"Zwykła głupia historia miłosna" - Katelyn Doyle
A kiedyś się tak kogoś kocha - i kiedy ktoś kocha tak ciebie - to jesteś mu coś winien. Związek może się zakończyć, ale to nie znaczy, że więź po prostu znika".
Zabawna i seksowna historia miłosna dla każdego, kto wierzy w bratnie dusze – nawet jeśli nigdy by się do tego nie przyznał.
Molly Marks zarabia na życie, pisząc hollywoodzkie komedie romantyczne, być może dlatego miłość traktuje jak biznes. Zna wszystkie jej chwyty i zanim zacznie jakiś związek, już wie, że to się musi skończyć. Jej pierwszą miłością był szkolny przyjaciel Seth, którego porzuciła dzień przed ukończeniem szkoły. Nie widzieli się przez piętnaście lat. Aż do policealnego zjazdu, podczas którego zrządzeniem losu (czy przyjaciół?) zostaje zmuszona do dzielenia stolika z Sethem. Ups, niezręczna sytuacja. Tym bardziej, że Seth jest naiwnym romantykiem wierzącym w wielką, prawdziwą miłość i dwie połówki szukające się po świecie, by się znaleźć, oczywiście. Pomimo to jest jednym najznakomitszych prawników rozwodowych w Chicago. Przystojny, z ugruntowaną pozycją zawodową, niezależny finansowo jest atrakcyjną partią dla wielu pań. Korzystając z tego, Seth chętnie poszukuje „tej jedynej” podczas niezliczonych randek i pospiesznych związków. Gdyby nie to, że Molly Marks kiedyś bardzo go zawiodła, uraziła i porzuciła, już dawno umiałby się w kimś zakochać. Gdyby nie to, że Molly... ta Molly, która właśnie siada obok niego na piętnastym zjeździe absolwentów.
Po zbyt wielu kieliszkach martini i pijackim zbliżeniu postanawiają się założyć: kto trafniej przewidzi los pięciu par przed kolejnym zjazdem.
Haczyk?
Piątą parą są oni sami.
Molly zapewnia Setha, że ich historia to opowieść o złamanym sercu.
Seth ma pięć lat na to, by udowodnić jej, jak ona bardzo się myli.
Prawdziwa miłość. Czy istnieje? Czy można kochać kogoś tak bardzo, by nazwać go bratnią duszą? Stworzyć szczęśliwy związek oparty na zaufaniu i wsparciu? Czy drugą połówką jabłka, czy też pomarańczy można nazwać kogoś, na kogo widok usta same rozciągają się w uśmiechu, a ciało mimowolnie lgnie do ciała, by okazać czułość? Wierzysz w prawdziwą miłość?
To była naprawdę fajna historia! Z serii tych, które wywołują wesołość, ale i poruszenie tam, gdzie trzeba. Pełna humoru, ale i tych bolesnych spraw, które czasami uwierają nas tak mocno, że ciężko nam uwierzyć w… szczęśliwe zakończenie. Ona, pisze scenariusze komedii romantycznych, choć sama sceptycznie podchodzi do motyli w brzuchu. On, wzięty prawnik do spraw rozwodów, który wciąż wierzy, że trafi na swoją bratnią duszę. A może już dawno temu trafił, ale rozstanie spowodowało, że musiał czekać aż do szkolnego zjazdu, by stanąć twarzą w twarz, nie tylko, jak mu się zdawało – z przepracowaną traumą odrzuconego, zakochanego chłopaka, ale przede wszystkim z nią – Molly Marks. Czy zakład stanie się początkiem ich wspólnej przyszłości? Kto wygra – romantyk czy pragmatyczka?
„Zwykła głupia historia miłosna” to historia, która wcale głupia nie jest. Powiedziałabym raczej, że urocza, momentami zabawna, taka do przeczytania dla poprawy nastroju, idealna dla romantyczek i wielbicielek romansów ze szczyptą pikanterii. Stanowczo wahania związane z ewolucją relacji między głównymi bohaterami, stanowią najmocniejszą część opowieści. Były momenty, że uśmiechałam się pod nosem w reakcji na drobne uszczypliwości, ale było i tak, że miałam ochotę nimi potrząsnąć i krzyknąć: dlaczego nie widzicie, że jesteście dla siebie stworzeni?! Przychodziły też chwile, w których było mi żal… Molly, której nie da się od razu polubić. A przynajmniej mnie było ciężko. Jawiła się bowiem jako samotna, zgorzkniała, skupiona na sobie, nastawiona nieprzychylnie do miłości singielka, która sama nie wie, czego chce. Jednak za tą antypatią kryło się drugie dno, które czytelnik odkrywa stopniowo, i dopiero wówczas zaczyna rozumieć, dlaczego ktoś, kto sam kreuje historie miłosne, tak bardzo boi się uwierzyć w to, że ma prawo być szczęśliwy.
Katelyn Doyle w swojej książce nie tylko serwuje lekką opowieść o uczuciowych przepychankach dwojga ludzi, których kiedyś wiele łączyło. To także obraz, choć odmalowany na drugim planie, skomplikowanych relacji rodzinnych. Niełatwa przeszłość, trauma z dzieciństwa wciąż się za nami ciągną, jeśli nie byliśmy w stanie ich przepracować. Jeśli osoba, która powinna nas w trudnym momencie wesprzeć najbardziej, odeszła, zostawiając nas samotnie na placu boju zwanym życiem...
Podsumowując:
„Zwykła głupia historia miłosna” to powieść idealna na lato. Zabawna, pełnia miłości, ciepła, ale i niepozbawiona szczypty życiowej goryczy. To komedia romantyczna, która przypomina najlepszy scenariusz filmowy, jaki mógłby wyjść spod ręki głównej bohaterki, a jednak napisany przez samo życie. To opowieść o drugiej szansie, próbie odcięcia się od tego, co nas boli, przezwyciężenia strachu przed czymś, czego pragniemy i boimy się jednocześnie. Powieść Katelyn Doyle to taka urocza historia, która niesie ze sobą coś więcej. Bawi, wzrusza, otula, pozwala uwierzyć w miłość tym, którzy nadal sceptycznie do niej podchodzą. Idealna pozycja dla każdej romantycznej duszy.
Molly Marks zarabia na życie, pisząc hollywoodzkie komedie romantyczne, być może dlatego miłość traktuje jak biznes. Zna wszystkie jej chwyty i zanim zacznie jakiś związek, już wie, że to się musi skończyć. Jej pierwszą miłością był szkolny przyjaciel Seth, którego porzuciła dzień przed ukończeniem szkoły. Nie widzieli się przez piętnaście lat. Aż do policealnego zjazdu, podczas którego zrządzeniem losu (czy przyjaciół?) zostaje zmuszona do dzielenia stolika z Sethem. Ups, niezręczna sytuacja. Tym bardziej, że Seth jest naiwnym romantykiem wierzącym w wielką, prawdziwą miłość i dwie połówki szukające się po świecie, by się znaleźć, oczywiście. Pomimo to jest jednym najznakomitszych prawników rozwodowych w Chicago. Przystojny, z ugruntowaną pozycją zawodową, niezależny finansowo jest atrakcyjną partią dla wielu pań. Korzystając z tego, Seth chętnie poszukuje „tej jedynej” podczas niezliczonych randek i pospiesznych związków. Gdyby nie to, że Molly Marks kiedyś bardzo go zawiodła, uraziła i porzuciła, już dawno umiałby się w kimś zakochać. Gdyby nie to, że Molly... ta Molly, która właśnie siada obok niego na piętnastym zjeździe absolwentów.
Po zbyt wielu kieliszkach martini i pijackim zbliżeniu postanawiają się założyć: kto trafniej przewidzi los pięciu par przed kolejnym zjazdem.
Haczyk?
Piątą parą są oni sami.
Molly zapewnia Setha, że ich historia to opowieść o złamanym sercu.
Seth ma pięć lat na to, by udowodnić jej, jak ona bardzo się myli.
Prawdziwa miłość. Czy istnieje? Czy można kochać kogoś tak bardzo, by nazwać go bratnią duszą? Stworzyć szczęśliwy związek oparty na zaufaniu i wsparciu? Czy drugą połówką jabłka, czy też pomarańczy można nazwać kogoś, na kogo widok usta same rozciągają się w uśmiechu, a ciało mimowolnie lgnie do ciała, by okazać czułość? Wierzysz w prawdziwą miłość?
To była naprawdę fajna historia! Z serii tych, które wywołują wesołość, ale i poruszenie tam, gdzie trzeba. Pełna humoru, ale i tych bolesnych spraw, które czasami uwierają nas tak mocno, że ciężko nam uwierzyć w… szczęśliwe zakończenie. Ona, pisze scenariusze komedii romantycznych, choć sama sceptycznie podchodzi do motyli w brzuchu. On, wzięty prawnik do spraw rozwodów, który wciąż wierzy, że trafi na swoją bratnią duszę. A może już dawno temu trafił, ale rozstanie spowodowało, że musiał czekać aż do szkolnego zjazdu, by stanąć twarzą w twarz, nie tylko, jak mu się zdawało – z przepracowaną traumą odrzuconego, zakochanego chłopaka, ale przede wszystkim z nią – Molly Marks. Czy zakład stanie się początkiem ich wspólnej przyszłości? Kto wygra – romantyk czy pragmatyczka?
„Zwykła głupia historia miłosna” to historia, która wcale głupia nie jest. Powiedziałabym raczej, że urocza, momentami zabawna, taka do przeczytania dla poprawy nastroju, idealna dla romantyczek i wielbicielek romansów ze szczyptą pikanterii. Stanowczo wahania związane z ewolucją relacji między głównymi bohaterami, stanowią najmocniejszą część opowieści. Były momenty, że uśmiechałam się pod nosem w reakcji na drobne uszczypliwości, ale było i tak, że miałam ochotę nimi potrząsnąć i krzyknąć: dlaczego nie widzicie, że jesteście dla siebie stworzeni?! Przychodziły też chwile, w których było mi żal… Molly, której nie da się od razu polubić. A przynajmniej mnie było ciężko. Jawiła się bowiem jako samotna, zgorzkniała, skupiona na sobie, nastawiona nieprzychylnie do miłości singielka, która sama nie wie, czego chce. Jednak za tą antypatią kryło się drugie dno, które czytelnik odkrywa stopniowo, i dopiero wówczas zaczyna rozumieć, dlaczego ktoś, kto sam kreuje historie miłosne, tak bardzo boi się uwierzyć w to, że ma prawo być szczęśliwy.
Katelyn Doyle w swojej książce nie tylko serwuje lekką opowieść o uczuciowych przepychankach dwojga ludzi, których kiedyś wiele łączyło. To także obraz, choć odmalowany na drugim planie, skomplikowanych relacji rodzinnych. Niełatwa przeszłość, trauma z dzieciństwa wciąż się za nami ciągną, jeśli nie byliśmy w stanie ich przepracować. Jeśli osoba, która powinna nas w trudnym momencie wesprzeć najbardziej, odeszła, zostawiając nas samotnie na placu boju zwanym życiem...
Podsumowując:
„Zwykła głupia historia miłosna” to powieść idealna na lato. Zabawna, pełnia miłości, ciepła, ale i niepozbawiona szczypty życiowej goryczy. To komedia romantyczna, która przypomina najlepszy scenariusz filmowy, jaki mógłby wyjść spod ręki głównej bohaterki, a jednak napisany przez samo życie. To opowieść o drugiej szansie, próbie odcięcia się od tego, co nas boli, przezwyciężenia strachu przed czymś, czego pragniemy i boimy się jednocześnie. Powieść Katelyn Doyle to taka urocza historia, która niesie ze sobą coś więcej. Bawi, wzrusza, otula, pozwala uwierzyć w miłość tym, którzy nadal sceptycznie do niej podchodzą. Idealna pozycja dla każdej romantycznej duszy.
Komentarze
Prześlij komentarz