru. Ale tylko szczyptą, żeby Was zanadto nie wystraszyć.


Podsumowując:

Niezwykle doceniam kunszt pióra, plastyczność języka i nieszablonowość samej historii stworzonej przez Lucynę Olejniczak. Poza wciągającą fabułą jej lektura wzbudziła we mnie wiele emocji, a także zachwyt nad sposobem kreacji bohaterów oraz świata przedstawionego w powieści. „Lilie królowej. Matki” to opowieść o kobietach, które nawet w niesprzyjających okolicznościach, próbowały walczyć o swoje. Nie poddawać się nawet wówczas, kiedy wszelkie znaki na ziemi i na niebie wskazywały, że muszą stoczyć nierówny bój, na którego szali położone było ich szczęście, życie, wolność, czy też szansa na to, by… zostać matką. Okraszony szczyptą magii mariaż powieści historycznej i obyczajowej, inspirowany prawdziwymi wydarzeniami i postaciami; dwa światy, między którymi granica zdaje się zacierać, bowiem z kart książki wyłania się niezwykle wiarygodny obraz tamtych czasów. Polecam!

Książkę można zamówić tutaj: KLIK

[materiał sponsorowany przez Wydawnictwo Prószyński i Sk-a]


Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana