"W tym całym chaosie, jaki nas otacza i z każdej strony bije różnymi zdarzeniami, potrzebujemy wyciszenia i wewnętrznej harmonii" - wywiad z Mirosławą Kubiak

 

Tytułowa Osada to miejsce, które od pierwszych stron zdobywa czytelnicze serce. Nie mogłam nie zapytać zatem, czy ma ona swój pierwowzór?

Zanim powstała „Osada w Słonecznej” odwiedziłam kilka podobnych miejsc w Polsce i za granicą. Każde z tych miejsc zachwycało mnie sielskością, ciepłem, ciszą, dbałością o naturę i zwierzęta. Każde z tych miejsc miało w sobie coś, co w połączeniu stworzyło Osadę i co sprawia, że to miejsce, do którego chce się wracać.
 
Czy myśli Pani, iż w dobie ciągłego pośpiechu ludzie tęsknią właśnie za takimi miejscami, jak Osada, dlatego tym chętniej czytają powieści, w których podobne lokalizacje są miejscem akcji?

Oczywiście, że tak. Jestem tego idealnym przykładem. Mieszkam w mieście, natomiast desperacko szukam kontaktu z naturą. Miasta ułatwiają codzienność, pracę, rozwój, dają dostęp do kultury, ale w świecie, który wypełniony jest wyścigiem szczurów, nienawiścią i wojnami, szukamy miejsc, które nas odprężą i uspokoją. Dlatego też coraz większą popularność zdobywają miejsca agroturystyczne i glampingi. W tym całym chaosie, jaki nas otacza i z każdej strony bije różnymi zdarzeniami, potrzebujemy wyciszenia i wewnętrznej harmonii. Im bardziej wyrzucamy z życia przyrodę, tym bardziej za nią tęsknimy. 
 
W najbliższym otoczeniu Osady znajduje się wyjątkowa ławeczka pod jabłonką, którą szczególnie umiłowała sobie główna bohaterka – Tosia, ale nie tylko ona. Czy zdradzi Pani, co w niej takiego wyjątkowego?

Tosia ucieka do tego miejsca, kiedy czuje się bezradna, zła albo kiedy potrzebuje poukładać pewne rzeczy w swojej głowie. Wcześniej to było ulubione miejsce jej ojca. Teraz przywodzi na myśl wspomnienia i pozwala jej na wyciszenie. 

A czy Pani ma takie miejsce, w którym lubi się zaszyć, by odpocząć po ciężkim dniu?
 
Mam szczęście, że w bliskim otoczeniu mojego miejsca zamieszkania jest Dolina Baryczy. To przecudne miejsce, gdzie zróżnicowany i cenny przyrodniczo ekosystem pełen jest lasów, stawów, pól i łąk. Gdy jestem zmęczona albo czuje, że brak mi sił, jadę do lasu. Pomaga mi wytworzyć we mnie dodatkową energię.
Jeśli o wyjątkowe miejsca w powieści chodzi, intryguje mnie także opuszczony dworek. Czy istnieje naprawdę?

Małe miejscowości, jaką jest Słoneczna, mają to do siebie, że skrywają wiele takich miejsc. Opuszczony dworek wpisałam do powieści, bo nie mogę pogodzić się z tym, że w naszym kraju jest tyle pięknych zamków, pałaców i dworków, które niszczeją. Zaniedbane, odpychające, niebezpieczne, a ich potencjał jest niewykorzystany. Strasznie nad tym ubolewam. Historia dworku miała zostać wykorzystana w ewentualnej kontynuacji. Marek miał przekształcić ją w sanatorium. Natomiast dziś już wiem, że drugiej części nie będzie, zaangażowałam się w nowy projekt, ale mam nadzieję, że w jakiejś innej powieści wrócę do podobnej historii.
 
Życie Tosi diametralnie się zmienia, dziewczyna czuje się zagubiona, mimo wsparcia przyjaciół. I to od jednego z nich słyszy, że „naprawia jej życie”. Czy myśli Pani, że są takie sytuacje, że potrzebujemy spojrzenia i ingerencji kogoś z boku, bo sami nie dostrzegamy potrzeby, by coś w naszej codzienności naprawiać?

Czasem wydaje nam się, że sami wiemy najlepiej co dla nas najlepsze. Nie zawsze jednak dostrzegamy rzeczy, które widzi ktoś zupełnie z boku. Dlatego w tej historii tak ważna jest postać Tymona, który chce dla Tosi wszystkiego, co najlepsze, chce o nią dbać, chce jej pomagać i wspierać, gdy tego potrzebuje. Warto mieć przy sobie kogoś bliskiego. My sami jesteśmy tylko wędrowcami na tej planecie, ważne jest mieć kogoś, kto będzie dla nas drogowskazem.
 
„Bo przecież najlepszy czas na zmiany to tu i teraz” – większość z nas boi się zmian, waha się, podobnie jak Tosia, i zamiast kierować się tą dewizą, odsuwa je w czasie. Jak Pani myśli dlaczego?

Strach gra tu główną rolę. Boimy się ryzyka. Każda decyzja niesie za sobą jakieś konsekwencje, możemy coś stracić, lub coś zyskać. Decyzje mogą być różne, od tych błahych jak wybór sukienki, po te życiowe, jak rozstanie. I każda z nich wymaga od nas odwagi, przeanalizowania plusów i minusów, a w końcu podjęcia decyzji. Możemy tkwić w impasie i trzymać się bezpiecznej strony, ale przecież nie o to chodzi.
Mamy w książce kobiece postaci, ale i Panowie grają tutaj ważne role. Moją uwagę zwróciła relacja Marka i jego ojca. Bo chociaż mawia się, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni”, to ci dwaj panowie zdają się przeczyć temu powiedzeniu, prawda?

Prawda. Marek nie ma ani jednej wspólnej cechy ze swoim ojcem. No może poza dążeniem do celu. W końcu Marek w walce o serce Antosi nie odpuszcza tak łatwo. Natomiast ich relacja jest zaburzona przez różnice, jakie są niepodważalne. Irek jest żądny sukcesu i pieniędzy, Marek chce się rozwijać i działać zgodnie ze swoim sumieniem. Irek chce się bawić i uwielbia kobiety, Marek szuka spokoju i tej jedynej. Irek jest impulsywny i chaotyczny, a Marek opanowany i zimnokrwisty.
Nie jesteśmy kopiami swoich rodziców, owszem geny i środowisko, w jakim się wychowujemy, ma na nas duży wpływ, ale finalnie różnią nas zainteresowania, emocje, wrażliwość i doświadczenia, a także marzenia.
 
Kiedy nie mamy pieniędzy, wydaje nam się, że ludzie, którzy mają ich pod dostatkiem, nie posiadają żadnych trosk. Tymczasem bohater książki – Marek zdaje się udowadniać, że pieniądze szczęścia nie dają. Jakie jest Pani zdanie na ten temat – pieniądze dają szczęście czy wręcz przeciwnie?

Odpowiem przewrotnie. Pieniądze dają szczęście, ale tym którzy szczęściem nazywają materialne rzeczy. Dla mnie to słowo „dziękuję”, uśmiech bliskiej osoby czy mruczenie kota. Podobnie jest u bohaterów powieści. Antosia swoim szczęściem nazywa karczmę, gdzie dzieli życie z najbliższymi, gośćmi i zwierzętami. Dla jej siostry to markowe ubrania, powiększone usta i zagraniczne wyjazdy są oznaką bycia szczęśliwym. Nie materializujmy szczęścia. Niech każdy szuka szczęścia dookoła siebie, w tym, co ma i co go otacza.
Wspomniałam o kobiecych postaciach i chociaż wiele z nich da się lubić, to mamy także do czynienia z „mamuśką z piekła rodem”. Jak Pani myśli, dlaczego wciąż w niektórych rodzinach występuje taka toksyczna relacja, jak w przypadku Lidki i Huberta, że dorosły mężczyzna ulega manipulacji swojej matki, pozwala jej układać sobie życie?

Podobnie jak ze zmianą, wynika to z wygody i strachu przed nieznanym. Kobiety uwielbiają dbać szczególnie o swoich bliskich, chcą troszczyć się o wszystko i wszystkich. Dla Lidki najważniejsza jest opinia innych, dlatego stara się układać życie swojemu synowi wedle swojego planu. Nie zdaje sobie sprawy, że tym samym go unieszczęśliwia. Dlatego, kiedy w pewnym momencie nie odetniemy tzw. pępowiny, możemy ugrząźć w takiej niebezpiecznej i smutnej relacji.
 
W Pani powieści bardzo ważne dla głównej bohaterki są zwierzęta. Można dojść do wniosku, że czasem woli spędzać czas z nimi, niż z innymi ludźmi. Czy ta miłość do zwierząt została przekazana Tosi od Pani?

Bardzo trafne spostrzeżenie. Tosie łączy szczególna więź ze zwierzętami. Wytworzyła ją w sobie już jako mała dziewczynka. Ja miałam podobnie. Nie miałam zbyt wielu przyjaciół w dzieciństwie, zastępowały mi je zwierzęta. Kiedyś patrzyłam na to w kategoriach alienacji i odosobnienia. Dzisiaj, widząc ile krzywdy potrafią wyrządzić ludzie, nie czuje, że to coś złego. Dbam o zwierzęta i nie mogę zrozumieć, dlaczego nadal tylu ludzi się nad nimi znęca. One często nie mogą same się obronić, nie odpowiedzą, o nic nie poproszą. My powinniśmy być ich sojusznikami, nie oprawcami.
 
Tosia dostaje niejako „w spadku” pewien dar. Czy zdradzi Pani, jaka to umiejętność i czy podziela Pani zainteresowanie dziewczyny, a przede wszystkim jej mamy?

Mama Tosi zajmowała się ziołolecznictwem. Przygotowywała herbatki i napary z ziół, którymi potem leczyła mieszkańców Słonecznej i gości Osady. Przez wielu nazywana była wiedźmą. Dodałam ten wątek po odwiedzeniu Czeskiego zamku Kuks, gdzie jest wspaniała ekspozycja starej apteki. Było to także chwile po obejrzeniu nagradzanego filmu Agnieszki Holland „Szarlatan”. Wierzę w moc ziół i naparów, są wspaniałym dodatkiem do uzdrawiania naszego organizmu i dbania o jego kondycje.
 
„Nie możesz tak po prostu tu siedzieć i czekać, aż życie samo do ciebie przyjdzie. Musisz wziąć sprawy w swoje ręce” – czy to jedno z przesłań, jakie chciałaby Pani przekazać za pośrednictwem Pani książki swoim czytelniczkom? Żeby nie czekać, tylko działać i walczyć o swoje szczęście?

Wiele razy słyszałam, że to się nie uda, że nie ma na to szans, że nie warto próbować. Chciałam dać zupełnie odwrotny przekaz, że czekając i wzbraniając się przed szczęściem, działamy przeciwko sobie. Wbrew pozorom życie jest bardzo krótkie, a czas nieubłaganie leci do przodu. Warto zawalczyć o siebie, wyzbyć się obaw i podążać za czymś nowym, czymś, co nas cieszy i sprawi, że poczujemy satysfakcję.
 
Dziękuję za rozmowę.  
 
fot. materiały autorki

[materiał sponsorowany przez Wydawnictwo FILIA]

Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana