"Miłość niczyja" - Anna Ziobro

- Miłość niczyja na dłuższą metę nie wystarczy. […] W końcu trzeba pokochać kogoś, kto odwzajemni to uczucie.
Joanna zostawia za sobą ból po rozwodzie i rutynę codziennego życia w
Nowym Targu i podejmuje zaskakującą decyzję: wyjeżdża do Bukaresztu,
żeby podjąć pracę w szpitalu pediatrycznym.
Rumunia w 1992 roku to kraj biedy i chaosu, ale też ludzi, którzy nie tracą nadziei na lepsze jutro. Tam poznaje Andreia, lekarza, który po latach na emigracji wrócił do ojczyzny. Wspólna praca i rodząca się między nimi więź sprawiają, że Joanna zmienia się, zaczyna inaczej patrzeć na ludzi, na siebie, na swoją przeszłość. Mierząc się z dramatycznym losem sierot po czasach dyktatury Nicolae Ceaușescu, odzyskuje sens życia i zawodowej misji. Kiedy pewnego dnia spotyka w szpitalu Elenę, nastolatkę w ciąży, wpada na szalony pomysł… Wydanie książki z dużą, czytelną czcionką.

Są takie książki, które otwierają oczy. Nawet jeśli patrząc, czujemy ból, chcemy je poznać, chcemy doświadczyć takiej literackiej podróży, bo podskórnie czujemy, że po lekturze będziemy zupełnie inni, że ona zmieni nas i nasze postrzeganie świata. I taką właśnie opowieścią jest „Miłość niczyja” – historia poruszająca do głębi, emocjonalnie wymagająca, ale także otulająca subtelnym aromatem nadziei…
To była jedna z najlepszych powieści obyczajowych, jakie przeczytałam w tym roku! I piszę to z całą odpowiedzialnością. Niezwykle mądra, wartościowa, choć traktująca o sprawach trudnych. I tak – były momenty, że mnie „bolała”, że musiałam łapać oddech, by okiełznać napływające zewsząd emocje, ale było warto. Zwłaszcza dziś, kiedy na rynku pojawia się wiele podobnych, schematycznych historii, Anna Ziobro ofiarowuje nam książkę, której akcja toczy się na tle wydarzeń rzadko spotykanych w powieściach tego gatunku. Na tle kadrów z lat 90. XX wieku w Rumunii, której obraz autorka odmalowała z niezwykłą wrażliwością, drobiazgowością z czułością i uwagą dla trudnych realiów, które były udziałem ludzi, którym przyszło żyć w tamtym okresie. To jedna z tych opowieści, która nie jest wyłącznie literacką podróżą w czasie, ale zderzeniem z ludzkim cierpieniem, nadzieją, próbą odnalezienia się w miejscu, które zostało tak dotkliwie doświadczone…
Niewątpliwą siłą tej powieści jest skupienie uwagi na detalach. I to zarówno tych, jakie autorka wykorzystała, by oddać klimat tamtych czasów, ale także na wszelkich zmysłach, które uruchamiają się podczas lektury, kiedy to niemal czujemy zapach szpitalnych sali, oczami wyobraźni widzimy tamtejszy niedostatek, ale także smutne i często puste spojrzenia dzieci z sierocińca, które wciąż spragnione są miłości. Gdzie nawet tak prozaiczna czynność, jak uczesanie warkoczyka, jest największym skarbem, bo wiąże się z poświęceniem uwagi tylko temu jednemu maluchowi… I to właśnie ten wątek zdaje się najbardziej trafiać w czytelnicze serce, bowiem autorka opowiada nie tyle fikcyjną opowieść, ile opisuje losy tysięcy rumuńskich dzieci urodzonych i porzuconych w okresie dyktatury Nicolae Ceaușescu.
Czy ta historia łamie serce? Tak, robi to, ale daje także nadzieję, wszak nikt nie broni marzyć, nawet wówczas, kiedy okoliczności wydają się niesprzyjające… I w całym tym emocjonalnym galimatiasie, od którego nie uciekniecie i uciekać nie powinniście, rodzi się refleksja, chociażby ta, która każe doceniać to, co mamy. Nie mówię tyle o komfortowym życiu, ile o tym, że mamy obok bliskie nam osoby, że jesteśmy kochani i możemy naszą miłość ofiarować drugiemu człowiekowi, by nigdy nie musiała być… niczyja.
Jeśli przy miłości jesteśmy, warto podkreślić także fakt, iż Anna Ziobro nie opowiada typowej, słodkiej historii miłosnej. To nie przykład lekkiego romansu, ale opowieść o uczuciu, które było dosyć nieoczekiwane, pełne burz i upadków, pełne przeszkód i zakrętów, co wcale nie sprzyjało jego rozkwitowi. O takiej, której nie posiadamy na własność, ale mimo to może nas wyzwolić, kiedy obdarzymy ukochaną osobę czułością, wsparciem i… naszą obecnością. Tak niewiele i tak wiele zarazem… Czy ostatecznie miłość wykiełkowała? Czy udało się połączyć ludzi z dwóch różnych, ale jednak poniekąd podobnych światów? Tego nie zdradzę, sami sprawdźcie.

Podsumowując:
„Miłość niczyja” to opowieść o zmianach, które są jedyną stałą w naszym życiu. O zmianach, które czasami potrafią przeorganizować naszą codzienność diametralnie i zmuszają do tego, by zawalczyć o szczęście własne, ale tym samym tych, którzy potrzebują go być może bardziej niż my sami... Pięknie napisana, z drobiazgowo odmalowanym tłem fabularnym, ogromem pracy autorki włożonej w wierne oddanie realiów, którą widać, kiedy wsiąkamy w opowiedzianą historię, która prawdziwie przenosi nas w czasie do miejsca, które miało twarz dziecka porzuconego… To także książka, która mimo wielu trudnych momentów pokazuje, że sens można odnaleźć także tam, gdzie pozornie już nic nie ma sensu. W świecie pełnym niesprawiedliwości, przesączonym poczuciem porażki i niemożliwości zmiany na lepsze. To historia, która roztrzaskuje nasze serce, ale jednocześnie pozostawia w nim ciepło. Mądra, wartościowa, nieoczywista powieść obyczajowa. Oby jak najwięcej takich na naszym rynku!
Komentarze
Prześlij komentarz