"Na karty książek przenoszę to, co dostrzegam w otaczającym mnie świecie, co odbieram od ludzi" - wywiad z Dorotą Gąsiorowską

 

Czytelniczki mówią o Tobie, że jesteś „malarką słowa". Masz poczucie, że odmalowujesz losy swoich bohaterów? Pisanie to Twoja artystyczna forma wyrazu? 

Niewykluczone, że na plastyczne opisy, które pojawiają się w moich książkach, ma wpływ moja wyobraźnia, a pewnie i wrażliwość. Zanim zacznę pisać daną historię, najpierw muszę ją dogłębnie odczuć. Dopiero wówczas (gdy dostanę od bohaterów zielone światło) siadam do komputera, a historia zaczyna się sama toczyć. Pojawiają się kolejne wątki i za każdym razem towarzyszy mi pewne dziwne wrażenie, że znam opisywane przez siebie miejsca, że już je widziałam, że spotkałam się z bohaterami, a teraz jedynie przedstawiam rozegrane niegdyś wydarzenia. Na karty książek przenoszę to, co dostrzegam w otaczającym mnie świecie, co odbieram od ludzi. Nienachalnie i niezamierzenie obserwuję, by we właściwym czasie nadać tym obrazom i uczuciom odpowiedni kształt.

Pamiętam, jak kiedyś wspominałaś, że książki piszesz odręcznie w zeszytach, dopiero potem trafiają one do komputera. Czy nadal w ten sposób powstają twoje historie i co takiego daje ci to, że piszesz je odręcznie?

Pisanie w zeszytach należy już do przeszłości. Wreszcie poszłam z duchem czasu i pięć moich ostatnich książek napisałam od razu na komputerze. W tej chwili chyba byłoby mi trudno wrócić do wcześniejszego sposobu. Choć wbrew pozorom ręczne pisanie i przenoszenie tego później do właściwego pliku zajmowało tyle samo czasu, co pisanie tekstu od podstaw w komputerze. Przy pierwszych książkach nie mogłam się przekonać do udogodnień technologii, jakoś nie było nam ze sobą po drodze. 😉 Próbowałam pisać w ten sposób wiele razy, ale historia nie chciała płynąć. Przyszedł jednak moment, że to „coś”, co wcześniej nie chciało ze mną współpracować, zaskoczyło. W każdym razie teraz jestem już zaprzyjaźniona z laptopem. 
 
Często w opiniach pojawiają się zdania, że Twoje książki mają wymiar magiczny, nieco bajkowy. Czym dla Ciebie jest magia w twoich powieściach? Czy to ich nieodłączny element?
 
Szczerze mówiąc, nigdy jakoś szczególnie się nad tym nie zastanawiałam, ale magia jest chyba nieodłącznym elementem mojego życia. Nie mam na myśli magii związanej z odprawianiem rytuałów, czarami, zaklinaniem rzeczywistości, spoglądaniem w szklaną kulę itp. Chodzi raczej o coś nieuchwytnego, co unosi się wokół nas i jeśli jesteśmy na tyle otwarci, by wyjść temu naprzeciw i to zauważyć, nasze życie (i nasze wnętrze) może się w ten sposób niesamowicie ubogacić. Piękno przyrody, kontakt ze zwierzętami, obserwowanie bez osądzania i nadawania zjawiskom określonego znaczenia, może pomóc nam przenieść się w nowy wymiar postrzegania. Dwie różne osoby będą widzieć to samo drzewo inaczej. To zależy od naszej wrażliwości, chęci dostrzeżenia w znajomej rzeczywistości czegoś innego, wyjątkowego. A to, w jaki sposób odbieramy życie, ma na nas niebagatelny wpływ. Są okresy, kiedy wzrastamy, odczuwamy szczęście, a wówczas wszystko idzie jak z płatka, ale bywa też czas, gdy zamykamy się w sobie, kurczymy i najchętniej ukrylibyśmy się na końcu świata. Magia pomaga zrozumieć, a raczej odczuć otaczający nas świat, reguły, którymi ten od wieków się rządzi. Pomaga rozwinąć skrzydła w chwili stagnacji i ruszyć naprzód, gdy czasem wydaje się, że za bardzo utknęliśmy w problemach. Według mnie ta uniwersalna magia dostępna jest dla każdego człowieka. Tylko od nas zależy, czy zdecydujemy się po nią sięgnąć i sobie zaufać. Bo magia niezaprzeczalnie związana jest z zaufaniem i wiarą, że to, czego nie widzimy, istnieje, by – jeśli tylko się na to zdecydujemy – wzbogacić nasze życie. Większość moich książkowych bohaterów dostrzega magię. 

Twoje bohaterki mają poniekąd artystyczne profesje: praca w antykwariacie, odnawianie zabytkowych fresków czy starych mebli. A w najnowszej - rzeźbienie w kamieniu. Czy ich zawody dobierasz wg jakiegoś określonego klucza?

Kiedy pojawia się pomysł na daną historię, stopniowo odkrywają się we mnie jej poszczególne fragmenty; najpierw główni bohaterowie, miejsca, gdzie będzie toczyć się akcja. To wszystko się łączy i w momencie, gdy mam ustaloną większość elementów i mogę zacząć pisać, przychodzą do mnie kolejne. Nigdy nie działam według klucza, choć czasami śledząc fabułę moich książek, można odnieść takie wrażenie. W chwili, gdy dobrze ugruntuję się w danej historii, zaczyna się ona toczyć niespiesznie i odkrywają się przede mną następne karty. Pojawienie się nowego bohatera czasem wszystko burzy i to, co sobie gdzieś tam wcześniej zaplanowałam, czy przewidywałam, zmienia kierunek i sprawia, że akcja zaczyna biec innym torem.
W trakcie pisania muszę sobie zaufać, bo gdybym nieraz zaczęła nadmiernie analizować pierwsze sceny i pozwoliła dojść do głosu wewnętrznemu krytykowi, prawdopodobnie na dłuższy czas utknęłabym w miejscu. Na napisanie książki (bez opracowania redakcyjnego) potrzebuję mniej więcej pół roku. A w tym czasie siadając niemal codziennie przy komputerze, muszę uwierzyć, że historia znów zatoczy koło, wszystkie wątki zostaną rozwiązane i wreszcie z uczuciem ulgi i bezgranicznego zadowolenia, postawię ostatnią kropkę.

W najnowszej powieści czytelnik ma okazję poznać historię starego pałacu. Zamki, pałace, tajemnicze stare miejsca, będące się świadkami wydarzeń z przeszłości pojawiają się w wielu twoich książkach. Czy to wyraz Twojej sympatii dla tego typu miejsc? 
 
Lubię miejsca z duszą, pobudzają moją wyobraźnię. Od dziecka byłam na nie wyczulona. Do tej pory zapisały się we mnie wrażenia, kiedy jako kilkulatka wspięłam się na stryszek w starej drewnianej chałupie pradziadków i pod niewielkim oknem dostrzegłam błękitną figurkę Maryi oraz posążek Jezusa z czerwoną szatą, przedmioty religijnego kultu, jakie kiedyś obowiązkowo umieszczano w wiejskich domostwach. Niewyraźnie, ale jednak wciąż to pamiętam, choć od tamtego czasu minęło ponad czterdzieści lat. Do tej pory noszę też w sobie zachwyt nad pewną wiekową kapliczką, obok której w dzieciństwie często przechodziłam z babcią. Wspominam niewielkie mokradła „pod górą”, gdzie podobno pomieszkiwał wodnik, a także rozciągające się nieopodal tego miejsca pole dziadków, w którego pobliżu ponoć można było spotkać południce. Wydziergany przez prababcię Anielę haftowany obrazek wiszący później w domu dziadków, czarno-białe fotografie schowane w kolorowej saszetce, które ciągle chciałam oglądać, pęk starych kluczy, drewniany fotel z miękkim siedziskiem; dzięki takim przedmiotom i miejscom wciąż doskonale pamiętam tamten czas. Myślę, że czające się w ich cieniu duchy przeszłości mogłyby nam zdradzić wiele ciekawych historii. 
 
Jurę Krakowsko - Częstochowską uczyniłaś miejscem akcji Twojej najnowszej książki. Skąd wybór akurat tego regionu?

Miałam okazję kilkukrotnie odwiedzić Jurę Krakowsko-Częstochowską i miejsce zrobiło na mnie duże wrażenie. Dlatego, kiedy trzeba było umieścić akcję książki na terenie, gdzie są jaskinie, skały i las, od razu przyszła mi na myśl okolica Ojcowskiego Parku Narodowego. Pisząc „Córkę ziemi”, znów się tam wybrałam, a to jeszcze utwierdziło mnie w tym, że dokonałam właściwego wyboru.

W Córce ziemi jedną z głównych ról odgrywa natura. To ona jest dla jednej z bohaterek synonimem bezpieczeństwa i szczęścia. Czy Ty również właśnie w naturze szukasz odskoczni od codzienności?

Może nie tyle szukam w naturze odskoczni od codzienności co staram się, by natura była w niej zawsze obecna. Dostrzegam ją na każdym kroku, dlatego mam wrażenie, że od dłuższego czasu jest ona nieodłączną częścią mojego życia. Nie trzeba wcale zaszywać się głęboko w lesie, by poczuć jej piękno i potęgę. Choć w takich okolicznościach na pewno przychodzi to o wiele łatwiej. Ostatnio coraz częściej przekonuję się, że nawet w mieście przyroda przemawia do nas na swój unikalny sposób. W Krakowie co rusz spotykam takie miejsca. Wiekowe drzewa, przy których koniecznie trzeba przystanąć i kuszące zielenią skwery. Codziennie obserwuję inny nurt Wisły i fruwające przy brzegu modre ważki. Wydaje mi się, że kiedy ktoś pokocha przyrodę, ona hojnie się odwdzięczy i będzie stopniowo odkrywać przed człowiekiem swoje niespodzianki. Potrzeba tylko odrobinę uważności, by tych małych i większych cudów nie przeoczyć.

 
Czy fakt, że to właśnie natura wiedzie w Twojej nowej książce prym można traktować, jako ukryte przesłanie? Chciałabyś, by ludzie, chociażby po lekturze Córki ziemi, zwolnili i bardziej dostrzegali piękno tego, co nas otacza?

Piszę w zgodzie z tym, co czuję i jaka jestem, co mnie inspiruje i wywiera na mnie wrażenie. Nigdy nie myślałam o swoich książkach w ten sposób, by ukryć w nich jakieś przesłanie. By celowo nakłonić kogoś do zmiany. Myślę, że zmiana przychodzi, gdy jesteśmy na nią gotowi i damy radę sprostać jej konsekwencjom.
Tworzę różnorodne światy, na kartach powieści powołuję do życia różnych bohaterów, po swojemu ubarwiam te historie. One mogą się podobać lub nie. Mogą uwieść Czytelnika, wywołując dobre wrażenia, albo kogoś odrzucić. Sama sięgam po książki intuicyjnie. Nie raz przekonałam się, że dana książka trafiła do mnie we właściwym momencie.
Ja odczułam i wciąż odczuwam dobroczynny wpływ natury, ale nie zamierzam nikogo przekonywać, jak wiele można zyskać dzięki takiemu kontaktowi. To indywidualna sprawa każdego z nas. Zależy od naszej wrażliwości i potrzeb. Ktoś może idealnie odpoczywać na łonie natury, a inna osoba, by dobrze się poczuć, potrzebuje mocnych wrażeń, intensywnych odgłosów miasta, częstych kontaktów towarzyskich i nieustannych dyskusji. Niewykluczone, że taki człowiek w leśnej głuszy nie potrafiłby się odnaleźć. W ciszy łatwiej bowiem usłyszeć siebie, a niektórzy ludzie z reguły boją się tego, czego mogą się o sobie dowiedzieć. Niewątpliwie przyroda ma niesamowitą moc terapeutyczną, ale każdy musi sam ocenić, na ile może z tego skorzystać.

Twoja bohaterka musi zaufać swojej intuicji. A czy uważasz, że Ty masz dobrą intuicję, zdarza się, że słuchasz jej głosu?

Czy mam dobrą intuicję…? Tego nie wiem. Ale od dawna staram się żyć w zgodzie ze sobą, co niestety nie jest łatwe, bo często oznacza, że zamiast drogi na skróty trzeba obrać krętą, niezbyt wygodną ścieżkę. Jestem jednak na takim etapie, że nie potrafiłabym sobie spojrzeć w oczy, gdybym czuła się źle sama ze sobą i podawała w wątpliwość to, co postanowiłam. Czasami zdarza się, że nie można od razu skoczyć na głęboką wodę, bo w ogólnym rozrachunku ważniejsze jest dla nas dobro innych ludzi. Na pewne zmiany, nawet jeśli decyzję o nich podjęliśmy dawno temu, należy cierpliwie zaczekać. Muszę przyznać, że jestem mistrzynią cierpliwości, ćwiczyłam ją przez wiele, wiele lat. 😉 Nie wyobrażam sobie jednak, żebym miała przybrać wobec życia pozycję asekuracyjną, lub ze strachu, czy niepewności, oddać komuś (innym ludziom) swoje prawo głosu. Prawdziwe życie to odważne, świadome życie, a intuicja często jest w nim drogowskazem. 


Córka ziemi rozpoczyna czterotomowa serię „Córki żywiołów”. A gdybyś miała siebie, swój charakter porównać właśnie do jednego z żywiołów, to który byś wybrała?

Myślę, że najbliżej mi do ziemi i powietrza. Staram się twardo stąpać po ziemi, by świadomie przeżywać wiele ważnych chwil. Doceniam codzienność w różnych jej przejawach, cieszę się nią. Jednak ze względu na moją wyobraźnię, zdarza mi się czasami bujać w obłokach. Zwłaszcza, gdy wkraczam na intensywny etap pracy nad książką i przepadam w świecie jej bohaterów. Mam nadzieję, że pisząc kolejne tomy ”Córek żywiołów”, odnajdę w sobie też ogień i wodę. Może wreszcie pozbędę się lęku przed wodą i nauczę się pływać.

Ważną rolę w Twojej powieści pełni pewna studnia. W twoich powieściach zresztą pojawiają się takie szczególne miejsca czy przedmioty, które nieodłącznie wiążą się z tajemnicą ukrytą na kartach Twoich książek. Czy lubisz takie przedmioty/miejsca z duszą? Są dla Ciebie inspiracją?

Uwielbiam. W którymś z wcześniejszych pytań napisałam, że zwracałam na nie uwagę już od dziecka. Gdy widzę obok jakieś urokliwe miejsce, zwykle muszę przystanąć i się na nie „napatrzeć”. Jeśli chodzi o przedmioty z duszą, to nieustannie się nimi zachwycam. Jednak nie gromadzę ich wokół siebie w takich ilościach, jak kiedyś. Z wiekiem robię się coraz większą minimalistką. Kilka, no może kilkanaście szpargałów wystarczy, by we wnętrzu było klimatycznie. Ostatnio natomiast przybywa u nas obrazów, bo pasją mojej córki jest malarstwo. A ponieważ mamy podobną wrażliwość, w pracach tych oczyma wyobraźni dostrzegam wiele scen, które mogłyby kiedyś rozegrać się w moich książkach. Kto wie, może inspirujemy się nawzajem.

Już dziś premiera Twojej powieści Córka ziemi. Czy możesz krótko opowiedzieć o nowej serii? Czy poszczególne tomy będą ze sobą w jakiś sposób połączone? I jaką córkę poznamy w kolejnym tomie?

Aktualnie planuję cztery tomy, zgodnie z czterema żywiołami: ziemią, powietrzem, ogniem i wodą. Ale na takim etapie pewnych sytuacji nie jestem jeszcze w stanie całkowicie ustalić. Może okazać się, że w momencie, gdy wszystkie córki już się zmaterializują, „urodzi się” jeszcze jeden, spinający wszystkie części tom.
Kolejne tomy będą ze sobą powiązane na tyle lekko, by każdy z nich można było czytać oddzielnie. Kolejne córki żywiołów już delikatnie się wokół mnie kręcą, mniej więcej wiem, gdzie umieszczę akcję pozostałych tomów, ale na razie jeszcze tego nie zdradzę. 😉
Po drodze na pewno będę potrzebowała mnóstwo samozaparcia, wiary w doprowadzenie do końca całego cyklu, a pewnie i moc inspiracji. Bo historie, które tworzę, są trochę jak życie, toczą się niespiesznie, by nagle niebezpiecznie skręcić. Wielu scen nie potrafię przewidzieć, muszę sobie zaufać i bez oczekiwań pozwolić im do siebie przyjść.
Mam nadzieję, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w przyszłym roku ukaże się „Córka powietrza”. W końcowym fragmencie „Córki ziemi” umieściłam pewną podpowiedź. Niewielki element, który między innymi, będzie wiązał obie części.

Asiu, dziękuję bardzo za zaproszenie i ciekawe pytania. Cieszę się, że mogłam gościć u NIEnaczytanej! 
 
 
Recenzja Córki ziemi KLIK
 
Książkę można zamówić tutaj: KLIK
 
[Post sponsorowany przez Wydawnictwo Znak Literanova]







Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana