"Gorączka świątecznej nocy" - Caroline Hulse

- W naszym pokoju jest trochę książek, gdybyś chciał coś pożyczyć, Matt. - A, dzięki, Pat, ale ja nie czytam. - Ty... nie czytasz. - Nie - odparł Matt z szerokim uśmiechem. - Życie jest na to za krótkie."
Mało słodka okładka i zapowiedź lektury na miarę filmu "To właśnie miłość". Oczekiwania były duże, a jak wyszło?

Rozwiedziona para dzieląca się opieką nad córką. I dwójka ich nowych partnerów. Wspólny, niezapomniany wyjazd na święta.
Claire i Matt chcą spędzić święta z córką. Tyle że są po rozwodzie i w dodatku każde z nich znalazło nowego partnera. Jadą więc w pełnym składzie. Claire zabiera Patricka – zapalonego sportowca szykującego się do startu w Iron Manie. Matt przyjeżdża ze swoją nową miłością, Alex – inteligentną, zabawną i anielsko cierpliwą. Najważniejsza jest jednak Scarlett – siedmiolatka i jej wymyślony przyjaciel Posey – wielki fioletowy pluszowy królik.
Ośrodek, do którego jadą, nosi nazwę Szczęśliwy Las i oferuje multum atrakcji, na które żadne z nich nie ma ochoty. Próbując przetrwać kilka wspólnych dni, piją trochę za dużo, zdradzają swoje sekrety z przeszłości i starają się nie kłócić. Ale i tak wszystko kończy się pełnym przerażenia i łez telefonem na policję…
Co poszło nie tak? Przecież się umawiali, że będą się zachowywać jak dorośli…
Nie rozumiem jednej praktyki - po co na siłę wkładać historię, która w zasadzie jest uniwersalna, w ramy powieści świątecznej? Chociaż nie - rozumiem, powinnam napisać, że mnie to irytuje, bo nabija się czytelnika w przysłowiową butelkę. Tak samo było w przypadku "Gorączki świątecznej nocy", która nie ma w sobie za grosz bożonarodzeniowego klimatu, poza tym, że akcja toczy się w okresie około świątecznym.
Miało być zabawnie, miał być komediowy twist... Dlatego albo mam inne poczucie humoru, albo nie mam go wcale. Dla mnie była to totalnie absurdalna historia, która wywoływała we mnie jedynie irytację i znudzenie, bo szczerze, to nie znalazłam w niej nawet pierwiastka humoru. Zamysł wydawał się ciekawy - byli partnerzy pod hasłem przewodnim: "Boże Narodzenie dla córki", wyjeżdżają na wspólne święta ze swoimi nowymi miłościami i próbują stworzyć idealną atmosferę. Liczyłam na komedię z przesłaniem w tle, a dostałam ciągnącą się opowieść o ludzkich frustracjach i demonach z przeszłości, które wyłażą, a może nawet włażą w zęby jak mak ze świątecznego makowca. Skutkuje to czytelniczym bólem zębów, którego i ja, niestety, doświadczyłam. Ukoronowaniem tego poczucia rozczarowania oraz zniesmaczenia był wątek Scarlett, która rozmawia z niewidzialnym królikiem Poseyem. Nie wspomnę o dorosłych bohaterach, którzy byli dla mnie totalnie niedojrzali, wszyscy - nawet "inteligentna, zabawna i anielsko cierpliwa" pani naukowiec...
Jasne, mogłabym się doszukiwać drugiego dna, że rodziny patchworkowe najlepiej jednak wychodzą tylko na zdjęciu. Że książka nie ociekała zapachem pierników i słodyczą miodu, jeśli ktoś nie lubi takich historii. Pokazuje jak bohaterowie muszą się zmierzyć z własnymi lękami, które wychodzą na światło dzienne, nawet w święta. Ale szczerze? Nie mam ochoty na siłę szukać pozytywów. Bo dla mnie ta historia to absurdalna i zupełnie nieudana opowieść, której porównanie do "To właśnie miłość" jest grubo na wyrost. 
Podsumowując:

Miałam duże oczekiwania wobec tej książki, zwłaszcza po przeczytaniu okładkowej rekomendacji. No i niestety, ale rozczarowałam się bardzo. Śmiem nawet stwierdzić, że to jedna z najgorszych książek jakie "zmęczyłam" w tym roku. Tak, zmęczyłam, bo jej lektura była dla mnie drogą przez mękę. Nie polecam, chyba że chcecie sami sprawdzić, czy ma jakieś konotacje ze znanymi filmami świątecznymi. Szkoda, bo zapowiadała się dobrze.  

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.
https://www.facebook.com/WydawnictwoZnak/

Tłumacz: Małgorzata Kafel
 

Komentarze

  1. A miałam ją w planach zakupu. Dobrze, że pojawiła się ta recenzja.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram

Copyright © NIEnaczytana