"Powrót do Lwowa" - Monika Kowalska - patronat medialny
I nagle dotarło do niej, że naprawdę liczy się tylko dobro, tylko dobre chwile. Tylko takie się zapamiętuje i podąża od jednej do drugiej i do następnej, wyznaczając swój własny szlak życia".
Wystarczy zamknąć oczy i zrobić jeden krok, by cofnąć się w czasie i znowu trafić do Lwowa. A trzeba tam wrócić, żeby lepiej poznać Wrocław…
Finałowy tom serii dwa miasta, w którym opowieści o współczesnym Wrocławiu przeplatają się z historią ogarniętego II wojną światową Lwowa.
Moja babcia miała siwe włosy. Jak gołąbek, jak zwykła mawiać moja mama. Pamiętam, że w dotyku były tak miękkie, niczym pierwszy meszek na główce noworodka. Moja babcia pachniała domem. Słodyczą świeżo upieczonego ciasta drożdżowego, koniecznie z grubą warstwą kruszonki. I rabarbarem, z własnego ogródka oczywiście! Moja babcia piekła chleb, robiła makaron. Jak dziś pamiętam, jak zapamiętale wałkowała ciasto na cienki placek, by potem kroić, a w późniejszym czasie, przepuszczać przez maszynkę do tego specjalnie przeznaczoną. Zawsze przepychałyśmy się z kuzynkami, która dostąpi zaszczytu, by samej tego spróbować… Moja babcia była i... już jej nie ma… A mnie została po niej cała gama aromatów, które z upływem czasu zdają się ulatywać w pustą przestrzeń mijających lat. Jak zatrzymać ten zapach?
Nadszedł ten moment, kiedy przyszło się pożegnać. Nie potrafię zrobić tego z honorem, zawsze płaczę, zamykając książkę, która wieńczy serię. Zwłaszcza jeśli jest to cykl, który od pierwszego tomu zapadł mi w serce. A tak właśnie jest z „Dwoma miastami” Moniki Kowalskiej. To opowieść napisana emocjami, wspomnieniami, nostalgiczna, ciepła, pełnia miłości i poszanowania dla tego, co było. Dla tych ulic, którymi przechadzali się przodkowie, dla tych domów, które zastąpiły nowoczesne budynki. Dla tych starych drobiazgów, które są symbolem czasów, które już minęły… I ona je spisała, tworząc rodzinę Szubów. Ich losy dały nam możliwość poznania i zakochania się… w dwóch miastach. Dlatego tak ciężko powiedzieć jest... żegnaj!
„Powrót do Lwowa” to dla mnie powieść wielowymiarowa. Ów powrót bowiem zdaje się niejednoznaczny. Mamy bowiem powrót do historii o Szubach, do której tęsknili miłośnicy serii. Do tytułowego miasta, które czytelnik ma okazję w tym tomie zobaczyć z dwóch perspektyw: miejsca, które pozostawiło po sobie jedynie bolesne wspomnienia, a także miasta, które kojarzy się z dziecięcą beztroską, z czasami, o których istnieniu chce się pamiętać, do którego chce się… wrócić. Aż wreszcie powrót, który jest dla mnie tożsamy z sentymentalną podróżą do lat dzieciństwa. Do tych chwil spędzonych z babcią, bowiem w książce znajdziecie również wyjątkową relację jednej z seniorek roku Adeli i jej wnuczki Agnieszki. Autorka pokazuje, jak pięknie mogą się różnić przedstawicielki poszczególnych pokoleń, a jednocześnie, jak mogą sobie być bliskie. Dla mnie jednak lektura powieści przywołała także smutną refleksję, że oto nie było mi dane nigdy zapytać mojej babci o jej przeszłość. I już nie będę miała takiej okazji, a przecież być może, że w jej wspomnieniach ukryta była kolejna historia, którą warto ocalić od zapomnienia… Tak jak to zrobiła Monika Kowalska.
Zrobiła to i podzieliła się częścią siebie, ukrytą między wierszami szczególnie na kartach ostatniego tomu, ze swoimi czytelnikami. Dała nam możliwość śledzenia wydarzeń, dwóch przestrzeni czasowych, które dzieją się w powieści naprzemiennie, pozornie niezależne, finalnie przynoszą zaskoczenie, kiedy ścieżki bohaterek krzyżują się ze sobą. Dała nam pełnokrwistych bohaterów, zwłaszcza kobiece postaci, bowiem w książce takich nie brakuje. To one nadają jej charakteru swoją niezłomnością, odwagą, siłą, która wiele razy ratowała je z opresji. Trzymała w ryzach w momencie kryzysu i stanowiła stabilny fundament dla członków ich rodzin.
Książkę można zamówić tutaj: KLIK
[materiał sponsorowany przez Wydawnictwo Książnica]
Komentarze
Prześlij komentarz