"SZCZĘŚLIWA 12-TKA CZYLI GWIAZDY NA GWIAZDKĘ"- NATASZA SOCHA - "DWANAŚCIE NIEDOKOŃCZONYCH SNÓW"
Tradycja mówi, że na stole wigilijnym powinno być 12 potraw. A jak było u Ciebie domu rodzinnym?
N.S.: Dwanaście. A jeśli jakiejś zabrakło, to babcia zawsze mówiła – policzcie jeszcze ziemniaki.
Czy kontynuujesz tę tradycję u siebie w domu?
N.S.: Nie, rzadko kiedy dobijam do dwunastu, ale staram się przygotowywać tradycyjne potrawy, choć głównie dla siebie i męża. Moje dzieci nie lubią śledzi, a ja pamiętam, kiedy byłam mała i z dziką radością czekałam na śledzie w śmietanie z jabłkami i cebulą. Filip ostatnio zapytał, czy mogłyby być na Wigilię naleśniki, ale ostatecznie zgodził się na pierogi. Olga je barszcz i makiełki. Psy jedzą wszystko, ale mimo to nie mówią.
Jaka jest Twoja ulubiona potrawa wigilijna? N.S.: Barszcz z uszkami oraz śledzie ze śmietaną. A potem sernik, piernik i makowiec. I znowu śledź, bo zrobiło się zbyt słodko.
Jaka jest Twoja ulubiona tradycja kojarzona z Bożym Narodzeniem ?
N.S.: Wspólne wycie kolęd. Naprawdę wycie, nikt z nas nie umie śpiewać.
Czy jako dziecko czekałaś na „pierwszą gwiazdkę” ?
N.S.: Raczej na stukanie do drzwi. ;) Wtedy było wiadomo, że pan w czerwonej czapce zdążył i można było odetchnąć z ulgą. Największą radością było ujrzenie wielkiego wora z czerwoną kokardą.
Zdania na temat tego kto przynosi prezenty pod choinkę są podzielone. Aniołek, Mikołaj, Gwiazdor w Poznaniu. A jak jest u Ciebie ?
N.S.: Ja jestem z Poznania, więc Gwiazdor. A w Niemczech Weihnachtsman. Do dzisiaj wmawiam dzieciom, że to nie my przynosimy prezenty, choć mają po 10 i 13 lat. I powiem ci, że nie są w stanie tak w stu procentach oznajmić, że go nie ma. Rozum mówi jedno, nadzieja, że jednak jest jakaś magia, jakieś elfy, zbłąkany renifer i siwy pan z brodą – co innego.
Jaki byłby Twój wymarzony prezent pod choinką? A może już taki dostałaś?
N.S.: Kiedyś marzyłam o pisakach, lalce, która chodzi i temperówce na korbkę.
Pisaki dostałam, trzydziestosześciokolorowe, co było tak magiczne, że aż bałam się ich dotknąć. Turkus, błękit, róż, fuksja, to były kolory jak z bajki. Lalkę też dostałam była z ZSRR, miała na imię Tamara i rzeczywiście chodziła. Pamiętam jej koszmarne włosy – żółta trwała, z doczepką a’la Limahl. Temperówka na korbkę była za to wściekle różowa i mam ją do dzisiaj.
Co jest w Twoim odczuciu najważniejszą rzeczą w czasie Świąt?
N.S.: Suma pojedynczych chwil. Dekorowanie domu, pieczenie pierników, które co roku zżeramy przed świętami, nieważne ile ich zrobię, odwiedzanie jarmarków świątecznych, kolędy, kupowanie choinki, pakowanie prezentów. Zwykłe rzeczy, opakowane w grudniowego ducha Świąt.
Czy lubisz przygotowania do Świąt? Dekoracje, ozdoby, czyli wszystko to co tworzy ten szczególny nastrój?
N.S.: Lubię, nawet jak padam czasem ze zmęczenia. Ale i tak ulepię pierogi i upiekę pierniczki. Bo później cały kolejny rok wyrzucałabym sobie, że tego nie zrobiłam, a na Facebooka znalazłam czas.
Czy wykonujesz samodzielnie jakieś ozdoby choinkowe lub dekoracje świąteczne?
N.S.: Nie. Za to co roku dokupujemy z dziećmi przynajmniej jedną najbardziej kiczowatą bombkę, jaką uda nam się znaleźć. Mamy już cycastą świnię w kapeluszu, złote pantofelki, renifera z wystającą dupką, pingwina w srebrzystym fraku, jednorożca we wszystkich kolorach tęczy. Kiczowatość dopuszczam na choince w ilościach zastraszających. Nie lubię jej tylko w książkach.
Co sprawiło, że zdecydowałaś się napisać książkę w świateczno-zimowym klimacie?
N.S.: Głód rynku, że takie powieści są potrzebne. Po ubiegłorocznym sukcesie „Biura przesyłek niedoręczonych”, wydawcy zarzucili czytelników książkami o świętach. Ale ja jak zwykle trochę wyłamałam się z nurtu i napisałam powieść mało lukrowaną. Jest magia, jest baśniowość, ale są też wulgaryzmy i proza życia. Nie znoszę ckliwych historii, w których jedynym zakończeniem jest szczęśliwe zakończenie. I w których wszystko topi się od miłości. Fuj.
Jakiego bohatera ze swojej najnowszej świątecznej książki lubisz najbardziej i dlaczego?
N.S.: Ciotkę Rebekę. Zdaje się, że wszyscy ją pokochali, właśnie za to, że nie jest ckliwa, nie jest męcząca w swej dobroci i nie udaje anioła. Klnie, spluwa i używa słowa seks. Jej prototypem jest mój przyjaciel, również historyk z wykształcenia (jak Rebeka), który jak nikt używa słowa „kurwa”. W jego ustach to ptasie mleczko, ale nie wulgaryzm.
W książce jest taki jeden fragment, który większość czytelników z przyjemnością przytacza. I nie jest to cytat o tym, że życie jest piękne, pachnące piernikiem i smakujące wanilią. To cytat o dupie.
„Miłość moja droga to podnoszenie zwykłości do potęgi nieskończonej. Piękno trzeba samemu dojrzeć nawet w cielistych gaciach, a nie patrzeć na podaną na tacy dupę obleczoną w buduarowy ażur”.
Dziękuję bardzo za udział w wywiadzie.
/ źródło: zdjęcia nadesłane przez autorkę /
Komentarze
Prześlij komentarz