"Nim zgasną sny" - Maria Paszyńska

- Miłość to nie wszystko […] nie wystarczy, by zmienić świat czy choćby los pojedynczego człowieka.
Latem 1936 roku oczy całego świata skierowane są na stolicę III Rzeszy,
gdzie odbywają się igrzyska olimpijskie.
Hitler bezwstydnie zawłaszczył najważniejsze święto sportu do własnych celów. Jedni nazywają je igrzyskami wstydu, inni nie mogą oprzeć się czarowi rozmachu nazistów.
Tadeusz Zasławski ani myśli rozważać o politycznych aspektach tego wydarzenia. Dla niego to jedynie szansa na wieczną chwałę i splendor. Pragnie, by cały świat padł mu do stóp. Chce znaleźć się na piedestale, gdzie od zawsze jest jego miejsce.
Tymczasem pod rządami prezydenta Starzyńskiego Warszawa rozkwita, powoli stając się miastem ze snów.
Po zderzeniu ideałów z rzeczywistością bohaterowie Warszawskiego niebotyku uczą się żyć na nowo. Romantyczne wizje powoli ustępują miejsca pozytywistycznym planom. Wybory, które stawia przed nimi los, są niełatwe i niosą konsekwencje, na które nie zawsze chcą się zgodzić. Nie ma jednak innej drogi. A szlaki miłości często wiodą wśród cierni.
Upragniony spokój nie jest im dany. Pętla dziejów się zaciska. Wszyscy czują już oddech nieuniknionego – czającej się tuż za progiem straszliwej wojny.

To, co nieuniknione wciąż za nami podąża… Czujemy oddech na plecach i chociaż stale karmimy się nadzieją, że los się odmieni, że wszystko się ułoży, to lęk pozostaje. On wypełnia nas stopniowo, nie pozwalając odetchnąć bez wyraźnie wyczuwalnego balastu, który niczym kamień umościł się na naszej klatce piersiowej. A kiedy to, co nieuniknione nadejdzie, już nic nie będzie takie samo…
Z niecierpliwością wypatrywałam trzeciego tomu serii Marii Paszyńskiej, bo nie ukrywam, że losy wykreowanych przez nią postaci bardzo mnie wciągnęły, więc nie sposób było nie oczekiwać kontynuacji. W tej części czułam się trochę, jakbym wróciła do znanego mi budynku, w którym przede mną wiele nieotwartych drzwi. Zaczęłam więc po kolei zaglądać, co ukryła za nimi autorka, co przygotowała dla swoich bohaterów i z jakimi przeszkodami będą musieli się tym razem zmierzyć.
Tak to jest już w przypadku serii, że z niektórymi postaciami musimy się pożegnać, dlatego byłam zmuszona z bólem serca zatrzasnąć jedne z drzwi i otrzeć łzę, kiedy przyszło zderzyć się z bólem straty. Jednak ona jest wyłącznie jednym z fabularnych wyzwań, które stawia przed bohaterami Maria Paszyńska. A ci wciąż szukają, nawet ci, którzy wydawać by się mogło, już ułożyli sobie życie. Jednak kiedy wciąż pojawia się w nim pewnego rodzaju deficyt, nie sposób zaznać spokoju…
Mam wrażenie, że w nowej powieści z tego cyklu, zwłaszcza na samym początku, autorka mocno akcentuje tło historyczne. Zabiera nas nie tylko do Berlina czy stolicy Polski, która wyraźnie odczuwa, odganiany wciąż niczym niechciane przypuszczenie, niepokój związany z wybuchem wojny, ale także daje szansę, byśmy stali się świadkami chociażby olimpijskich zmagań widzianych oczami jednej z postaci. Jej książka to mozaika ludzkich losów, które nieustannie wywoływały u mnie mnogość emocji. Kibicowałam bohaterom, roniłam łzy, kiedy w końcu dwa zabłąkane serca odnalazły do siebie drogę, ale także czułam delikatny zawód, kiedy nie każdemu z bohaterów dane było zaznać szczęścia…

Podsumowując:
Nim zgasną sny przysłonięte przez dymy wojennych wybuchów, autorka daje wykreowanym postaciom kolejną szansę... Na miłość, na życie na własnych zasadach, na rozwój kariery, na zrozumienie tego, co tak naprawdę ważne. Pozwala im na poszukiwania, na popełnianie własnych błędów, nawet jeśli przyjdzie im za to słono zapłacić… Maria Paszyńska splata ludzkie losy z trudnymi wydarzeniami z historii, by stworzyć emocjonalny obraz zwyczajnego życia, zwyczajnych ludzi, którzy niezależnie od okoliczności kochali, musieli pożegnać bliskich, podjąć decyzje, które nie były łatwe. Mam wrażenie, że powieść autorki nie tylko uświadamia analogię do doświadczeń, które mają wymiar uniwersalny dla każdego młodego człowieka bez względu na czasy, w których żyje, ale także to, że nawet wówczas, kiedy wydaje nam się, że już wybraliśmy drogę, którą chcemy podążać, albo nie mamy obranego kierunku, to dorosłość nie odbiera nam prawa do podejmowania kolejnych prób. Wręcz przeciwnie – niejako nas popędza, bo czas upływa, a okoliczności nie zawsze mogą dawać taką możliwość... Trzeba więc czerpać z takich chwil pełnych niewykorzystanych szans całymi garściami.
Komentarze
Prześlij komentarz