"W mojej szufladzie ukrytych jest jeszcze sporo różnych opowieści [...]" - wywiad z Mają Drozd

  

Twój profil autorski nosi nazwę „Pisarka do szuflady”. Jaka jest geneza tej nazwy? 

Po prostu, przez lata pisałam różne rzeczy do tak zwanej „szuflady”. Nie sądziłam, że kiedyś nastąpi taki moment, że zdecyduję się wydać cokolwiek z tego, co tam schowałam. Jednak nawet w momencie, kiedy już podjęłam decyzję o wydaniu „Pomiędzy kłamstwami”, wciąż nie miałam odwagi nazywać siebie pisarką. Tak więc nadanie mojemu powstającemu profilowi nazwy np.: „strona autorska Mai Drozd”, nie wchodziło w grę. Stwierdziłam wtedy, że określenie „pisarka do szuflady”, lepiej pasuje do osoby takiej jak ja, czyli do kogoś, kto zaledwie aspiruje do tego, by stać się pisarzem. No, i tak już zostało.

Maja Drozd to Twój pseudonim. Dlaczego się na niego zdecydowałaś?

Posługiwanie się pseudonimem jest dla mnie sposobem na uporządkowanie mojego życia. Dzięki temu nieco łatwiej jest mi oddzielić to, co jest związane z pisarstwem od tego, co istniało w nim wcześniej.
Współczesny świat, sposób promocji książek, wymusza od pisarzy bycie rozpoznawalnymi. A pseudonim umożliwia „dzielenie się sobą” z czytelnikami, jednocześnie pozostawiając pewną części życia wyłącznie dla mnie, osób najbliższych i przyjaciół.

Na swoim profilu napisałaś: Świętuję, bo dziś jest premiera mojej drugiej książki. Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że tak się stanie, nie uwierzyłabym. Skąd u Ciebie ten brak wiary? Jak wyglądały Twoje pierwsze kroki na pisarskiej drodze?

Odpowiedź na to pytanie wymaga trochę dłuższego wprowadzenia. Najlepiej więc będzie, jak zacznę od początku. Pochodzę, ze środowiska, w którym jedną z najważniejszych kwestii, jest umieć „radzić sobie w życiu”, a najlepiej mieć tak zwany porządny zawód, który da utrzymanie i zapewni byt. Pewnie dlatego w mojej przeszłości jest sporo, nazwijmy to „kompromisów z samą sobą”. Stąd studia prawnicze i nie tylko, stąd lata pracy w międzynarodowym koncernie. Nazwałam to kompromisem, ale jednocześnie nie uważam tego okresu za stracony. To był czas zbierania doświadczeń, definiowania siebie i dorastania. On był mi potrzebny. Mam wrażenie, że bez tego wszystkiego, nie pisałabym w taki sposób, jaki piszę teraz.
Pytasz, skąd u mnie ten brak wiary w siebie?
Pewnie właśnie stąd, że w zakamarkach mojej głowy wciąż gdzieś chowa się myśl, wtłoczona tam w dzieciństwie, że książki może i są ok, ale pisanie to żadne „porządne” zajęcie.


„Zwykła historia” nie jest wcale taka zwykła, jakby mogło się wydawać. Czy uważasz, że każdy z nas pisze swoją zwykłą – niezwykłą historię? Czy każda „zwykła” historia nadaje się na materiał na powieść?

Zdecydowanie tak. Każdy z nas pisze swoją historię i każda, nawet ta zwykła, wydawałoby się banalna i prosta, nadaje się jako baza dla powieści, filmu czy czegokolwiek innego. Moim zdaniem, to sposób opowiadania, a nie materiał jest tutaj kluczowy. Przecież, z tego samego kawałka drewna, sprawny rzeźbiarz stworzy zachwycający posąg a rzemieślnik ledwie ogrodzenie albo stołek.
A wracając do książki. Pisząc „Zwykłą historię”, miałam w głowie kilka założeń. Jednym z nich było to, aby tak poprowadzić losy bohaterów, żeby każdy z czytających mógł utożsamić się z opisaną historią i znaleźć w niej coś swojego. Wydaje mi się, że udało mi się osiągnąć zamierzony efekt, bo czytając kolejne recenzje mojej książki, nie znajdziecie w nich, jedynej odpowiedzi na pytanie, o czym właściwie opowiada „Zwykła historia”. Jedni mówią, że to opowieść o miłości, inni, że o potrzebie bycia szczęśliwym, o walce o marzenia, jeszcze inni, że wyzwaniach związku na odległość albo o życiu po chorobie nowotworowej, a niektórzy po prostu opiszą wam przebieg akcji. Odpowiedź zależy od tego, jakie doświadczenia i jaką własną historię ma konkretny czytelnik i co dla niego jest najważniejsze.
Ile historii przynoszą ze sobą czytelnicy, tyle historii opowiada ta książka.
Czy więc jest taka zupełnie zwykła…?

Dlaczego akurat środowisko sportowców wykorzystałaś w swojej nowej powieści?


Powody są dwa. Po pierwsze, bardzo lubię siatkówkę, ale raczej jako kibic, tylko taki naprawdę zagorzały. Po drugie dość dobrze znam środowisko sportowców. Wprawdzie nie siatkarzy, tylko szermierzy, ale to nadal jest podobny sposób podejścia do życia. A zależało mi na podkreśleniu, że Kuba, główny bohater powieści, jest facetem, który walkę ma we krwi i łatwo się nie poddaje.


W Twojej najnowszej powieści mamy związek, który wymyka się niejako schematom, bo to Ona jest starsza, a On sporo młodszy. Czy tworząc te postaci, chciałaś pokazać, że w miłości nie ma czegoś takiego jak różnica wieku?

Zdziwisz się, ale to, że Ona jest starsza, a On młodszy, wynikło z tego, że początkowo fabuła tej powieści miała mieć nieco inny przebieg. I tam różnica wieku miała znaczenie. Po zmianie koncepcji nie jest już aż tak ważna, ale zostawiłam ją, głównie z przyczyn technicznych, bo spora część książki była już po prostu napisana, a Iga była w niej starsza od Kuby.
Dla mnie osobiście różnica wieku między kochającymi się ludźmi naprawdę nie ma znaczenia. Pewnie dlatego wciąż zapominam, że inni ludzie mogą postrzegać to inaczej.

„Pomiędzy kłamstwami” to powieść, która tętni muzyką. Tak pięknie piszesz o jej wpływie na ludzkie życie. Czy zatem muzyka w Twojej codzienności zajmuje jakieś szczególne miejsce? Grałaś kiedyś na jakimś instrumencie?

Nigdy nie grałam na żadnym instrumencie. Nie umiem czytać nut, ale umiem pisać. A kiedy piszę mam słuchawki na uszach a w nich muzykę. Każda z moich książek, „ma” swoją własną muzykę. Powstawaniu „Zwykłej historii” towarzyszyła Kaśka Sochacka, a „Pomiędzy kłamstwami” utwory Hani Rani. Hania to niezwykle utalentowana polska pianistka-performerka. Stąd ten fortepian w tej powieści… 

W książce „Pomiędzy kłamstwami”, którą można zakwalifikować do powieści z historią w tle, to nie same wydarzenia historyczne, ale właśnie uczucie Willego i Marty znajduje się na pierwszym planie, kradnie całą uwagę czytelnika, a historia jest zepchnięta mocno na drugi plan, przynajmniej w moim odczuciu. Czy to był celowy zabieg, że przyjęłaś właśnie takie „proporcje”?

Jest dokładnie tak, jak mówisz. Świadomie zdecydowałam, że wydarzenia historyczne, II wojna światowa i całe jej okrucieństwo, mają być jedynie tłem dla losów Marty i Willego. Niebagatelny wpływ na tę decyzję miały słowa babci mojego męża, która powiedziała kiedyś, że ona i jej rówieśnicy, w czasie wojny, mimo tego wszystkiego, co ich otaczało i czego byli świadkami, chcieli po prostu żyć. Jak wszyscy młodzi chcieli kochać się, śmiać, żartować. Pomimo wszystko.


Willi i Marta czy Iga i Kuba – która z tych historii miłosnych jest Ci bliższa?

Zupełnie jakbyś pytała mnie, które z moich dzieci kocham bardziej... Każda z tych historii jest inna i jest mi bliska, każdej z nich na swój sposób oddałam serce.   

Twoje powieści są pełne emocji, wywołują łzy wzruszenia. Czy i Tobie zdarzało się uronić łzę podczas pisania?

Uwielbiam historie, które mnie w jakiś sposób poruszają. Nie ważne czy wzruszają czy drażnią albo intrygują. Wydaje mi się, że chyba w końcu po to jest życie, żeby móc coś czuć i przeżyć jak najwięcej.
Ja sama często płaczę, ale podczas czytania, oglądania czy słuchania muzyki, nigdy podczas pisania.
Mam jednak nadzieję, że moi czytelnicy będą się wzruszać, czytając moje książki, a jak przy tym uronią kilka łez, to uznam to za największy komplement. 

Fortepian, słoneczniki – to w pewnym stopniu znaki rozpoznawcze Twoich książek. Czy można zatem domniemywać, że masz zamiłowanie do symboli?

Powiedziałabym raczej, że w taki sposób przejawia się analityczna strona mojej duszy, a nie zamiłowanie do symboliki. Ale masz rację, każda z moich książek ma swoje znaki rozpoznawcze. W przypadku „Pomiędzy kłamstwami” jest to fortepian i kolor zielony, a przy „Zwykłej historii” – słoneczniki i kolor żółty.


Stricte obyczajowa, czy jednak z historią w tle – z którym gatunkiem jest Ci bardziej po drodze?

Sama nie wiem. Każdy z nich lubię. Szczerze mówiąc, nienawidzę szufladkowania, dlatego kto wie, czy z przekory nie sięgnę kiedyś po jakiś zupełnie „odjechany” rodzaj literacki? Mając na uwadze fakt, że pracę magisterską pisałam z kryminalistyki, wydaje się, że wybór powinien paść na kryminały…
Ale chyba raczej pozostanę przy powieściach, gdzie emocje grają pierwsze skrzypce (Czy też może lepiej byłoby w tym przypadku powiedzieć „fortepian”, a nie skrzypce).

Wydaje mi się, że wydawanie powieści drogą self-publishingu nie jest łatwą sprawą. Nie mogłam Cię nie zapytać zatem, jakie są, w Twoim odczuciu, jego plusy?

Oj, to jest temat rzeka i raczej na jakiś odrębny wywiad, bo po prostu nie da się tego opisać rzetelnie w kilku słowach.
Plusów self-publishingu jest równie wiele, jak minusów. Jednak w moim przypadku to co przeważyło, że podjęłam decyzję, żeby sama wydawać moje książki, to niezależność. Sama decyduję, o czym piszę, z jakimi osobami współpracuję, samodzielnie (no nie do końca, bo z pomocą przyjaciół i graficzki Kasi Kraśnianki-Sołtys) wybieram okładkę i decyduję w każdej, naprawdę każdej, kwestii związanej z książką. Było to, i nadal jest to dla mnie, tak szalenie ważne, że jestem w stanie zaakceptować minusy self-publishingu, którymi z pewnością jest to, że pewnie nigdy moje książki nie trafią do takiej liczby czytelników, jaką mogą zapewnić wydawnictwa, czy to, że sama ponoszę konsekwencje finansowe takiej drogi albo to, że proces wydawniczy i promocja zabiera mi czas, który mogłabym poświęcić na pisanie.
Każdego dnia uczę się nowych rzeczy, nieraz na własnych błędach, ale wiem, że to, co trafia do moich czytelników, jest w 100% moje.

Skoro jesteś „Pisarką do szuflady” to czy możemy się spodziewać (i kiedy) jakichś nowych historii spod Twojego pióra?

W mojej szufladzie ukrytych jest jeszcze sporo różnych opowieści, na różnych etapach pisania. Bardzo bym chciała wydać jeszcze kilka z nich.
Jako ciekawostkę zdradzę Tobie i Państwu, że w „Zwykłej historii” ukryłam coś, co łączy ją z książką, którą chciałabym wydać jako kolejną. Nie zdradzę, co to jest. Można spekulować do woli. Jasne stanie się to dopiero wtedy, kiedy ukaże się nowa powieść. Czy w ogóle to nastąpi i kiedy, nie potrafię dzisiaj powiedzieć. Proszę trzymać za to bardzo mocno kciuki. A póki co dziękuję za przemiłą rozmowę i zapraszam do lektury „Pomiędzy kłamstwami” i „Zwykłej historii”.

Dziękuję za rozmowę! 

Recenzja "Pomiędzy kłamstwami" KLIK  

Recenzja "Zwykła historia" KLIK

Książki można zamówić tutaj: KLIK

 
 
 
[materiał sponsorowany przez Autorkę] 





Komentarze

Prześlij komentarz

instagram

Copyright © NIEnaczytana