"Cukier na duszy" - Marcin Grzelak [PRZEDPREMIEROWO]

 

Nie ma pokuty, nie ma wybaczenia, nie da się zdrapać przeszłości paznokciem. Nie da się zmazać czasu, który się zdarzył. Nie da się tego przykryć, zretuszować".

Jezioro wyrzuca na brzeg ciało chłopca, miejscowego outsidera, nazywanego przez mieszkańców miasteczka Dżonym. W ręce policji trafia dziennik, w którym przez lata spisywał on swoją wstrząsającą historię.

Lata dziewięćdziesiąte, niewielka miejscowość zmagająca się z trudami transformacji. Grupa nastolatków prowadzi tu swoje zwyczajne życie pełne muzyki, narkotyków i beznadziei. Wśród nich jest niejaki Stefan, przyjaciel do wynajęcia, który za pieniądze odgrywa role utraconych członków rodziny. Wojna gangów narkotykowych i historie klientów Stefana splatają się w tajemniczy sposób z tragiczną historią Dżonego.
„Cukier na duszy” to historia o dorastaniu w trudach początków transformacji ustrojowej. Opowieść o zbrodni bez kary i poszukiwaniu własnej tożsamości. A także o samotności, która stawia przed nami pytania o to, co najważniejsze.
Małe miasteczko, wieś czy inna miejscowość – każda ma swojego „Dżonego”. Lokalną osobowość, którą wszyscy znają, choć nie jest wielką i ważną personą. Stanowi nieodłączny element ludzkiego krajobrazu, bez niego nie istnieje dane miejsce. Bo on jest zawsze. W mojej rodzinnej wsi też był… Śmiali się z niego, bo trochę był opóźniony. Jak dziś go widzę, jak biega za chłopakami, ciesząc się z tylko sobie rozumianego powodu, ze spodniami podciągniętymi niemal po samą szyję…
Panie Marcinie, znów Pan to zrobił! Wkradł się Pan do świata mojej wewnętrznej wrażliwości, by siać zamęt, by rozbudzić uśpione wspomnienia, by skłonić do refleksji i wytężonej pracy zmierzającej do… zrozumienia. A nie było mi łatwo dotrzeć do clou stworzonej przez autora historii, bowiem jest to opowieść zawiła w swej prostocie. Oczywista w ukrytych głęboko domysłach. Klarowna w swej niejasności, która nęci i drażni, która pcha nas, napędzając ciekawość, która unosi rękę, by przewróciła kolejną stronę. Przewracałam aż do finału, który niesie ze sobą brutalną prawdę i otwiera oczy. Wydaje mi się, że rozumiem, i to uczucie niepewności zdaje się normalne, bo u Marcina Grzelaka nie ma miejsca na sztampę, tu nic nie jest do końca oczywiste. I ta domniemana wiedza trawi żywym ogniem kotłujących się w głowie niedopowiedzeń... 
Mnogość pytań, która pojawia się w głowie podczas lektury, budzi niepokój. Wywołuje zniecierpliwienie i ja sama też chciałam wiedzieć już! Kim są oni? Miecia, Genio, Ela... kolejne ślady na wyblakłej karcie wspomnień. Kim jest Stefan, przyjaciel do wynajęcia, wnuczek, mąż, syn? Opłacone na własność odkupienie za grzechy. On to miał, on potrafił, leczył tych, których serca były czarne od przewinień. Wybaczał. W imię czego? Nie miał prawa! A może je posiadał? Bo miał wszak... cukier na duszy.

„Los Cię w drogę pchnął
I ukradkiem drwiąc się śmiał,
Bo nadzieję dając Ci,
Fałszywy klejnot dał…”
Nie miałeś szansy Dżony. Nie miałeś szansy! Nie mogłeś popełniać własnych grzechów, swoim życiem kreślić prawdziwej historii. Miałeś tylko ten swój dziennik. Byłeś niczym krzyż, symbol, stały element lokalnego krajobrazu. Stałeś tam, przechylony w jedną stronę. A oni patrzyli, mijali niczym drogowskaz… donikąd. Kiedy cię zabrakło, została pustka i smutek, który wyziera z samego dna...
„Szczęśliwej drogi już czas,
Mapę życia w sercu masz.
Jesteś jak młody ptak.
Głuchy jest los,
Nadaremnie wzywasz go,
Bo twój głos, głos, głos…”*.


Podsumowując:

O czym jest „Cukier na duszy”? Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie, bo taka też jest ta powieść – nieoczywista, momentami dziwna, przytłaczająca. To z jednej strony obraz małomiasteczkowego społeczeństwa, które nie było bez skazy. Każdy miał coś na sumieniu, nie każdy jednak potrafił z tym żyć. To także historia o błędach z przeszłości, źle podjętych decyzjach, które wyniszczają od środka, po kawałku dzień po dniu, odbierając szansę na spokojną teraźniejszość. O dojrzewaniu w trudnych czasach początków transformacji ustrojowej, które dla niektórych było odarte ze złudzeń, zmuszonych do samodzielnej walki o przetrwanie, bo zabrakło obok tego kogoś, kto dla każdego młodego człowieka powinien być opoką… Opowieść o winach bez kary, których pokłosie dopada każdego, nawet jeśli próbuje zamazać przewinienia na sztaludze wspomnień. Jednak dla mnie to przede wszystkim niezwykle przejmujący i bolesny obraz samotności, która może spotkać każdego. Jedni skazują się na nią własnym postępowaniem, niektórzy muszą się z nią zmierzyć na skutek błędów innych.
I tylko Dżonego tak mi bardzo żal...
 
* fragment piosenki Szczęśliwej drogi już czas, R. Rynkowski

Książkę można zamówić tutaj: KLIK

 

[materiał sponsorowany przez Wydawnictwo Lira]

 

 

Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana