"Jeśli więc moje książki mają być realistyczne, nie może zabraknąć w nich uczucia, którego różne barwy pojawiają się w życiu każdego z nas" - wywiad z Niną Zawadzką



To Pani szósta powieść. Czy pisząc pierwszą, od razu wiedziała Pani, że pójdzie w kierunku książek z historią w tle?

O tym, żeby napisać książkę z tłem historycznym, marzyłam od 2010 roku, kiedy to przeczytałam „Białą wilczycę” Theresy Révay. Była to dla mnie jedna z pierwszych książek, której fabuła została wpleciona w szalenie burzliwy okres pierwszej połowy XX wieku. Zawsze jednak w tym marzeniu było słowo: „książka”. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że napiszę ich więcej. Aczkolwiek jak widać, apetyt rośnie w miarę jedzenia, a wraz z zakończeniem książki w mojej głowie rodzą się pomysły na kolejne powieści, które chciałabym ofiarować Czytelnikom.

Wiele osób mówi, że nie lubi historii, bo kojarzy im się z suchą wiedzą nabytą w szkole. Tymczasem, mimo takich oporów, powieści z historią w tle cieszą się coraz większą popularnością. Czy myśli Pani, że tego typu książki to dobry sposób, by rozkochać takie osoby na nowo w historii?


Zawsze łatwiej przychodzi ludziom przyswajanie wiedzy, kiedy tę czynność łączy się z czymś przyjemnym. Od początku pisarskiej drogi zależało mi na tym, by odkryć prawdę, która była w mojej rodzinie tematem tabu. Z czasem okazało się, że wydarzenia, które mnie interesują, i które opisuję w swoich książkach, są dla wielu Czytelników odkrywcze, przez co moja literatura niesie za sobą aspekt edukacyjny. To sprawiło, że prawda historyczna zaczęła być dla mnie równie ważna, co sama opowieść. Zawsze staram się przedstawić ją w taki sposób, by zainteresować Czytelnika, a jeśli dodatkowo uda mi się wzniecić w nim miłość do historii, to będzie wspaniale. 


Powiedziała Pani, że szukała miejsca akcji dla książki „Ostatnie takie lato”. Co takiego sprawiło, że padło właśnie na Pomorze?

Pomorze jest dla mnie miejscem bardzo sentymentalnym. Niemalże przez całe swoje dzieciństwo spędzałam wakacje nad Bałtykiem. To tam rodziły się pierwsze zauroczenia oraz fascynacje i to z Pomorzem wiążą się moje najlepsze młodzieńcze wspomnienia. Dlatego kiedy już wiedziałam, że „Ostatnie takie lato” będzie książką o miłości, wiedziałam, że chociaż częściowo akcja musi rozgrywać się w miejscu, które w moim sercu zapisało się czarem letniego zauroczenia, ponieważ powracając do emocji z tamtych dni, łatwiej mogłam przestawić uczucie, które połączyło moich bohaterów. 



Dlaczego, niejako za pośrednictwem swojej bohaterki i jej rodziny, to właśnie Mazurów i ich miejsce w realiach, jakie Pani opisuje, postanowiła wziąć pani na tapet?

To się wydarzyło bardzo naturalnie. Kiedy szukam pomysłów na książkę, przesiewam informacje z różnych regionów Polski, rozglądając się za tematem przewodnim; czymś, co mnie zaintryguje na tyle, bym chciała zgłębić o nim więcej informacji. Czasem wystarczy kilka wzmianek, żeby zaspokoić mój historyczny głód, a czasem, tak jak w przypadku Mazurów, mam wrażenie, że każda kolejna informacja jest osobnym elementem całości… takim sześcianem z kostki Rubika. Pragnienie, by zdobyć więcej danych i metaforycznie ułożyć kolorystycznie całą tę kostkę jest tak silne, że absorbuje mnie na wiele miesięcy. Wówczas wiem, że wybrałam dobre miejsce i czas dla swojej książki, ale początkowo znalezienie go wcale nie jest takie łatwe. 


Tamara w pewnym momencie zostaje odcięta od rodziny. Ze swojego, ale jednocześnie przymusowego wyboru. Nie sposób w jej sytuacji nie dostrzec analogii do sytuacji Mazurów, którzy przez rozgrywki polityczne, też niejako znaleźli się w potrzasku, prawda?

Dokładnie taki miałam zamysł. Chciałam, żeby historia Mazurów wybrzmiewała nie tylko z Prus Wschodnich, ale też z warstw fabularnych, początkowo niedostrzegalnych dla oka. Cieszę się, że udało mnie się zrealizować ten plan i przedstawić problemy Mazurów nie tylko dosłownie, ale też alegorycznie.

Napisała Pani w posłowiu, że ujęło Panią, z jakim wzruszeniem potomkowie autochtonów, jak i samych Mazurów, wspominają życie, które dla nich stanowiło kwintesencje lat spędzonych w Prusach Wschodnich. Sama pisze Pani, że jako potomkini Kresowian w pełni to rozumie. Czy zatem Pani najnowszą powieść można uznać za swego rodzaju wyraz ich tęsknoty za tym, co minęło, a co dla ogółu Polaków może być niezrozumiałe? Zależało Pani, by czytelnik mógł lepiej zrozumieć Mazurów, to, z czym musieli się kiedyś borykać?

Zdecydowanie tak. Zadziwiło mnie to, że Mazurzy, podobnie do Kresowian z wielką czułością i wrażliwością opisują swoją przeszłość, jednocześnie postrzegając 1945 rok jako zakończenie dobrej passy. Dla mojej babci obraz Kresów Wschodnich był jak utracony raj, o którym można mówić tylko z czcią i nostalgią. I to było zrozumiałe, bowiem po drugiej wojnie światowej były to tereny trwale oderwane od Rzeczypospolitej. Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego Mazurzy postrzegają w ten sposób region, który zgodnie z ich niespełnionym przed laty pragnieniem, został włączony do Polki i przynajmniej teoretycznie gwarantował bezpieczeństwo oraz poczucie jedności wśród rodaków. Jednak im dłużej zagłębiałam się w tę historię, tym wyraźniej widziałam, że Mazury wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości, wcale nie uwolnili się od uprzedzeń, prześladowań, czy bezpodstawnych napaści. Powojenna rzeczywistość miała dla nich cierpki smak, a władza nie chciała, lub nie umiała temu zaradzić.



Lato kojarzy się z radością, beztroską płynącą z ciepłych dni. Tymczasem to właśnie lato uczyniła Pani świadkiem przełomowych, ale jednocześnie trudnych wydarzeń w życiu Pani bohaterów. Dlaczego wybór akurat tej pory roku?


Dla kontrastu. Życie jest nieprzewidywalne i mam wrażenie, że właśnie w takich chwilach, kiedy wydaje się nam, że wszystko idealnie się zgrywa, nasza czujność słabnie i wówczas łatwiej nas zaskoczyć czymś nieoczekiwanym. W mojej rodzinie wręcz zwykło się mówić, by nie cieszyć się zbytnio, kiedy we wszystkich płaszczyznach życia dobrze się wiedzie, ponieważ za rogiem już czyha coś, co wywróci ten ład do góry nogami.

Powieści z historią w tle często koncentrują się na wydarzeniach, które mają miejsce w czasie drugiej wojny światowej. Tymczasem u Pani te „widełki czasowe” są dosyć rozległe. Skąd taka decyzja, żeby zamknąć tę opowieść w latach 1919-1950?

Chciałam w pełni przedstawić tragizm Mazurów, a ten, w przeciwieństwie do Polaków, nie rozpoczął się w 1939 roku. Paradoksalnie, losy Mazurów i Polaków były rozbieżne. Kiedy Polacy cieszyli się z odzyskania niepodległości w 1919 roku, Mazurzy w zawieszeniu oczekiwali przyłączenia do Polski. Przegrany Plebiscyt zamknął im drogę do Rzeczypospolitej i polskich serc oraz na wiele lat przypiął im łatkę zdrajców, co jak teraz wiemy, było błędnym przekonaniem, lecz po 1945 roku sprowadziło na Mazurów szereg przykrości. Zależało mi na tym, by Czytelnicy wyrobili sobie zdanie o Mazurach, patrząc holistycznie na ich historię i doświadczenia, a do tego należało rozwlec fabułę na przeszło trzydzieści lat.

W nowej powieści nie stroni Pani od pokazania wstrząsających wydarzeń, doświadczeń kobiet, które stały się ofiarami czerwonoarmistów. Czy pisząc książki z historią w tle, które często niosą ze sobą tak bolesne kadry, udało się Pani niejako do nich zdystansować? Jak sobie Pani radzi z pisaniem takich trudnych fragmentów?

Niestety nie i chyba nawet nie chciałabym się dystansować, ponieważ wówczas tekst byłby suchym zbitkiem zdań, a mnie zależy na tym, żeby Czytelnicy mieli wrażenie, że są w centrum opisywanych przeze mnie wydarzeń. By stworzyć taki klimat, potrzebuję wejść w książkę bardzo głęboko. Muszę przyznać, że z każdą historią mam coraz więcej trudności z opisywaniem bolesnych wydarzeń, ponieważ zależy mi na tym, żeby każda moja powieść była lepsza od poprzedniej i nic się w nich nie powielało. Od początku wiem, ile takich scen napiszę w danej książce i często, kiedy zbliża się moment opisu bestialskiego czynu, przeżywam to całą sobą, wchodząc we wszystkie warstwy danego wydarzenia, co odcina mnie od realnego świata na długi czas. Kilka dni wcześniej przygotowuję się mentalnie do takiej sceny i uprzedzam rodzinę, że zbliża się ten czas, kiedy nie będę dostępna pod telefonem. Bardzo dużo energii kosztują mnie brutalne opisy i czuję się po nich tak zmęczona, jakbym wbiegła na szczyt niebotycznie wysokiej góry. Jest to związane zarówno z ładunkiem emocjonalnym, jak i wrodzoną zaciekłością, która nie pozwala mi odejść od komputera, dopóki nie skończę danej sceny. Uczę się pracować nad książką, traktując ten czas jak pracę na etacie, gdzie po kilku godzinach odpoczywam, lecz zwykle, kiedy piszę sceny kulminacyjne, spędzam przed ekranem kilkanaście godzin dziennie, codziennie. Pisanie tak bardzo mnie absorbuje, że wtedy wszelkie ogarnianie życia spoczywa na barkach męża, a ja nawet nie wychodzę z domu. Jednak efekt mojej pracy wynagradza mi wszelkie niedogodności, które napotkałam po drodze.



Chociaż to powieść o miłości, to odnoszę wrażenie, że to jednak historia, a nie samo uczucie, wysuwa się w niej na pierwszy plan. Czy pisząc swoje książki, ma Pani w głowie jakiś plan dotyczący zachowania pewnych proporcji między wydarzeniami historycznymi a tymi stricte z życia bohaterów?

Staram się, by było to bardzo zrównoważone, jednak działam intuicyjnie. Czasem proporcje przesuwają się bliżej wątków historycznych, czasem mojej wyobraźni, lecz najważniejsza jest w tym dla mnie spójność fabularna.

Mam wrażenie, że Pani nowa powieść jest potwierdzeniem tego, jak bardzo wybory nasze i naszych bliskich wpływają na nasze życie. Zgodzi się Pani ze mną?

Zdecydowanie. Tak jak w przypadku Tamary, tak i moje życiowe wybory przez wiele lat były piętnowane i rzutowały na całą rodzinę. Jednak w moich oczach były to najlepsze decyzje, jakie mogłam podjąć w danym czasie. Z boku mogłoby się wydawać, że również Tamara szarpała się z życiem, podejmując nieprzemyślane decyzje, lecz gdy poznajemy jej myśli, widzimy, z jakimi dylematami musiała się borykać i jakim priorytetem było dla niej dobro syna. Dobrze tu sprawdza się powiedzenie, że nie należy oceniać kogoś, dopóki się nie wejdzie w jego buty, ale podchodzić do innych z dużą cierpliwością i wyrozumiałością.



Powiedziała Pani w jednej z rozmów, że chciałaby, żeby miłość zawsze była w Pani książkach. Dlaczego?

Miłość definiuje zachowanie człowieka i potrafi go całkowicie odmienić. Spełniona miłość przywraca wiarę w sens swojego życia na ziemi i szczerze wierzę, że czyni nas dobrymi ludźmi. Miłość jest nieodzowną cząstką naszego jestestwa, poczynając od rodzicielskiej, kończąc na tej dojrzałej, którą poznajemy po wielu latach wspólnego pożycia. Jeśli więc moje książki mają być realistyczne, nie może zabraknąć w nich uczucia, którego różne barwy pojawiają się w życiu każdego z nas.

Wierzy Pani, że miłość jest naprawdę w stanie wszystko przezwyciężyć? Nic nie może jej zniszczyć, nawet wojna, brak przychylności najbliższych, rozłąka…?

Oczywiście! Gdybym nie wierzyła w taką miłość, nigdy nie zgodziłabym się zostać żoną.😊


Dziękuję za rozmowę! 


[materiał sponsorowany przez Wydawnictwo Filia]






 

 

Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana