"Jestem lokalną patriotką, więc można powiedzieć, że wspomniane książki to „ambasadorki” Warmii" - wywiad z Wiolettą Sawicką

 

W opisie czytamy, że Klątwa Langerów to losy ubogiej rodziny Joachima Langera, którego czytelniczki Pani książek znają z sagi „Wiek miłości, wiek nienawiści". Lubi Pani wracać w ten sposób do swoich poprzednich historii?

Bardzo lubię. Wynika to z tego, że przywiązuję się do moich bohaterów. Myślę o nich, zastanawiam się, jakby postąpili w danej sytuacji, rozmawiam o nich z mężem, z którym omawiam niektóre wątki do książek. Nie przepadam za tym momentem, kiedy stawiam w książce ostatnią kropkę, ponieważ nie lubię rozstawać się z moimi bohaterami. Pewnie tym należy tłumaczyć, że częściej piszę sagi niż powieści jednotomowe.

Na swoim profilu na Faceboooku napisała Pani o książkach z tej serii: „Powstały na Warmii, opowiadają o Warmii”. Czy można uznać zatem, że „Klątwa Langerów”, jak i „Ocali nas miłość” to takie „ambasadorki” Warmii, jej historii i piękna tego regionu? 

Taki był cel. Pokazać Warmię szerszemu gronu czytelników. Nie tylko jej urok, tradycję, kulturę, ale też trudną historię. Zwłaszcza walki o polskość. Moja rodzina pochodzi z Wileńszczyzny, ale ja urodziłam się na Warmii i cała nią nasiąkłam. Jestem lokalną patriotką, więc można powiedzieć, że wspomniane książki to „ambasadorki” Warmii. 

W przypadku obu tomów czytelnik powinien mieć pod ręką chusteczki, bowiem zarówno „Klątwa Langerów”, jak i „Ocali nas miłość” to powieści, które wywołują łzy wzruszenia. Czy Pani również zdarza się uronić łzę w czasie pracy nad książką?

Oczywiście. Jestem sama dla siebie testerem emocji. Jeśli scena, którą opisuję, nie działa na moje emocje, rezygnuję z niej. W procesie redakcji książki czytam swój tekst wielokrotnie, lecz jeśli we wrażliwych momentach reaguję za każdym razem tak samo, to wiem, że jest dobrze. 


W jednym z wywiadów powiedziała pani, że w trakcie pisania zdarza się, że plan książki wymyka się spod kontroli i bohaterowie sami panią prowadzą. Czy w przypadku tej serii również tak było? Który z tomów był bardziej „niesubordynowany”?

Było, było. Pierwszy „Klątwa Langerów” bardziej wymykał się spod mojej kontroli. Na przykład pierwotnie nie zamierzałam do takiego finału doprowadzić wątku Miłki, ale bracia Reiterowie zdecydowali za mnie. Ja ich tylko posłucham. Drugi tom poszedł prawie zgodnie z planem. Za to trzeci staje się najbardziej niesubordynowany. Co tam się dzieje, to aż mnie samą zaskakuje.

W „Ocali nas miłość” czytelnik ma okazję śledzić codzienność w obozie Hohenbruch zlokalizowanym na terenie Prus Wschodnich. Przeczytałam, że nie ma zbyt wielu opracowań w literaturze przedmiotu poświęconych właśnie temu miejscu*. Jak zatem wyglądały prace nad książką, skąd czerpała Pani wiedzę na temat tego, co działo się w tamtym obozie?

Ze szczątkowych informacji od historyków, ze skąpych źródeł dostępnych w Instytucie Północnym im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Olsztynie. To placówka badawcza, która mieści się w dawnym Domu Polskim, który opisałam w obu tomach „Opowieści warmińskiej”. Ten Dom jeszcze przez Plebiscytem, aż do 1939 roku był na Warmii ostoją polskości. Bezcenne źródło informacji o obozie Hohenbruch stanowiły periodyki naukowe pt. „Komunikaty mazurskie”. Większość wydarzeń, które opisałam w książce, miała miejsce w rzeczywistości. W ciężkim obozie Hohenbruch zginęło wielu nauczycieli i działaczy polskich, w tym Seweryn Pieniężny, którego postać pozwoliłam sobie nieco sfabularyzować.

„– Wierzę tak samo mocno, jak ty, że ocali nas miłość. I będę na ciebie czekać, choćbym miała czekać do końca życia” – te słowa padają z ust Lizki, głównej bohaterki. I tytuł nie jest przypadkowy, bo młodzi naprawdę wierzą w tę wyjątkową moc uczucia, które je łączy. A czy Pani również wierzy, że prawdziwa miłość jest w stanie pokonać wszelkie przeszkody?

Gdybym w to nie wierzyła, nie mogłabym o tym pisać. Bardzo wierzę. Mam to szczęście, że sama tego doświadczam. W tym roku obchodziliśmy z mężem 33 rocznicę ślubu. Przez te lata napotkaliśmy wiele różnych przeszkód, które tylko nas umocniły. Czasem się kłócimy, normalnie jak w życiu, ale jesteśmy dla siebie wsparciem. I to jest najważniejsze. 


Choć to losy Lizki i Franza wysuwają się niejako na pierwszy plan, to ja z ciekawością śledziłam także to, co działo się w rodzinie chłopaka. Mam wrażenie, że na jej przykładzie pokazała Pani, że karma wraca, nie ma przed nią ucieczki. Wierzy Pani, że sprawiedliwość zawsze zatriumfuje?

Z tym „zawsze” różnie bywa. Tysiące niemieckich zbrodniarzy wojennych nigdy nie odpowiedziało za swoje zbrodnie. Ale wierzę, że dobro lub zło wysłane w świat, prędzej czy później wrócą do nas pod inną postacią.

Pani nowa powieść to również przerażający obraz tego, co ślepa wiara w ideały może zrobić z człowiekiem. Czy uważa Pani, że, w kontekście rodziny Reiterów, może być mowa o istnieniu czegoś takiego jak „gen zła”, który może się niejako „rozpanoszyć” i siać spustoszenie w życiu tych, którzy na to pozwolili?

Nie wierzę w coś takiego jak gen zła. Przynajmniej z biologicznego punktu widzenia. Być może są geny, które zwiększają skłonność do zachowań agresywnych. Jeśli jest to potęgowane wychowaniem, przyzwoleniem społecznym, retoryką, która trafia do mas, odpowiednią propagandą, socjotechnikami, jak to było w przypadku choćby narodzin Trzeciej Rzeszy, to konsekwencje są tragiczne. Przeraża mnie masa nienawiści, z którą mamy do czynienia współcześnie. Nie pamiętam żadnego artykułu, który przeczytałam w Internecie, pod którym nie byłoby negatywnych komentarzy, wręcz hejtu. Mowa nienawiści, brak tolerancji wobec przedstawicieli różnych mniejszości jest formą przemocy. Możemy się różnić w wielu aspektach życia, poglądach, ale nie możemy się nienawidzić. Nienawiść jest dla mnie owym genem zła, nawet jeśli nie ma za wiele wspólnego z biologią.

„Nie było to rozsądne, lecz u was, Langerów, uczucia i ideały zawsze szły przed rozsądkiem. Jak kochaliście, to na zabój, jak nienawidziliście, to na śmierć i życie. Jak w coś wierzyliście, to do upadłego. Nic pośrodku”. Co zatem wybrać – ideały czy rozsądek? Czy taki jednoznaczny wybór jest w ogóle możliwy, jak Pani uważa?

Zwykle wyznaję zasadę złotego środka, czyli wszystko z umiarem. Jednak więcej we mnie romantyzmu niż pozytywizmu, poza tym jestem zodiakalnym Rakiem, więc częściej kieruję się głosem serca niż rozumu.


W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że staje się tym bohaterem, o którym akurat pisze. Czy podczas pracy nad tą serią zżyła się Pani wyjątkowo z którąś z postaci?

Z każdą po trochu, ale chyba najbardziej z Augustą. Nie tyle z racji na zbliżony wiek, choć jestem od niej nieco młodsza, ale to wyjątkowa postać i taka nieoczywista. A przy tym miewająca niekonwencjonalne pomysły. Podobnie jak ja.

Jak się możemy domyślać – praca nad powstaniem sagi to ogrom pracy, jaką autor wkłada w chociażby wierne oddanie wydarzeń historycznych, na których tle osadza losy swoich bohaterów. Z punktu widzenia pisarki – czy praca nad sagą nastręcza zatem jakichś trudności?

Nie tyle trudności, bo bardzo lubię historię, ile pochłania więcej czasu. Co prawda mogę tylko prześlizgnąć się przez historyczny zarys tła w książkach albo potraktować sprawę „po macoszemu”, tylko że czułabym wtedy niesmak z powodu własnej niestaranności i barku szacunku do czytelników. Nie lubię w książkach chodzić na skróty, czy pisać ich na kolanie, żeby prędzej oddać tekst wydawcy. Staram się wszystko drobiazgowo sprawdzać. Jeśli np. piszę „12 października 1941 roku, niedziela”, to naprawdę tego dnia była to niedziela. Tak samo z wydarzeniami, które się rozgrywały w czasach, o których piszę czy tłem obyczajowym. Najpierw się tego uczę, gromadzę materiały, pochłaniam różne opracowania, czytam pamiętniki, biografie, studiuję stare mapy, plany, oglądam archiwalne fotografie, jednym słowem wczuwam się w klimat. A dopiero później przystępuję do pisania.

Kiedy możemy spodziewać się kolejnego tomu, bo zakończenie zostawia nas w takim momencie, że czytelnik, który jest już po lekturze, wypatruje kontynuacji? I czy to będzie ostatnia część „Opowieści warmińskiej”?

Zaplanowałam trzy części tej sagi i myślę, że na tym się skończy. Tom trzeci, nad którym jeszcze pracuję, ukaże się na początku przyszłego roku. Będzie nosił tytuł „Nasze drzewa są jeszcze młode”. Projekt okładki już widziałam i jest piękna. A co do treści, powiem tak: będzie się działo. 

Dziękuję za rozmowę!

Recenzja "Ocali nas miłość" KLIK
Recenzja "Klątwa Langerów" KLIK 

Książki możecie zamówić tutaj: KLIK

* za Komunikaty Mazursko-Warmińskie nr 1 
 
[materiał sponsorowany przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka]







Komentarze

instagram

Copyright © NIEnaczytana