
Wszystko działo się po coś i choć czasem wydawało mi się, że owo „wszystko” działa przeciwko mnie, to na końcu zawsze i tak wychodziło słońce. Może trochę rozmyte przez łzy, może lekko poobijane i czasem koślawe, ale słońce – i tego zamierzałam się trzymać.
A jeśli największa prawda o Tobie… to ta, że potrafisz kochać?
Chloe od lat kończy związki szybciej, niż zdążą zacząć się na poważnie. Nie dlatego, że nie chce miłości, ale nie potrafi inaczej. Kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że chłopak zamierza jej się oświadczyć, porzuca go i wyjeżdża do rodzinnej Irlandii. Tylko mieszkająca tam ukochana ciotka Sorcha może ją zrozumieć.
Szybko okazuje się, że kobiety oprócz więzów krwi, łączy skłonność do fatalnych zauroczeń. Sorcha wyjawia Chloe swój największy sekret. Historię miłości do chłopaka, który wyjechał przed laty za ocean, a ona nigdy potem nie pokochała już nikogo innego.
Chloe postanawia odnaleźć dawnego ukochanego Sorchy. Wylatuje do Teksasu, mając tylko szczątkowe informacje, karty tarota i intuicję. Skoro ona nie może zaznać szczęścia, może chociaż da komuś innemu szansę, której sama nigdy nie miała.

Czasami nasze życie przypomina trasę, którą próbujemy przebyć na zaciągniętym hamulcu ręcznym. Niby poruszamy się, jedziemy do przodu, ale wciąż jest coś, co nas blokuje. Zazwyczaj jest to strach, który nas ogranicza. Obezwładnia, odbiera odwagę, by zaszaleć, by dać sobie szansę na odmianę losu. Nawet jeśli przyszłoby nam wszystko rzucić i zaryzykować, postawić dotychczasowe życia na jedną kartę. Ten strach siedzi głęboko w nas, jeśli jest pokłosiem wydarzeń, które odcisnęły w nas trwały ślad. I choć misja pokonania go może wydawać się karkołomna, wręcz niemożliwa, warto podjąć się wyzwania, by zawalczyć o to, co najważniejsze – o siebie.
Cóż mam powiedzieć o książce Melki Kowal? Fajne to było! Ta opowieść przypominała mi trochę puzzle, które podczas lektury się składa. I nawet nie chodzi o to, że była to fabularna układanka, choć tajemnic w niej nie brakuje, ale bardziej o mnogość motywów, które krok po kroku składały się w jedną, przyjemną całość. Jeśli szukacie w tej historii romansu – jest romans, jest coś z baśni o „Kopciuszku z ciętym językiem” - na pokładzie. Jest przygoda, podróż w nieznane, ujmująca historia o miłości, której korzenie sięgają przeszłości. Są też trudne relacje rodzinne, strata ukochanej osoby, aż wreszcie przyjaźń. I to taka, której można tylko pozazdrościć.
Melka Kowal snuje opowieść, która jest przygodą; podróżą do Teksasu, ale także w głąb siebie. I wydaje mi się, że ta druga ścieżka nawet kradnie w pewnym momencie show, kiedy bliżej poznajemy główną bohaterkę. Kiedy dostrzegamy demony, które usilnie próbuje oswoić, by nie stracić nadziei na lepsze życie. By otworzyć swoje serce na miłość, bez towarzyszącej jej cały czas obawy, że ktoś znów ją zrani…
I ja wiem, że wiele osób pisało, że ta książka doprowadziła ich do łez. I ja się zgadzam, że były tu poruszające momenty, ale przepraszam – ja nie płakałam. Może dlatego, że jestem trudnym zawodnikiem i naprawdę ciężko doprowadzić mnie do łez. A może dlatego, że ja, ja, ja… no ja się bawiłam przednio podczas czytania! Relacja między dwójką głównych bohaterów to było coś! Jak mnie kręciły te cięte riposty, to przekomarzanie się, te wbijane szpilki i kuriozalne nawet sytuacje, jak ta z kurą w pokoju (kto przeczyta, ten zrozumie). I to, że nazywali się przekręconymi imionami/przezwiskami – "I'm lovin' it"! I to właśnie jakoś najbardziej mnie przyciągało. A to, w jaki sposób autorka rozpisała tę relację, kupiło mnie w 100%. Od wrogów do kochanków, od osób, które nie mogły się znieść - do miłości, która trochę jak w bajce – wieje romantyzmem i łapie za serducho (ostatnia scena... <chlip> 🥹). No rozmiękczyło mnie, mimo że moje osobiste twarde i akurat na płaczki to się nie dało złapać.

Podsumowując:
Jeśli szukacie lekkiej opowieści, która nie jest pozbawiona tych trudniejszych tematów, która będzie fajną przygodą i jednocześni podróżą do Teksasu „w imię miłości”, to sięgnijcie po „Zwierciadła”. To powieść, która dostarcza rozrywki, która czasami chwyta za serducho, ale przede wszystkim – serwuje czytelnikowi sporą dawkę humoru. Takiego, który ja lubię. Może dlatego, że jestem ruda?😅 (farbowana, ale czas pokazać swoje wredne oblicze), bo ta część książki mi po prostu „siadła”. Może i mogłabym się przyczepić trochę do stylu, zwłaszcza na początku, bo nie od pierwszych stron wgryzłam się w tę historię, ale potem już „poszło” i z przyjemnością śledziłam losy Chloe. Na lato jak znalazł!
Komentarze
Prześlij komentarz