"Współlokatorzy" - Beth O'Leary

Życie często bywa proste, ale zauważamy to dopiero wtedy, gdy bardzo się skomplikuje. Na przykład nigdy nie jesteśmy wdzięczni losowi za zdrowie, dopóki nie zachorujemy, ani nie cieszymy się, że mamy szufladę ze starymi rajstopami, dopóki nie podrze nam się najnowsza para.
Nie znają się a jednak dzielą łóżko. Brzmi intrygująco? Też byłam ciekawa co z tego wyniknie, kiedy sięgałam po "Współlokatorów".

Tiffy Moore pilnie potrzebuje taniego lokum. Leon Twomey bierze nocne zmiany, bo rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy. Choć ich przyjaciele sądzą, że to szaleństwo, oni znajdują idealne rozwiązanie: w ciągu dnia Leon będzie w ciasnej kawalerce odsypiał noce zmiany, dzięki czemu Tiffy będzie miała to samo mieszkanie wyłącznie dla siebie przez resztę doby. Czy ten układ faktycznie wydaje się taki idealny?
Mam wrażenie, że tę książkę przeczytał już każdy. I praktycznie każdy był nią zachwycony! Dlatego kiedy zaczęłam czytać miałam ogromne oczekiwania. Od razu powiem, bez zbędnego zwlekania, że początek był dla mnie rozczarowaniem. Pierwszą połowę zastanawiałam się nad fenomenem tej książki, która przecież miała być taka zabawna! A u mnie kąciki ust nawet nie drgnęły. Nie wiem co z nimi (ze mną) było nie tak, ale pomyślałam sobie, że dopadło mnie blogerskie wypalenie. W końcu 2/3 bookstagrama nie może się mylić! Na szczęście potem już było o niebo lepiej i odetchnęłam z ulgą!
Żeby nie wyszło, że jestem na nie, bo i nie jestem, to powiem, że ogromnie podobał mi się pomysł na fabułę. "Miłość na sklerotkach" (tak żółte karteczki biurowe nazywa moja koleżanka), jak roboczo zatytułowałam sobie tę historię, chwyciła mnie już od samego początku za serce. To było takie urocze i romantyczne, czyli wpisujące się w klimat komedii romantycznej, tyle tylko, że w całym tym love story, tej komedii właśnie mi zabrakło najbardziej. Były momenty, podczas których parskałam śmiechem ale całość uważam stanowczo za bardziej "miłosną". Ja chyba po prostu spojrzałam na "Współlokatorów" tym moim analitycznym okiem. Szukałam wartości, jakie można wynieść z tej książki, za mało się wyluzowałam? Sama nie wiem. Niemniej jednak podobał mi się wątek braterskiej relacji pomiędzy Leonem a Richiem, pokazanie, w tym kontekście, opieszałość wymiaru sprawiedliwości, aż po pojawienie się adwokata z powołania. Ciekawy wydał mi się także wątek toksycznego związku, którego ofiarą była Tiffy, czy ten dotyczący miłości homoseksualnej z czasów wojny. Te elementy były z całą pewnością zaskakujące. Reszta była lekka, łatwa i przyjemna, dlatego w ogólnym rozrachunku "Współlokatorzy" wypadają całkiem dobrze w mojej subiektywnej ocenie.
Podsumowując:

Książka O'Leary da się lubić. To idealna propozycja dla miłośników romantycznych historii o komediowym zabarwieniu, które odznaczają się oryginalnością i lekkością fabuły. Będzie słodko, czasem niezdarnie, w oku pojawi się łza wzruszenia, a to wszystko napisane w lekkim stylu i okraszone humorystycznymi dialogami. Jeśli macie ochotę na relaks, to możecie śmiało po nią sięgnąć. 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Albatros.
https://www.facebook.com/WydawnictwoAlbatros/

Komentarze

  1. Od dawna mam na nią ochotę. Recenzja tylko utwierdza mnie w słuszności decyzji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałam sięgnąć po tę książkę, bo tyle ahów i ohów o niej czytałam. Bardzo pomocna recenzja, bo wiem na co się nastawić zanim zacznę czytać, a z pewnością przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z ciekawością czekam na moje 5 minut z tą książką. 😊

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram

Copyright © NIEnaczytana