"Życie do zwrotu" - Elżbieta Rodzeń

 

[...] choćby zdawało się nam, że najlepiej wiemy, czego nam trzeba, to często jesteśmy w błędzie. Tylko że bardzo trudno jest tak zwyczajnie zaufać losowi i pozwolić sprawom biec własnym torem".
Kiedy tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach, wiedziałam, że będę chciała przeczytać. Podświadomie czułam, że to będzie powieść wyjątkowa i emocjonalna. Czy taka właśnie była?

Magdalena cały swój czas poświęca pracy w szpitalu. Wiedzie spokojne, przewidywalne, ale i samotne życie. Jej światem wstrząsa pozew od mężczyzny, który podaje się za jej syna. Tym bardziej że – mimo podejmowanych prób poczęcia metodą in vitro – nigdy nie urodziła dziecka… W tej trudnej sytuacji znajduje oparcie w Hubercie, poznanym przypadkowo wdowcu.
Kacper od pierwszego wejrzenia zakochuje się w tajemniczej Kindze, która przychodzi do niego, żeby zakryć tatuażem szpecącą bliznę. Dziewczyna nie ma zamiaru zwierzać się tatuażyście, jednak chłopak tak łatwo nie odpuści. Zrobi wszystko, żeby się do niej zbliżyć.
W jaki sposób los na zawsze splecie życia czwórki bohaterów?
Czy znajdą zrozumienie dla swoich działań z przeszłości?
Czy pozwolą sobie na szczęście w przyszłości?
To nie tylko opowieść o niesłabnącym pragnieniu bycia rodzicem i szukaniu własnej tożsamości, ale również o mierzeniu się z konsekwencjami swoich decyzji.
Kiedy byłam bardzo młodą dziewczyną, nie wyobrażałam sobie dokładnie swojej przyszłości. Tego, jak będzie wyglądał mój dom, jaki będzie mój mąż, ale wiedziałam jedno – chcę zostać mamą. Nie przeszło mi wtedy przez myśl, że być może moje największe marzenie może się nigdy nie ziścić. Z jednej strony, byłam zbyt młoda, aby zgłębiać meandry leczenia niepłodności, a z drugiej, nie brałam pod uwagę, że coś miałoby pójść nie tak. Przecież kobiety z mojego najbliższego otoczenia miały dzieci i było to dla mnie czymś naturalnym, że ja też będę je miała… Mogę powiedzieć, że to były inne czasy, a temat in vitro nie był tak szeroko omawiany na forum. Ale dziś, patrząc na to wszystko, wiem jedno — każda matka, każdy rodzić powinien mieć prawo, aby ziściło się jego marzenie o posiadaniu potomka.

Elżbieta Rodzeń wzięła na tapet temat niełatwy. Zrobiła to jednak z ogromną wrażliwością, kreśląc obraz kobiety której pragnieniem było zostać matką. Kobiety, która poświęciła wiele, aby to się udało, i która poniosła w tej materii porażkę. Być może to określenie nie jest adekwatne, ale na tamten czas dla Magdaleny było to największym niepowodzeniem i powodem, dla którego zamknęła się na emocje związane z macierzyństwem, poświęcając się bez reszty pracy. Do czasu, kiedy w jej życiu pojawił się chłopak, który twierdził, że jest jej synem… Możecie sobie tylko wyobrazić, co czuła, kiedy wróciły emocje sprzed lat. Jak skrywany głęboko ból uderzył w nią z całą mocą, a pustka, jaką starała się zapełnić w inny sposób, znów była tak bardzo odczuwalna…

Równolegle poznajemy losy Kacpra, chłopaka, który na co dzień spełnia się przede wszystkim jako tatuażysta, przelewając swój talent na najpiękniejszy papier – ludzkie ciało. Na jego drodze staje Kinga, która ma za sobą trudne doświadczenia, a przed sobą kolejne wyzwanie, narzucone jej niejako przez rodzinę. Dwoje młodych ludzi, którzy zupełnie niespodziewanie staną się dla siebie opoką i największym wsparciem w przełomowym dla nich momencie życia. Czy to wystarczy, kiedy przyjdzie zmierzyć im się z trudną decyzją, jaka może zaważyć na ich przyszłości? 

Magdalena i Kacper - jak losy tych ludzi połączą się w jedno? Wierzcie mi – będziecie zaskoczeni.

Przyznaję, że jestem pod wrażeniem. Oryginalnością tematu, jaki wybrała, a także tego, jak fabułę swojej książki poprowadziła Elżbieta Rodzeń. Losy bohaterów przeplatają się, tworząc niemal intymny obraz emocji, które są odczuwalne na każdej stronie jej powieści. Emocji bolesnych, trudnych, których nigdy nie można pogrzebać, mimo najszczerszych chęci. Bagaż doświadczeń, który ciąży mimo upływu czasu. Autorka urzekła mnie wrażliwością, z jaką przedstawiła temat in vitro. Po prostu – pokazała, co czują osoby, którym przyszło się starać o rodzicielstwo tą drogą. Uczucia zarówno tych ludzi, którym się udało, jak i tych, którzy mimo wielu prób, zostali takiej szansy pozbawieni. Bez zbędnego epatowania tematem, zwyczajnie, po ludzku – oczami miłości potencjalnej matki do nienarodzonego dziecka… Historia widziana jej oczami niesamowicie mnie wzruszyła. Byłam autentycznie poruszona, czytając o kolejnych wydarzeniach z życia bohaterów, kibicując im i roniąc łzy, zwłaszcza nad sceną z pewnym tatuażem, który powstał nakreślony ręką, prowadzoną przez miłość. Uczucie, które zrodziło się niespodziewanie, a które to stało się ukoronowaniem i największą nagrodą dla tych, którym kiedyś los odebrał na nie szansę...


Podsumowując:

Przyznaję, że nie było mi łatwo napisać o wrażeniach z lektury, gdyż nie chciałam zdradzić zbyt wiele i pozbawić Was możliwości samodzielnego odkrywania clue tej historii. Dałam się ponieść emocjom, bo na nich przede wszystkim autorka ją zbudowała i uznałam, że to właśnie one będą dla mnie najlepszym drogowskazem. „Życie do zwrotu” to powieść wielowymiarowa. Opowieść o pragnieniu bycia rodzicem, o jego bolesnej stronie. O walce, która nie zawsze przynosi upragniony cel. O trudnych relacjach rodzicielskich, których jedni doświadczają ot tak, nie doceniając tego, co mają, a za które inni oddaliby wszystko. O przyspieszonej lekcji dorastania, mierzeniu się z trudnymi decyzjami, które determinują przyszłość wielu ludzi, w tym naszą własną. Ale przede wszystkim o miłości, na którą nie ma jednej recepty, a która może pojawić się nawet tam, gdzie żadna ze stron zupełnie się jej nie spodziewała. Poruszająca i piękna w swym przekazie. Polecam!

Książkę można zamówić tutaj: KLIK

Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem PASCAL.

https://www.facebook.com/WydawnictwoPascal/


 

Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana