"Opowieść prawie wigilijna" - Aleksandra Rak

Bo przecież nic na świecie się samo nie wydarzało. Raz stłuczona szklanka nie mogła się sama posklejać, a zgnieciona kartka rozprostować tak, by papier był idealnie gładki. Życie nigdy nie naprawiało się samo…

Świat wokół zyskuje blasku dzięki choinkowym światełkom, a serca wypełnia bożonarodzeniowa magia. Tylko Marcjanna najchętniej przespałaby ten czas, bo nienawidzi świąt. Czy w jej wersji „Opowieści wigilijnej” można liczyć na cud?

Współwłaścicielka salonu kosmetycznego w centrum miasta jest kobietą elegancką, twardo stąpającą po ziemi, liczącą każdy grosz. Kocha espresso, szykowne stroje i własną firmę, jednak trudno powiedzieć, żeby kochała… życie. Boże Narodzenie kilka lat wcześniej przybrało dla niej tragiczny scenariusz i od tej pory wyłącza radio, słysząc świąteczne piosenki, a strojenie choinki wydaje jej się zbędną ekstrawagancją. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku będzie jeszcze gorzej, bo szykuje się prawdziwa katastrofa – wspólniczka zamierza się wycofać i nasłać swoich prawników, a Marcjanna wraz z jedną ze swoich pracownic ulegają wypadkowi samochodowemu.
Co musi się wydarzyć w życiu człowieka, żeby na nowo zabłysła w nim iskierka nadziei? Czy czuła opieka rodziny zdoła przebudzić kogoś, kto usilnie stara się odtrącić pomocną dłoń? W tej opowieści piękne wspomnienia są najwspanialszym gwiazdkowym prezentem, a prószący za oknem śnieg jest doskonałą scenerią, by można stać się najlepszą wersją siebie. 
Na Boże Narodzenie wielu z nas czeka z utęsknieniem. Często wcześniej zaczynamy odliczanie do tych wyjątkowych dni w roku, byleby przyspieszyć czas, by można było choćby już, choćby dziś zacząć świętowanie. To szczególny okres, kiedy nikt nie powinien być sam. Kiedy jesteśmy razem, wokół gromadzą się bliskie nam osoby, a magia otula nas nie tylko aromatem wigilijnych potraw, ale także poczuciem, że jesteśmy szczęśliwi. A jednak… nie każdy tak widzi święta. Dla niektórych to czas, który kojarzy się ze smutkiem, stratą, bólem, który odbiera chęć na celebrowanie… I choć tak trudno przyjąć do wiadomości, że nie każdy lubi Boże Narodzenie, to każdy ma prawo przeżywać je po swojemu. Lub przeżywać to, co w nim głęboko siedzi, a co jeszcze mocniej rezonuje w tym okresie w roku, na który większość czeka z utęsknieniem…
Marcjanna jest niczym bajkowy Grinch – nie cierpi świąt. Wszystko, co się jej z nimi kojarzy, wywołuje złość. Nie chce celebrować Bożego Narodzenia, odwiedzić rodziny, usiąść do wigilijnego stołu. Ot, to czas, w którym, jej zdaniem, króluje konsumpcjonizm i złudne szczęście. A ona go przecież nie potrzebuje. Przynajmniej tak uważa, skupiona na perfekcyjnym odgrywaniu każdego dnia. Jednak los bywa przewrotny i czasem serwuje nam coś, co zmusza nas do konfrontacji z wszystkim tym, co skrywamy na dnie duszy. Czy w Marcjannie coś drgnie? Czy zmieni swoje postrzeganie świąt i życie, zanim będzie za późno?
Przepłakałam większość książki... Łkałam, wycierałam łzy, które płynęły po policzkach. Czasem ze smutku, czasem z radości. Mieszały się te, które dostarczały emocji, wypływających prosto z serca, z tymi, które niosły ukojenie, kiedy nagromadzone uczucia, szukały ujścia... Które odzwierciedlały się w przeżyciach, jakich dostarczyła mi książka Aleksandry Rak. I powiem wam, że chociaż łkanie „zagłuszało” momentami czytanie, to była to powieść, którą przeżyłam każdym centymetrem swojego serducha. To dla mnie najbardziej poruszająca książka tego roku!
W swojej powieści Aleksandra Rak uświadamia nam, że nie każdy lubi święta. Tak po prostu lub z jakiegoś powodu, który każe mu odciąć się od magii tego wyjątkowego okresu w roku. I chociaż wiele w niej goryczy, to mam wrażenie, że właśnie z tej opowieści płynie prawdziwa mądrość bożonarodzeniowa. Nawet jeśli nie ma w niej słodyczy, uroku przygotowań do Bożego Narodzenia, nawet jeśli strony wypełnione są często żalem do świata i drugiego człowieka, to odnalazłam w niej kwintesencję świąt. Bo to historia, która „pachnie” nie tyle igliwiem, ile… życiem. Prawdziwymi, szczerymi emocjami, które trafiają tam, gdzie powinny – w sam środek czytelniczego serca.
Podsumowując:

„Opowieść prawie wigilijna” to historia o przebaczeniu – zwłaszcza sobie, ale także przede wszystkim o tym, że nigdy nie jest za późno, by naprawić coś, co niczym szklanka – potłukło się kiedyś i wydaje się nie do sklejenia. To jedna z tych książek, które dostarczają tak wielu emocji, że nie sposób okiełznać napływających do oczu łez. Opowieść o świętach, które, nawet jeśli w nie nie wierzymy, mają w sobie tę szczególną magię zatrzymania czasu. Bo nie zawsze jest pięknie, nie zawsze cieszą nas kolorowe witryny, ale zawsze możemy pozwolić sobie na chwilę słabości i zrzucić pancerz, którym odgrodziliśmy się od świata, ludzi i… szczęścia. A to można znów poczuć, trzeba sobie tylko dać szansę na pogodzenie się z tym, co było… Opowieść, która skłania do refleksji, która pokazuje, że za każdą niechęcią do Bożego Narodzenia może skrywać się ludzka historia... Powieść, która przypomina, że cuda się zdarzają, jeśli tylko im na to pozwolimy. Polecam!

Książkę można zamówić tutaj: KLIK


[post sponsorowany przez Wydawnictwo Dobre Strony]


Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana